Выбрать главу

– Mam gdzieś Ramseya.

– Wyjęłaś mi to z ust. – Wstał. – Dwadzieścia minut. Pokażesz się, zrobisz parę zdjęć i wracamy.

– I żeby nikt się o mnie nie otarł.

– Teraz, gdy już wiem, że to De Salmo, nie obawiam się aż tak bliskich kontaktów. Najchętniej korzysta z noża albo pistoletu, a pistolet jest w tych okolicznościach za mało subtelny. Stawiałbym na nóż.

– Prawdziwie podniosłeś mnie na duchu. – Ruszyła do ciemni. – Cieszę się, że się nie obawiasz. Zaraz wracam. Muszę założyć film.

O nie, nie obawiał się. Był przerażony, tak samo jak podczas całej wczorajszej wycieczki do sklepu fotograficznego. Nie wiedział, jak długo jeszcze to wytrzyma.

Latarnie rzucały cienie na kamienne ściany, cienie, nieco przywodzące na myśl przygarbione gargulce.

Ciekawe, pomyślała Bess. Przecież setki razy wyglądała z tego okna na ulicę. Dlaczego nigdy jeszcze nie zauważyła tego efektu? Może nie chciała widzieć maszkaronów aż tak blisko siebie.

Podniosła aparat i ustawiła ostrość.

– Co ty wyprawiasz? – odezwał się Kaldak zza pleców. – Zauważyłaś kogoś?

– Cień.

– Co?

– Cień gargulca na ulicy. Ale był zbyt niezwykły, żeby go nie uwiecznić.

– Mówiłem ci, żebyś nigdy nie stawała przy oknie.

– Zapomniałam. – Odsunęła się.

– Wydawać by się mogło, że dość narobiłaś zdjęć jak na jeden dzień. Całe popołudnie przesiedziałaś w ciemni.

– Muszę się czymś zająć, żeby nie oszaleć.

– Rozumiem cię. Ja też jestem bliski szaleństwa. Rzeczywiście, brakowało ci aparatu.

– Tak.

Odwróciła się i popatrzyła na Kaldaka siedzącego w fotelu w głębi pokoju. Był w podkoszulku, długie nogi wyciągnął przed siebie. Powinien wyglądać na odprężonego, ale nie. Czujność ani na chwilę go nie opuszczała. Bess nigdy dotąd nie widziała Kaldaka naprawdę rozluźnionego.

– Ale jeszcze bardziej by mi brakowało wzroku.

– Albo starego przyjaciela.

Przytaknęła.

– Czy ty nigdy nie potrafisz patrzeć na przedmioty inaczej jak przez obiektyw?

– Czasem. Ale rzadko. Nawet jeśli nie mam aparatu, często widzę rzeczy tak, jakbym robiła zdjęcie. Emily mawiała… – Urwała. Tyle w jej życiu prowadziło do Emily. – Śmiała się i twierdziła, że to obsesja.

– Miała rację?

– Może. Dobra, niech będzie, mam obsesję. Są chwile, gdy ona jest gorsza niż cokolwiek innego.

Gargulce wydawały się teraz dłuższe, groźniejsze. Zmieniło się oświetlenie? Pstryknęła kolejne zdjęcie.

– Wiem, że bez aparatu czułam się obnażona.

– Bez zbroi?

Spojrzała na Kaldaka.

– Czy fotografowanie nie służy odgradzaniu się od sytuacji? Odpędzaniu bólu?

– Odgradzaniu się?

Nie odrywał wzroku od jej twarzy.

– Kiedy najczęściej to robisz, Bess? Kiedy się odgradzasz?

– Nie wiem.

– W trudnych chwilach? Po Danzarze? Tenajo?

– Może. – Ściągnęła brwi. – Zejdź ze mnie, Kaldak. Nie potrzebuję twojej psychoanalizy.

– Przepraszam, to już nawyk. Masz rację, nic mi do tego. I nie zamierzałem sugerować, że jest coś złego w budowaniu barier. Wszyscy tak postępujemy. Po prostu zaciekawiło mnie, że ty do tego wykorzystujesz aparat fotograficzny.

– A ty co wykorzystujesz?

– Wszystko, co się nawinie pod rękę. Improwizuję.

– To nie tylko bariera. Ja lubię moje zajęcie.

– Wiem. Zapomnij, co powiedziałem. Tak naprawdę to ci zazdroszczę.

Nie, nie zapomni jego uwag. Jest ostry, spostrzegawczy, a do tego za często, jak na jej gust, ma rację. Nagle zapragnęła zbić go z tropu. Podniosła aparat.

– Uśmiech, Kaldak.

Sama się uśmiechnęła, dostrzegłszy na jego twarzy zaskoczenie. Cóż za rozkosz złapać Kaldaka nie przygotowanego.

– Jeszcze raz. Ostrość. Migawka.

– Wolno spytać, co robisz?

– Zdjęcie. Tobie. Stanowisz niezwykle interesujący obiekt.

Nie kłamała. Przez obiektyw jego twarz stanowiła fascynującą mieszaninę bezwzględności i subtelności. Bess żałowała, że nie ma właściwego oświetlenia, by rzucić cień na policzki.

– Ze względu na moją niepowtarzalną urodę? A może potrzebujesz tła dla gargulców? – Uśmiechnął się kpiąco i machnął ręką. – Jak sobie życzysz, skoro ci nie szkoda filmu. Już niejeden przeze mnie pękał.

Odrobinę się odprężał. Bess widziała, jak z jego mięśni znika napięcie. Dziwne. Do tej pory nigdy jeszcze nie przyjrzała się Kaldakowi obiektywnie. Od pierwszego spotkania każdą chwilę zabarwiały emocje: od gniewu po strach, bezsilność.

Dłoń, którą machnął, jest duża i zgrabna, myślała jakby poza sobą. Jak zresztą on cały. Muskularne uda, szczupła talia, szerokie bary.

Siła, wdzięk i zmysłowość.

Omal nie wypuściła aparatu.

Zmysłowość? A to skąd?

– Coś nie tak? – Kaldak bacznie jej się przyjrzał.

– Nie, nic.

Pośpiesznie opuściła aparat, odwróciła się i przeszła do ciemni.

Czuje się bezpieczna. Tak bezpieczna, że nawet wychodzi na ulicę, pomyślał Esteban.

A De Salmo nic z tym nie robi. Tylko raczy go wymówkami.

Próbuje mu udowodnić, że śmierć siostry nic dla niej nie znaczy. Ale on wie, że to nieprawda. W domu pogrzebowym zemdlała. A mimo to proszę: spaceruje po mieście i fotografuje widoczki, podczas gdy powinna się ukrywać przerażona. Naigrawa się z niego. Na samą myśl o tym ogarnął go gniew.

Nie zniesie tego.

Nazajutrz, gdy Bess i Kaldak wchodzili do mieszkania, przywitał ich dzwonek telefonu.

– Podobał ci się pogrzeb, Bess? Wstrząśnięta słuchała tego głosu.

– Esteban.

Kaldak natychmiast przeszedł do kuchni.

– Żałuję, że nie mogłem w nim uczestniczyć, ale wysłałem przedstawiciela. Twierdził, że dobrze się trzymałaś w krypcie.

– Ty sukinsynu. – Głos jej drżał. – Zabiłeś ją.

– Mówiłem ci. Trzeba było mi uwierzyć. Ale wtedy ominęłaby mnie przyjemność podarowania ci tak wyjątkowego upominku. Niestety, Emily nie prezentowała się najlepiej, prawda? Co sobie pomyślałaś na widok…

– Milcz.

– Jesteś wzburzona. Ale czego się spodziewałaś po matce naturze? Było gorąco. Wiemy, co to znaczy, kiedy człowiek się zgrzeje, prawda? Nieźle musiałaś się napocić, uciekając przez góry.

– Ale uciekliśmy ci. Przegrałeś, gnojku.

– Nie twoja to zasługa. Jesteś tylko kobietą. Dopadłbym cię, gdyby nie ten śmigłowiec. Słuchasz tam, Kaldak?

– Tak – odezwał się Kaldak.

– Tak przypuszczałem. Świetnie się nią opiekujesz. Ale to na nic się nie zda. I tak jej dopadnę. Nie uda jej się mnie powstrzymać, ale mnie zdenerwowała. Jednak jako człowiek wielkoduszny przygotowałem dla niej kolejny upominek.

Bess mocniej ścisnęła słuchawkę.

– W takim razie sam przyjdź i mi go wręcz.

– Mam inne sprawy, a ty nie jesteś aż tak ważna.

– Gadaj zdrów. Nie dzwoniłbyś, gdybyś nie trząsł portkami ze strachu.

– Przy następnej przecznicy stoi kosz na śmieci. Prezent leży na wierzchu.

Rozłączył się.

Kaldak już wypadł z kuchni, biegnąc do drzwi wejściowych.

– Zostań. Ja przyniosę.

– Idę z tobą.

– To może być pułapka.

– Więc uważaj na mnie, do cholery. Idę z tobą.

– Tylko spróbuj postawić nogę za próg, a, daję słowo, dostaniesz ode mnie w łeb. Poślę agenta po to cholerstwo.

Zbiegł na dół. Trzasnęły za nim drzwi na zewnątrz. Po paru sekundach wrócił.

– Przyjdzie za parę minut. Wstawi paczkę do środka i wróci na stanowisko. Nie ruszaj się z mieszkania.