Выбрать главу

To tylko szok. Wkrótce się otrząśnie. Zostanie tu jeszcze chwilkę, niech wszystko się zagoi. A potem wyjdzie na świat i będzie funkcjonować zupełnie normalnie.

Jeszcze chwilkę tylko.

Kaldak wyjechał.

Trzeba wykorzystać szansę. Marco nie obawiał się strażników na dole. Bez problemu się z nimi upora. Esteban był ogromnie zadowolony, że tak skutecznie załatwił tych policjantów w Atlancie. Największą przeszkodę stanowił Kaldak, a Kaldak właśnie wyjechał.

Wreszcie uchyliły się jakieś drzwi.

Ale wiecznie nie pozostaną otwarte.

Ponad dwie godziny później Yael siedział przed telewizorem, oglądając mecz koszykówki, gdy Bess zjawiła się w salonie.

– Zrobić ci kolację? – Yael wyłączył telewizor. – Już po dziewiątej, a ty cały dzień nic nie jadłaś.

Pokręciła głową.

– Idę spać. Jestem zmęczona.

– Doskonale cię rozumiem. Popatrzyła na niego.

– Wiedziałeś. Yael przytaknął.

– Większość. A reszty się dowiedziałem do Ramseya, gdy tu przyjechałem.

– Wygląda na to, że wiedzieli wszyscy z wyjątkiem mnie. Uważam to za równie niewybaczalne, jak całą resztę.

– Zdziwiłabyś się, ile człowiek potrafi wybaczyć. – Podniósł rękę. – Nie próbuję ci wmówić, że Kaldak miał rację.

– Bo by ci się nie udało.

– Chodzi mi tylko o to, że każdy z nas ma swoją hierarchię wartości. Kaldak nie jest wyłącznie czarny i twoje życie albo śmierć naprawdę się dla niego liczy.

– I dlatego wysłał mnie do Tenajo.

Yael westchnął.

– Najwyraźniej nie dojrzałaś jeszcze do rozmowy. – Wstał. – Muszę zejść na dół i poprosić któregoś ze strażników, żeby do mnie poszedł i spakował mi walizkę. Zastąpię go, póki nie wróci. To nie potrwa długo.

– Nie musisz się do mnie przenosić. Poradzę sobie.

– Obiecałem Kaldakowi. A w tamtym mieszkaniu czułem się samotny. Tęsknię za żoną i synem. – Zawahał się, otwierając drzwi. – Czy jutro wywleczesz mnie na ulice?

– Tak.

– Poskutkuje, jeśli ci poradzę, że lepiej się na parę dni przyczaić?

– Nie, nie poskutkuje.

– Tego się obawiałem.

– Yael. – Właśnie sobie o czymś przypomniała. – Jutro rano trzeba będzie wysłać próbkę krwi. Kaldak zawsze ją pobierał.

– Przykro mi. Ja się do tego nie nadaję. Na pewno bym cię poharatał. – Zamyślił się. – Po śmierci Katza pewnie i tak zrobił się tam bałagan. Może trochę potrwać, nim opanują sytuację.

– Bez próbek nic nie zdziałają. Im szybciej je dostaną, tym lepiej.

Skinął głową.

– Musi być jakiś agent, który umie pobrać krew. Każę Ramseyowi, żeby jutro kogoś przysłał.

– Dzięki.

– To ja dziękuję. Przecież ty wyświadczasz nam przysługę.

– To nie przysługa.

Esteban zabił Eda Katza, żeby opóźnić prace. Pierwej ją licho porwie, niż ona przyczyni się do dalszego opóźnienia.

– Niech się zjawi wcześnie. Chcę, żeby próbka znalazła się w Atlancie w południe.

Yael zasalutował.

– Tak jest, proszę pani.

– Och, i czy mogłabym pożyczyć twój telefon komórkowy? Zawsze korzystałam z telefonu Kaldaka, a nie chcę dzwonić z domowego, kiedy pytam o Josie.

– Nie ma sprawy. – Podał jej słuchawkę. – Znacznie chętniej się nim z tobą podzielę, niż pozwolę ci upuścić krwi.

Przeszła do sypialni. Po prysznicu zadzwoni do szpitala i dowie się, co z Josie. Potem się położy i spróbuje zasnąć.

Kogo usiłuje oszukać? Jest wyczerpana, ale i tak nie zaśnie. Nerwy ma wciąż tak samo napięte, jak wtedy gdy wyrzucała Kaldaka.

Lepiej nie marnować czasu.

Wróciła do ciemni i zebrała wszystkie zdjęcia, które zrobiła od powrotu do Nowego Orleanu. Kaldak nikogo nie rozpoznał, ale może jej się poszczęści i coś zauważy.

Po dwudziestu minutach ze znużeniem odłożyła zdjęcia na szafkę nocną. Nic. Nie ma sensu dalej wpatrywać się w te twarze. Wszystko jej się rozmazuje przed oczami. Choroba, niektóre zdjęcia są nieostre. Widocznie musiała…

Dlaczego są poruszone? Nie przypominała sobie żadnych okoliczności, które by to wyjaśniały.

Przerzuciła jeszcze raz fotografie. Tylko cztery były nieostre.

Klaun. Wysoki klaun w zielonej peruce, z białą twarzą. Za każdym razem odsuwał się od aparatu w chwili zwolnienia migawki.

Zbieg okoliczności. A może próbował uniknąć zdjęcia? Nawet przebrany czuł się niepewnie?

Pobiegła do ciemni po lupę i przysunęła ją do twarzy klauna.

– Bess.

Yael pukał do drzwi wejściowych. Pobiegła mu otworzyć.

– Znalazłam De Salmo. Chyba wiem, kim on jest.

Yael odstawił walizkę i wziął zdjęcia, które mu podawała.

– Klaun?

– Był tu codziennie. Zdjęcie z pierwszego dnia jest wyraźne, ale potem już za każdym razem usiłował uniknąć znalezienia się w kadrze.

– Niewykluczone. – Uśmiechnął się. – Całkiem niewykluczone. Na tyle, że warto kazać Ramseyowi go zamknąć.

Słuchała, jak Yael rozmawia z Ramseyem. Zgarną podejrzanego, a jeśli się okaże, że słusznie zgadła, nie będzie już musiała obawiać się mordercy tuż za progiem. Powinna się czuć bezpieczniejsza, ale tak nie było. Esteban natychmiast przyśle kogoś innego.

A może sam się zjawi. Może to go wreszcie sprowokuje.

Yael zakończył rozmowę.

– Załatwione. Teraz pozostaje czekać na dalsze informacje. – Usiadł i popatrzył na Bess. – Powiedz, co słychać u Josie.

Josie. Zapomniała, że miała dzwonić do doktora Kenwooda. Wzięła telefon Yaela i szybko wystukała numer. Po chwili była już połączona z doktorem Kenwoodem.

– Złapała mnie pani w ostatniej chwili, pani Grady. – W jego głosie słychać było zmęczenie. – Właśnie miałem wyjść.

– Jak się czuje Josie?

– Lepiej. O wiele lepiej. Planuję operację na jutro rano. Serce zakołatało jej mocniej.

– O której?

– O ósmej. Będzie pani mogła do niej przyjechać? Boże, bardzo chciała.

– Dobrze się nią zajmiemy, nawet jeśli pani nie uda się dotrzeć. Ale Josie będzie chora, cierpiąca, do tego wśród obcych.

– Kiedy pan będzie wiedział, czy jest… – Nie mogło jej przejść przez usta: „sparaliżowana”. – Czy operacja się powiodła?

– Jutro wieczorem będziemy już mogli powiedzieć coś pewniejszego. Niech pani wtedy zadzwoni.

– Tak, z całą pewnością zadzwonię.

Pozostają jej telefony i modlitwy, czyli to, co robiła od chwili oddania Josie do szpitala. Ma to gdzieś. Dość tej opieki na odległość.

– Będę w szpitalu jutro rano. Parsknął śmiechem.

– Żeby mnie dopilnować?

– Jasne. Do zobaczenia jutro, panie doktorze. Odłożyła słuchawkę, czując na sobie wzrok Yaela.

– Jak mała? – spytał.

– Lepiej. Jutro ją operują.

– Rozumiem.

– I ja tam będę.

– Najchętniej bym ci zabronił, ale nie zrobię tego – powiedział cicho. – Postąpiłbym tak samo. Z dziećmi trudno walczyć.

– Ramsey będzie próbował mnie powstrzymać. Pomożesz mi?

– A może byś spakowała torbę, podczas gdy ja będę wymyślał jakąś strategię? – Spojrzał na swoją walizkę. – Bo zdaje się, że sam jestem gotów do podróży. Uważasz mnie za czubka?

– Uważam cię za bardzo miłego faceta. Uśmiechnął się.

– To się rozumie samo przez się.

Cheyenne w stanie Wyoming

Hotel „Majestic „23.45