– Przestań – szepnęła. – Nie mogę… Emily.
– Czy Emily by chciała, żebyś przestała żyć? Czy będziesz ją mniej kochać, dlatego że pójdziesz ze mną do łóżka?
– Oczywiście, że nie.
– I chcesz tego.
Boże, tak, chciała. Pragnęła go. Prawie jej nie dotykał, a jej ciało już odpowiadało.
– To by… przeszkodziło.
– Już przeszkadza. Gorzej być nie może. Nie potrafię… – Urwał, nie spuszczając z niej wzroku. – Nie? – Wolno wypuścił jej ramię. – Jesteś pewna?
Niczego nie była pewna. Czuła się zagubiona, pełna rozterki i… podniecona. O tak, niewątpliwie podniecona. Wstał, zebrał sprzęt i igłę.
– Nie przejmuj się. Nie będę cię ponaglał – powiedział urywanie. – Chcę tego. Nie masz pojęcia, jak bardzo. Ale nie będę. I tak za dużo już od ciebie wziąłem. – Ruszył do kuchni. – Przygotuję krew dla Eda.
Zamknęła oczy i odchyliła głowę. Pragnęła go. Chciała, żeby jej dotykał. Poczuć go w sobie. Chryste, nie doznawała czegoś podobnego od czasu tych pierwszych, szalonych tygodni z Mattem. Nie, nie mogła porównywać Kaldaka z Mattem. Nie mogła go z nikim porównywać.
– Powiedziałem ci, żebyś się tym nie przejmowała. Otworzyła oczy i zobaczyła Kaldaka, który stał przy drzwiach wyjściowych ze znajomą paczuszką, zawierającą jej krew.
– Jeśli mnie nie pragniesz, to mnie nie pragniesz, ale nie czuj się winna. To nie ma żadnego związku z tym, co się stało z Emily. Seks często bierze nad nami górę, gdy jesteśmy w skrajnie krytycznej sytuacji. Pewnie to się jakoś łączy z dążeniem do zachowania gatunku. – Otworzył drzwi. – Idę na dół dać to Petersonowi. Niech wyśle jeszcze dzisiaj. A ty dyrdaj do łóżka.
Nie czuj się winna.
A ty dyrdaj do łóżka.
Cholera, wiecznie jej mówi, co ma robić. Zawsze uważa, że on wie najlepiej. Od samego początku usiłował ją sprowadzić na drogę, którą dla niej wybrał.
Z wyjątkiem dzisiejszego wieczoru. Wycofał się. Dał jej wybór.
Kiedy dwadzieścia minut później Kaldak wrócił, światła w mieszkaniu były pogaszone.
Bess poszła spać.
A może tylko zaszyła się u siebie, próbując udawać, że to, co się między nimi wydarzyło, nie miało miejsca, że on w ogóle nie istnieje.
Głupiec z niego. Wie, co to dyscyplina. Nauczył się jej w najsurowszej ze szkół. Dlaczego dziś jej sobie nie narzucił? Po co się zdradził przed Bess? Wybrał najgorszy moment. Choć chyba w ogóle nie ma tu właściwego momentu. Nie dla niego. Nie dla nich. Za dużo się wydarzyło i za bardzo…
– Będziesz tak sterczał całą noc, Kaldak? – zawołała Bess. – Na miłość boską, chodź do łóżka.
Znieruchomiał. Wolno odwrócił się w stronę jej sypialni.
– Bess?
– A kto? Jest nas w tym mieszkaniu tylko dwoje. – Umilkła, a gdy znów się odezwała, jej głos drżał. – I jedno z nas śmiertelnie się boi.
Ruszył do jej drzwi, serce biło mu jak młotem.
– Oboje, Bess – szepnął. – Oboje.
Nowy Orlean niezwykle przypadł Marcowi do gustu. Zatłoczone ulice, zawsze przydatne w jego robocie, przywodziły mu na myśl Rzym.
Facet szedł tuż przed nim. Szary garnitur, bez krawata, łysiejąca czaszka.
Marco odskoczył, żeby nie zderzyć się z pijaną parą, wychodzącą z baru. Przyśpieszył kroku. Nie może zgubić swojej ofiary. Esteban się wściekał, ale tym powinien spacyfikować drania.
Mężczyzna w szarym garniturze szedł Bourbon Street w stronę Canal Street. Pewnie tam na jednym z parkingów zostawił samochód.
Marco wybrał krótszą trasę przez Royal Sterre, a potem pędem dobiegł z powrotem na Bourbon.
Ciężko dysząc, ukrył się w wąskiej uliczce.
Czekał.
Minęła go kobieta w krótkiej spódnicy i w brązowo-czarnych, cętkowanych butach na obcasie.
Czekał.
Szary garnitur, łysina.
Teraz.
Wąskie jak ołówek ostrze jego sztyletu przeszyło szary garnitur, trafiając prosto w serce, jeszcze zanim Marco zdążył wciągnąć tamtego w uliczkę.
– Kaldak.
Przysunął się i wziął do ust jej brodawkę.
– Daj mi aparat. Podniósł głowę.
– Słucham?
– Przyniesiesz mi aparat?
– Wybij to sobie z głowy. Jestem zajęty.
– Chcę ci zrobić zdjęcie.
– Później. – Nagle parsknął śmiechem. – Choć nie wątpię, że odkryłaś we mnie coś niezwykłego, co chcesz uwiecznić.
– Pyszałek.
Ale rzeczywiście odkryła w nim coś niezwykłego. Seks z Kaldakiem okazał się cudowną zabawą. Po pierwszym gwałtownym, namiętnym zbliżeniu, Kaldak stal się niemal frywolny. Zupełnie się tego nie spodziewała.
– Chcę zrobić zdjęcie najpróżniejszemu mężczyźnie, jakiego znam.
– I najlepszemu kochankowi.
– Nie przypominam sobie. – Głośno wciągnęła powietrze, gdy wsunął rękę między nich oboje i zaczął ją pieścić. – No, prawie.
– Najlepszemu?
– Nie wiem, czy powinnam schlebiać twojej próż… Nie mogła dalej mówić. Narastało w niej podniecenie.
– Schlebiaj mi, Bess – szepnął. – Potrzebuję tego. Potrzebuję ciebie.
Umościła się bliżej niego, z rozmarzeniem wpatrując się w mrok. Wtulona w silnego, umięśnionego Kaldaka, czuła się taka malutka i krucha. Dziwne, że nie budziło to w niej niechęci. Miała wrażenie jakiejś… miłej przytulności.
– Która godzina?
Kaldak zerknął na podświetlony zegar na szafce nocnej.
– Za dwadzieścia pięć piąta. – Ustami musnął jej skroń. – Dlaczego? Jesteś z kimś umówiona?
– Nie bądź przemądrzały. Chyba nie wiesz, jaka ze mnie zajęta kobieta. Miałeś szczęście, że dorwałeś mnie między zleceniami.
– Alleluja. To jedyna dobra rzecz, jaka mi się ostatnio przytrafiła. Zadowolenie Bess nieco przygasło, gdy wróciły wspomnienia. Nie, w jej życiu ostatnio też niewiele szczęśliwych rzeczy się wydarzyło.
– Ci… Nie myśl o tym. – Przyciągnął ją do siebie. – Ta chwila jest diabelnie cudowna. Do licha z…
– Jak się nazywasz, Kaldak?
– Co?
– Kaldak nie może być twoim prawdziwym imieniem. Esteban zapewne by je zapamiętał z Nakoi. Uważam, że każda kobieta, która się prześpi z mężczyzną, powinna znać jego prawdziwe imię.
– Ależ z ciebie konserwatystka!
– Więc jak? Jakim imieniem cię rodzice obdarzyli?
– David.
– David jaki?
– Gardiner.
– David Gardiner. – Pokręciła głową. – Trochę potrwa, nim do niego przywyknę.
– Nie przyzwyczajaj się. Już ci mówiłem, ten człowiek nie istnieje.
– Nigdy cię nie kusiło, żeby go wskrzesić? Wydawałoby się, że…
Zadzwonił telefon na szafce.
Znieruchomiała. Sięgnął nad nią i odebrał.
– Halo.
Westchnął, usiadł i zapalił światło.
– Na miłość boską, Ed, lepiej niech to będą dobre wieści. Masz pojęcie, która godzina?
Ed Katz? Ten człowiek to jakiś fanatyk. Bess też usiadła i oparła się o wezgłowie.
– Jak to? Przecież wysłałem. Powinna była dotrzeć najpóźniej o pierwszej… Skąd wiem?… Dobra, dobra, zadzwonię do Ramseya. – Kaldak odłożył słuchawkę. – Ed nie otrzymał próbki. Niewykluczone, że będziemy musieli pobrać następną. Skontaktuję się z Ramseyem, żeby się dowiedzieć, skąd to opóźnienie.
– Ekstra. – Skrzywiła się, wstała i sięgnęła po szlafrok. – Jeszcze tego mi brakowało. Idę coś przekąsić.
Parę minut później Kałdak wszedł do kuchni.
– No i? Muszę dać im znowu krew czy znaleźli… – Urwała, widząc wyraz jego twarzy. – Co się stało?