Upłynęły dwie długie minuty, nim agent postawił kartonowe pudło pod drzwiami.
Bess wpatrywała się w nie.
– Nie dotykaj. Odsuń się. Zadzwonię po saperów – powiedział Kaldak.
– To nie bomba. Wiedział, że to jako pierwsze ci się nasunie. – Zwilżyła wargi. – Rozzłościłam go. To nie ma mnie zabić. – Sięgnęła do pudła. – On chce mnie zranić, dotknąć.
Odepchnął jej rękę.
– Ja to zrobię.
Ostrożnie podniósł pokrywkę.
W środku leżała biała, bawełniana dziecięca bluzka ze znakiem szkoły na kieszeni. Szkoły Julie. Bess wielokrotnie widziała siostrzenicę w tej bluzce. Pod kieszenią widać było ciemnoczerwoną plamę.
Krew. Bess przeszył nagły strach.
– Julie.
– Spokojnie. – Kaldak położył dłoń na jej ramieniu. – Właśnie o to mu chodziło.
– Ależ to bluzka Julie.
– Przecież Julie nie zabierałaby szkolnego mundurka pod namiot, prawda?
– Ogarnęła ją taka ulga, że ugięły się pod nią kolana, Nie. Nosiła ją wyłącznie do szkoły.
– Czyli ktoś się włamał do mieszkania Emily i ją stamtąd zabrał. Esteban nie ma Julie, Bess. Nie skrzywdził jej.
A mimo wszystko… Groźba Estebana leżała między nimi niczym płonąca obręcz. Najpierw Emily, teraz jej córka.
– Jest poza jego zasięgiem. A nasz człowiek czeka na nich w leśniczówce. Esteban jej nie dopadnie.
Ale jak długo jeszcze pozostanie poza jego zasięgiem? Kaldak delikatnie odciągnął Bess od pudełka.
– Dam bluzkę do laboratorium i każę zbadać plamę. To pewnie zwierzęca krew.
– Nie, ludzka. Nie zdjąłby mi ciężaru z ramion.
– Ale nie Julie, Bess. Chciał tylko ci udowodnić, że tutaj nie znajdujesz się poza jego zasięgiem. Gdybyś się zgodziła, zabrałbym cię do bezpiecznego domu i…
– Wiem, czego chciał.
I powiodło się. Ta bluzka przeraziła ją i zraniła.
– Jego cholerne ego cierpi, bo nie może zabić byle kobiety. – Zakipiała w niej złość. – Jeszcze mu pokażę.
– Nie pojedziesz?
– Żeby wygrał? Wiedział, że udało mu się mnie wystraszyć i zmusić do ucieczki? Cieszę się, że go rozzłościłam. A jeśli jeszcze bardziej go rozwścieczę, sam przyjedzie. Dowiedz się, dlaczego agent, który miał pilnować domu Emily, dopuścił, żeby zabrano bluzkę. I niech Ramsey zostawi w leśniczówce więcej niż jednego człowieka.
– Tego nie musiałaś mi mówić.
– Owszem, musiałam. Julie i Tomowi nic się nie może przytrafić. O Boże, krew na tej bluzce…
– Słyszysz?
– Słyszę – odparł cicho. – Zadzwonię do Ramseya i obsztorcuję go, że dopuścił do takiej sytuacji.
Zdenerwowana skinęła głową.
– I nie zapomnij mu powiedzieć…
– Wiem, co mu powiedzieć. Oczywiście, że wie.
– Przepraszam, tylko…
– Tylko jesteś tak cholernie uparta, że nie dasz się zabrać z tego przeklętego miasta, chociaż boisz się jak diabli – odparował.
Była przerażona. Zaledwie parę minut temu gniew i otumanienie chroniły ją niczym zbroja. Ale Esteban przeszył tę zbroję strzałą strachu.
– To nie była krew Julie – powiedział Yael następnego ranka przez telefon. – Dostaliśmy dane od jej lekarza i grupa krwi nie zgadza się z tą z bluzki.
Ogarnęła ją ulga.
– Dzięki, Yael.
– Niepiękna niespodzianka. Jak się czujesz?
– Jestem wściekła. – I przerażona. Nadal była przerażona. – Jak sam powiedziałeś, niepiękna niespodzianka.
Odłożyła słuchawkę i popatrzyła na Kaldaka.
– Inna grupa krwi. – Włożyła kurtkę i sięgnęła po aparat. – Idziemy.
– Wychodzisz z domu?
– Nic się nie zmieniło.
Przyjrzał jej się uważnie.
– Nie mogę okazać, że mnie zranił. – Ruszyła do drzwi. – Nie dam mu tej satysfakcji.
Kolejne zdjęcia. Jeszcze go nie wyróżniła, ale musiała mieć co najmniej na sześciu fotografiach.
Nie powinien się przejmować. Kto go rozpozna?
Ale to go nękało. Pilnował, żeby od czasu, gdy przybrał nazwisko Marco De Salmo, nikt nie robił mu zdjęć. Fotografie są niebezpieczne. Ludzie zapamiętywali twarz, nawet jeśli nie rozpoznaliby całej reszty, a dzisiaj z fotografiami można robić najróżniejsze rzeczy.
Czy ona kiedyś wreszcie przestanie pstrykać? Sądził, że na ulicy szybciej jej dopadnie, ale Kaldak nieustannie się przy niej kręcił, obserwując. Nie sposób się do baby zbliżyć, a Esteban zaczyna się niecierpliwić. Chyba trzeba będzie wrócić do pierwotnego planu i załatwić ją w domu.
Niezależnie od tego, gdzie to zrobi, nie może zostawić zdjęć. Będzie musiał się dostać do środka i je zabrać.
– Zadowolona? – warknął Kaldak, gdy wracali do domu. – Łaziliśmy po mieście ponad dwie godziny. Chcesz im stworzyć idealne warunki do tego, żeby cię skasowali?
Nie odpowiedziała. Już wcześniej zauważyła, że ilekroć wychodzą na ulicę, Kaldak jest napięty jak struna.
Otworzył drzwi domu.
– Więc?
Nie odpuści jej. Weszła na stopień.
– Nic się nie stało. Chyba zrozumiał, że nie…
Szczury.
Tuziny. Olbrzymich.
Na schodach przed nią. I za nią. Miotające się po stopniach.
Wzdrygnęła się, kiedy jeden przemknął jej po nodze.
– Jazda.
Kaldak chwycił ją za rękę i ściągnął ze schodów z powrotem na ulicę.
Szczury wypadły przez drzwi na chodnik. Następny otarł jej się o nogę.
Przez ulicę biegł agent Peterson.
– Co się stało?
– Jak, do cholery, one się tu dostały? – spytał Kaldak.
– Nikt nie wchodził do budynku. Obserwowałem…
– Zabierz je z klatki schodowej. Peterson zniknął w środku.
– Nienawidzę szczurów. Są ohydne… – Cała się trzęsła. – Esteban? Skinął głową.
– Jeśli wziąć pod uwagę jego życiorys, to stawiałbym na niego. Chciałby cię uraczyć swoim najgorszym koszmarem.
Zamknęła oczy.
– Dobrze się czujesz?
– To tylko szok. – Otworzyła oczy i ruszyła do domu. – Muszę iść na górę. Zadzwoni. Będzie chciał wiedzieć, jak zareagowałam.
Minęła agenta, który walczył ze szczurami, usiłując je przegonić z domu, po czym otworzyła drzwi mieszkania.
Kaldak deptał jej po piętach i odsunął ją na bok.
– Muszę najpierw sprawdzić mieszkanie. Ten agent spartaczył robotę.
Telefon zadzwonił, gdy Kaldak wychodził z ciemni.
– Ja odbiorę.
– Nie, chce rozmawiać ze mną. Ja też chcę z nim porozmawiać.
– Ach, wreszcie wróciłaś. Dzwonię już trzeci raz – odezwał się Esteban, gdy podniosła słuchawkę. – Podobała ci się ta mała niespodzianka?
– Słaba próba. Wiedziałam, że nie dopadłeś Julie – odparła.
Bądź spokojna. Nie okazuj strachu i obrzydzenia.
– A jeśli chodzi o szczury… Nie przeszkadzają mi. Lubię szczury. W dzieciństwie nawet jednego hodowałam.
Cisza.
– Kłamiesz.
– Był biały, nazywał się Herman. Mieszkał w klatce z młynkiem i malutkim…
Rozłączył się.
– Naprawdę miałaś w dzieciństwie szczura? – spytał Kaldak.
– Oszalałeś? Nie znoszę ich. – Głośno odetchnęła. – Ale chyba to kupił.
– Jeśli tak, to jeszcze bardziej cię znienawidzi. Teraz idziesz ręka w rękę z jego nemezis.
Rozległo się stukanie do drzwi. Kaldak otworzył. Przyszedł Peterson i Kaldak zawołał do Bess przez ramię:
– Zaraz wracam. Muszę coś sprawdzić.
Cieszyła się, że sobie poszedł. Nie chciała, żeby widział, jak bardzo nią wstrząsnął ten ostatni atak. Potrzebowała chwili, żeby wrócić do siebie. Cholera, potrzebuje przynajmniej roku.
Najpierw pośredni atak poprzez bluzkę Julie, teraz bezpośredni szczurami.