– W ścianie od strony bocznej uliczki wywiercono dziurę – oświadczył Kaldak, wróciwszy. – Mogli to zrobić w każdej chwili, Peterson niczego by nie zauważył ze swojego stanowiska. – Zacisnął usta. – Teraz tam też postawimy człowieka.
– Tamtędy je wpuścili?
Przytaknął.
– Była tam wetknięta rura. Kiedy wyszliśmy, wpuszczono szczury, żeby urządziły nam powitanie.
– De Salmo?
– Albo któryś z innych ludzi Estebana. De Salmo jest ekspertem, a to była drobna robota.
Dla niej nie taka znowu drobna. Z takich rzeczy tka się koszmary.
– Jeśli ci to nie odpowiada, wiesz, co możesz zrobić.
– Zamknij się, Kaldak. Nigdzie się nie ruszę.
– Z wyjątkiem jutrzejszego spacerku po okolicy.
– Zgadza się.
– Genialnie – warknął. – Po prostu genialnie.
Następnego popołudnia rzuciła mu na niski stolik kolejną porcję odbitek.
– Proszę. Zobacz, co uda ci się z tego zrobić. Przerzucał zdjęcia.
– Aleś tego napstrykała.
– Cztery filmy. Chciałam być pewna, że go uwieczniłam, o ile tam był. – Opadła na fotel. – No i?
– Jak na razie nic. Muszę uważniej je obejrzeć.
– Możemy znowu pójść na spacer – zaproponowała rozczarowana.
– Nie! – Błyskawicznie zaczął z powrotem przerzucać zdjęcia. - Ulice za bardzo się zaludniają. Możliwe, że więcej nie uda nam się wyjść.
– Jeszcze czego.
– Koniec dyskusji – uciął. – Do cholery, robi się niebezpiecznie. Zostajemy na miejscu.
Nie wpadaj w gniew. Utrzymaj beztroski ton.
– A co z rakietą przez okno i kobrą w łazience?
– To zostaw mnie.
– Ustaliliśmy, że ryzyko nie jest znowu takie duże. – Pochyliła się ku niemu, marszcząc brwi. – To bez sensu, Kaldak.
– Niczego nie ustaliliśmy i mówię jak najbardziej z sensem. Chciałaś, żebym cię utrzymał przy życiu. Właśnie to robię.
– Wychodziliśmy codziennie i na razie nic się nie stało.
– Więcej już nie wyjdziemy.
– Dlaczego właśnie teraz się sprzeciwiasz? Co się zmieniło?
– Sądziłem, że zdecyduje się na ruch i go załatwię. Ale on bawi się z nami w kotka i myszkę.
– Więc podejmijmy grę. A na razie dalej będę robić zdjęcia, żebyś…
– Nie, to zbyt ryzykowne.
– Wcześniej tak nie uważałeś.
– Cholera, ale teraz uważam. – Rzucił fotografie na podłogę. – Po prostu rób, co ci każę.
Wybuchnął jak wulkan, całkowicie ją zaskakując. Widywała go już w gniewie, ale zawsze ten gniew był zimny, kontrolowany. Tego wybuchu nie sposób nazwać chłodnym. Mężczyzna, który przed nią teraz stał, w niczym nie przypominał znajomego Kaldaka.
– Co się stało, Kaldak?
– A co się nie stało? Esteban próbuje nakarmić tobą szczury, w każdej chwili może paść cios, Ramseyowi nie udało się znaleźć Morriseya ani Estebana, a De Salmo tylko czyha na mój błąd, żeby cię dopaść.
– Może w ogóle go tu nie ma. Może wasz informator się mylił.
– Jest tu. – Kiwnął głową w stronę zdjęć na podłodze. – Tylko, że nie mogę skurwiela rozpoznać.
– Widziałeś go tylko raz, z daleka.
– Powinno coś być… Jakiś sposób…
Uklękła, żeby zebrać zdjęcia. Natychmiast znalazł się obok niej.
– Ja je porozrzucałem, ja pozbieram.
– Kolejna złota zasada twojej matki?
– Nie, moja. Jeśli coś się rozwaliło, trzeba to naprawić. – Odłożył fotografie na stolik. – Albo chociaż spróbować naprawić. Czasem nie daje się skleić rozbitego dzbana.
– Cóż, w tym konkretnym wypadku nie narobiłeś aż takich szkód. Nie patrzył jej w oczy.
– Przepraszam.
Nim zdążyła zareagować, zniknął w kuchni.
14.
Bess nigdy jeszcze nie widziała Kaldaka w takim stanie. Nie przerywał krążyć po mieszkaniu. Czuła, jak jego napięcie niemal rozsadza pokój. Cały wieczór usiłowała się skupić na książce, ale prawie nie wiedziała, co czyta.
W końcu poddała się i odłożyła lekturę.
– Anne Rice dziś do mnie nie trafia. Chyba położę się spać. Zerknął na książkę.
– Pisze o wampirach, prawda?
– Tak, i o Nowym Orleanie. Jestem jej wielbicielką. Uśmiechnął się krzywo.
– Rozumiem, dlaczego chwilowo wolisz unikać wampirów. Za dużo szczęścia naraz. Wystarczy, że mieszkasz z wampirem.
– Owszem, wysysasz ze mnie krew, ale za dużo w tobie z naukowca, żebyś się kwalifikował na wampira – odparła lekko.
– Naprawdę?
Szybko odwróciła od niego wzrok.
– Wiedziałbyś, gdybyś przeczytał choć jedną z powieści Rice. Lestat z całą pewnością nie ma w sobie nic z naukowca. To bardzo skomplikowany wampir z…
Zadźwięczał telefon i odruchowo podniosła słuchawkę, nagle cała napięta.
– Halo.
– Kaldak. Muszę rozmawiać z Kaldakiem.
Nie Esteban. Wzruszeniem ramion usiłowała zamaskować ulgę. Podała Kaldakowi słuchawkę.
– Jak przez mgłę pamiętam czasy, kiedy odbierałam normalne telefony. To chyba Ed Katz. O wampirach mowa…
Wstała i przeszła do okna. Cień gargulca wydawał się dziś mniejszy. Zastanawiała się, jak wygląda rano, na chwilę przed zgaśnięciem latarni. Może nastawić budzik i sprawdzić.
– Muszę ci pobrać krew.
Odwróciła się. Kaldak odkładał słuchawkę.
– Po co? Dziś rano już pobierałeś.
– Im bardziej się zbliża do rozwiązania, tym żarłoczniejszy się staje.
– A jak blisko już jest?
– Trudno powiedzieć. W pracy nad antidotum zwykle robi się jeden krok naprzód i dwa w tył.
– Wydawał się podekscytowany.
– Przypuszcza, że udało mu się zrobić półtora kroku. – Umilkł. – Nie musisz się zgodzić. Poczekam do rana.
Wzruszyła ramionami.
– Nakarm go. – Siadła przy niskim stoliku i podwinęła lewy rękaw. – To bez znaczenia.
– Owszem, to bardzo się liczy. - Z szuflady wyjął zestaw. – Myślisz, że męczyłbym cię tak, gdyby to nie miało znaczenia dla bardzo wielu ludzi?
– Nie chciałam… – Poddała się. – Pobierz tę krew i pójdę wreszcie spać.
– Właśnie to robię.
Nie znosiła widoku krwi spływającej do fiolki, więc utkwiła spojrzenie w jego ciemnej głowie. Mięśnie szyi miał naprężone, gdy ostrożnie wbijał igłę.
– Bolało? – spytał cicho.
– Nigdy nie boli.
– Owszem, boli. – Nie spuszczał wzroku z igły. – Ale nie tym razem. – Wyjął igłę i odłożył na stół. – Przepraszam. Już po wszystkim.
– Dlaczego przepraszasz? To nic wielkiego. Więcej krwi oddałam w czasie ostatniej akcji Czerwonego Krzyża.
– Ale nie ja wtedy ją pobierałem.
Przytrzymywał jej ramię, potem wacikiem wytarł kropelkę krwi w miejscu ukłucia.
– Nie lubię…
Urwał, wpatrując się w jej ramię.
– Coś się stało?
– Tak – odparł zdławionym głosem. – Coś się stało.
Wolno podniósł jej ramię i przytknął usta do rany.
Bess zabrakło tchu. Nie mogła się ruszyć. Nie powinna czuć tej żądzy. A mimo to czuła.
Szaleństwo. Nie teraz. Nie z Kaldakiem. Za nic z Kaldakiem. Podniósł głowę i popatrzył na nią.
– To się stało.
– Nie – szepnęła. – Tak.
Powiódł ustami od ramienia po żyły na jej nadgarstku. Zalała ją fala żaru.
– Chcę tego. Chciałem od bardzo dawna. Czasami wystarczy twój zapach, żebym zapłonął. – Przywarł wargami do wnętrza jej dłoni. – Wiem, że nie budzę szczególnego pożądania, ale nie będziesz rozczarowana. Brzydcy mężczyźni muszą umieć się wykazać. Sprawię, że…