Yael ściągnął wargi i bezgłośnie gwizdnął.
– Zdaje się, że masz problem. Ciekawym, jakim cudem powstrzymasz Ramseya, żeby jej nie zabrał.
– Sądzisz, że nie zdaję sobie z tego sprawy? Ramsey stanowi niemal takie samo zagrożenie jak De Salmo. Dlatego cię tu potrzebuję. – Zawiesił głos. – Możliwe, że od czasu do czasu będę musiał ją zostawiać. Nie chcę, żeby jej się coś stało.
– Jest bezcenna. Ramsey zadba o jej bezpieczeństwo.
– Nie ufam Ramseyowi. Jemu chodzi tylko o to, żeby dostarczała próbek krwi dla CDC. Ufam tobie.
Yael pokręcił głową.
– Nie po to mnie tu przysłano. Mam swoją robotę.
– Twoją robotą jest Esteban. Esteban może się tu zjawić.
– Albo nie.
– Ona jest kluczem. Nawet jeśli zgarniemy Estebana i Habina, kto nam zagwarantuje, że komuś innemu nie wpadnie w łapska zmutowany wąglik? Bess musi żyć, dopóki nie opracujemy szczepionki. Doskonale wiesz, że twój rząd cholernie się boi wąglika.
Yael wolno pokiwał głową.
– Dobry argument.
– Wystarczająco dobry?
– Zostanę w pobliżu… przez jakiś czas. Kaldaka ogarnęło uczucie ulgi.
– Lubisz ją. – Yael bacznie mu się przyglądał. – Nie chodzi tylko o to, że ona jest naszym biletem do tego bajzlu.
– Nie zasłużyła na takie traktowanie.
– Niewinni przechodnie wchodzą w drogę i przypadkowo giną.
– Ona wystarczająco dużo przeszła. Chcę, żeby była bezpieczna.
– Kawa.
Weszła Bess z tacą. Zmarszczyła brwi, gdy nagle zapadła cisza.
– Rozmawialiście.
– Nic ciekawego – zapewnił ją Yael. – Właśnie przekonałem Kaldaka, że skoro tak zbabiał, nie nadaje się do twojej ochrony. Nie pogniewasz się, jeśli od czasu do czasu go zastąpię?
– Skądże. – Postawiła tacę na stoliku i nalała kawy. – Ale to dość niewdzięczna robota. Kaldak twierdzi, że nawet tutaj nie jestem bezpieczna. – Popatrzyła na niego znacząco. – I nie chce mnie bronić przed żmijami w łazience. To jaki z niego pożytek?
– A tak, stara poczciwa sztuczka z kobrą w wannie – stwierdził z całą powagą Yael, sięgając po filiżankę. – Doskonale sobie z tym radzę. Niesamowite, czego to się człowiek nie nauczy z filmów z Jamesem Bondem.
– Są tylko dwie filiżanki – zauważył Kaldak.
– Nie chcę kawy. – Ruszyła do drzwi. – Idę do ciemni wywołać tę rolkę, którą dziś wypstrykałam. – Podniosła brwi. – Chyba, że chcesz sprawdzić, czy nie ma w odpływie żmii.
– Sama sprawdź – odparł Kaldak. – A jeśli znajdziesz, zawołaj Yaela.
W czerwonawej poświacie ciemni twarze na odbitkach wydawały się dziwne i groźne.
Były tam fotografie klaunów, grajków i turystów. Setki razy robiła takie zdjęcia w dzielnicy francuskiej i nigdy przedtem nie oglądała ich z takim niepokojem.
Ale jedna z tych twarzy może się okazać twarzą jej zabójcy.
Jedna z tych twarzy mogła ją obserwować, gdy grzebała siostrę.
Pod powiekami nagle zaszczypały ją łzy.
Cholera. Czuła się dobrze, prawie normalnie i nagle znikąd wróciło wspomnienie siostry i zburzyło równowagę. Czy zawsze tak będzie?
– Skąd ten pośpiech? – spytał Kaldak, gdy dwadzieścia minut później wynurzyła się z ciemni. – Co się spodziewałaś zobaczyć na tym filmie?
– Pewnie nic. Nie lubię niewywołanych negatywów. Zawsze się boję, że coś się z nimi stanie.
– Jak w Danzarze?
Skinęła i rozejrzała się po mieszkaniu.
– Gdzie Yael?
– Poszedł się rozejrzeć za mieszkaniem w okolicy.
– Nikłe szanse, za blisko końca karnawału.
– Ale Yael potrafi być ogromnie przekonujący.
– Jak ty.
– Ja i Yael to dwa bieguny. On ma o wiele łagodniejszą, wybaczającą naturę. Umie zapominać.
– Zapominać?
– Dwanaście lat temu jego żona wsiadła do autobusu. Miała odwiedzić matkę. Autobus wyleciał w powietrze. Palestyńscy terroryści.
– Straszne.
– Kolejny niewinny przechodzień. Ale ostatnio coraz częściej to oni stają się celem. Łatwiej ich zabić. – Wzruszył ramionami. – Yael to przebolał. Sześć lat temu ponownie się ożenił. Ma syna.
– Lubię go.
– Ja też. – Spojrzał na nią. – Ale to mnie nie powstrzymało przed postawieniem go między tobą a Estebanem.
Jego nagłe napięcie sprawiło, że poczuła się niezręcznie.
– Ze względu na próbki krwi.
– Jasne. – Odwrócił wzrok. – Ze względu na krew.
Czuła się coraz niezręczniej.
– Idę spać. Mam za sobą ciężki dzień. Najpierw jednak chciałabym zadzwonić do doktora Kenwooda. Mogę skorzystać z twojego telefonu?
Podał jej słuchawkę.
– Powiedz mi, gdyby się okazało, że są jakieś kłopoty z Josie, dobrze?
Skinęła głową i skierowała się do sypialni. Miała nadzieję, że z Josie nie będzie żadnych kłopotów. Wszystko inne i tak się nie układa. Proszę, Boże, niech przynajmniej to jedno będzie dobrze. Zatrzymała się przed drzwiami.
– Potrzebna ci próbka dziś wieczorem?
– Nie. Może jutro.
– Cóż, gdybyś się rozmyślił, daj…
– Powiedziałem ci: nie potrzebuję, do cholery. Pojednawczym gestem podniosła ręce.
– Dobra, dobra.
Zamknęła za sobą drzwi, odgradzając się od niego. Jeszcze jej tylko brakowało warczącego, rozdrażnionego Kaldaka. Wyjęła z torebki portfel, odszukała numer doktora Kenwooda i szybko go wystukała.
Po dziesięciu minutach zwróciła Kaldakowi telefon.
– Nie zastałam doktora Kenwooda, ale rozmawiałam z siostrą przełożoną. Josie dobrze się czuje.
– Świetnie. Gdzie są te wywołane zdjęcia?
– W ciemni. Dlaczego?
– Chciałbym je obejrzeć. Może kogoś rozpoznam.
– Sądzisz, że ci się uda?
– My, mordercy, stanowimy zamkniętą klikę. Zawsze jest jakaś szansa.
– Nie bądź głupi. Nie jesteś… jak oni.
– Mylisz się. Spytaj Ramseya. Osiem długich miesięcy szkolenia poświęcił, żebym doskonale znał się na zabijaniu. – Ruszył do ciemni.
– Idź spać. Obiecuję, że niczego nie zniszczę.
– Dlaczego cię szkolił?
– Bo go prosiłem.
– Dlaczego?
– Czy to takie ważne?
– Tak, ważne. – Sama nie wiedziała czemu, ale to było dla niej ogromnie ważne. – Wspomniał… – szukała w pamięci -… o Nakoi. Co to jest Nakoa?
Milczał, już myślała, że nie odpowie.
– Nakoa to takie Tenajo – przemówił w końcu. – Maleńka wyspa na południowym Pacyfiku, gdzie mieścił się amerykański ośrodek badawczy, którego celem było stworzenie szczepionek przeciwko potencjalnej broni biologicznej. Z jednego z laboratoriów wydostał się rzadko spotykany wirus. – Na jego twarzy nie malowały się żadne uczucia.
– Wszyscy zginęli. Nikt nie ocalał.
Wpatrywała się w niego wstrząśnięta.
– Nikt? Przytaknął.
Wirus dostał się do systemu klimatyzacji ośrodka – zarówno laboratoriów, jak i mieszkań pracujących tam naukowców. Czterdziestu trzech mężczyzn, kobiety i dzieci.
– I Esteban maczał w tym palce?
– Och, jak najbardziej. Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, kto za to odpowiada, ale później wykryliśmy, że jeden z naukowców na wyspie był przez niego opłacany. Jennings szmuglował do Estebana najróżniejsze bakterie, a ten z kolei sprzedawał je Saddamowi Husajnowi. Ale Ramsey zaczął się domyślać, że coś tam cuchnie, więc Esteban musiał zniszczyć dowody i uniemożliwić śledztwo. Jennings więc wypuścił wirusa, zanim wyjechał i ukrył się w bezpiecznym miejscu. Ramsey nie mógł wysłać nikogo na wyspę ani kontynuować dochodzenia. To było zbyt niebezpieczne. Nakoa jeszcze przez pięćdziesiąt lat będzie skażona.
Mężczyźni, kobiety, dzieci… Wszyscy oni zginęli przez Estebana.