– Ojcze Juanie, może ksiądz mówić? Musimy się dowiedzieć, co tu się stało. Nie wie ksiądz, czy jeszcze ktoś ocalał?
– Źródło… Źródło…
Czy to znaczy, że zostali otruci? Może Emily słusznie odgadła, że woda musi być skażona.
– Co się stało? Co zabiło tych wszystkich ludzi?
– Źródło…
– Niech sczeźnie. – Rico stanął przy Bess.
– Gdzie woda?
Wbił wzrok w twarz księdza.
– To bez znaczenia. I tak jej nie potrzebuje.
Spojrzała na duchownego.
Rico miał rację. Starzec nie żył.
– Jaka jest najbliższa miejscowość?
– Besamaro. Pięćdziesiąt parę kilometrów.
– Jedź do Besamaro i zadzwoń do stacji epidemiologicznej. Powiedz, że mamy tu problemy. Staraj się jak najmniej kontaktować z ludźmi, bo może się okazać, że jesteś zarażony.
Rico nie odrywał wzroku od księdza, twarz wykrzywiała mu furia.
– Zabił moją matkę. To przez niego i jego ględzenie o świętości ubóstwa i pokory.
Gniewnie kopnął skarbonkę z ofiarami na biednych, stojącą przy nieboszczyku. Potoczyła się przez kościół, lądując pod ławką.
– Cieszę się, że umarł.
– Ty też możesz umrzeć, jeśli nie ściągniesz pomocy – powiedziała Bess. – Jesteś młody. Chcesz umrzeć, Rico?
To do niego przemówiło.
– Nie, pojadę do Besamaro.
Wyszedł z kościoła, a po chwili do Bess dobiegł hałas zapuszczanego silnika.
Pewnie nie powinna go wysyłać. Może rozprzestrzenić zakażenie. Ale co jej pozostaje? Sami sobie nie poradzą z tym koszmarem. Kapłan leżał z otwartymi oczami, jakby się w nią wpatrywał. Śmierć. Tyle grozy i śmierci. Otrząsnęła się i wstała. Musi wracać do Emily. Siostra może jej potrzebować.
Żeby szukać kolejnych trupów. Nie, szukają żywych. Musi o tym pamiętać. Możliwe, że w tym mieście upiorów został jeszcze ktoś żywy. Kiedy stanęła na najwyższym stopniu, słońce właśnie zachodziło czerwone jak krew. Czerwone jak śmierć.
Osunęła się na stopień, objęta się ciasno ramionami. Czuła przenikliwy chłód, nie potrafiła zapanować nad drżeniem. Teraz wróci do Emily. Ale podaruje sobie tę jedną chwilę. Potrzebuje czasu, żeby się przygotować na czekającą ją noc i mieć tyle siły co siostra. Czy te psy nie przestaną skowyczeć?
Danzar.
Ale to nie był Danzar. A jeśli tak?
Martwi. Miasto odcięte od świata. Pierwsze, co zrobili partyzanci w Danzarze, to uszkodzili linie telefoniczne.
Ale Tenajo nie leży w rozdartej wojną Chorwacji, to meksykańska wioska, gdzie diabeł mówi dobranoc. Nikt nie ma powodów jej niszczyć, a czy były powody, by zniszczyć Danzar?
Przestań. Wszystko to twoje wyrafinowanie, nie możesz tego robić.
W takim razie kto? A jeśli te podejrzenia okażą się prawdą? Ma się odwrócić plecami i odejść? Może parę zdjęć…
Na wszelki wypadek.
Wolno wstała i wyjęła z futerału aparat. Natychmiast poczuła przypływ pewności siebie, świadomość spełnienia właściwego uczynku. Tylko parę zdjęć i wraca do Emily.
Na wszelki wypadek.
Kobieta przy fontannie, wpatrująca się w nią interesującymi martwymi oczami.
Ostrość.
Migawka Następne.
Barrnan w kafejce.
Ostrość.
Migawka.
Staruszka zwinięta w kłębek przy krzewie różanym w swoim ogrodzie.
Martwa. Tyle śmierci.
Czy nadal robiła zdjęcia? Tak, migawka pstrykała jakby z własnej woli.
Bess chciała przestać. Nie mogła.
O Boże, dwóch chłopczyków leżących w hamaku. Wyglądali, jakby spali.
Z trudem dowlokła się do ściany budynku i zwymiotowała. Oparła się o nią, przytuliła zimny policzek do nagrzanej cegły. Ciało przeszywały fale dreszczy.
To tylko wrażenie, że cały świat nie żyje. Ona żyje. Emily żyje. Trzymaj się tej prawdy, mówiła sobie.
Pójdzie do siostry i pomoże jej. Będzie udawać równie silną i odważną jak Emily.
Za nic jej nie okaże, jak strasznie się boi.
Nie zastała Emily w domu matki Rica.
Nie, to oczywiste, że nie poczekała na Bess. Ruszyła dalej robić, co do niej należy. Żadnej słabości. Żadnego wahania. Bess wyszła na ulicę. Było już ciemno.
– Emily!
Cisza.
Przeszła jedną przecznicę, drugą.
– Emily!
Psy skowyczały. Czy jeden z nich należał do chłopczyka ze sklepu? Nie myśl o nim. Łatwiej to znieść, jeśli nie widzi się w nich nieżyjących konkretnych osób. Przekonała się o tym dzięki Danzarowi.
– Emily!
Gdzie ona się podziała? Bess nagle ogarnęła panika. A jeśli siostra zachorowała? Jeśli właśnie leży nieprzytomna w którymś z tych domów, nie mogąc wezwać pomocy?
– Emily!
– Tu jestem.
Emily wynurzyła się z budynku dwa domy dalej.
– Znalazłam kogoś.
Ulga niczym fala zalała Bess. Podbiegła do siostry.
– Nic ci nie jest?
– Oczywiście, że nic – ucięła Emily niecierpliwie. – Znalazłam niemowlę. Wszyscy w domu umarli, tylko ono przeżyło. Chodź.
Bess ruszyła za nią.
– Dlaczego niemowlę przeżyło?
Emily pokręciła głową na znak, że nie wie.
– Ja tylko się cieszę, że w ogóle komuś się to udało. – Zaprowadziła Bess do łóżeczka osłoniętego moskitierą. – Jeśli choroba roznosi się przez powietrze, mogła dziecko uratować siatka.
Niemowlę okazało się pulchną dziewczynką, która nie skończyła jeszcze roku; miała kręcone czarne włoski i malutkie złote kolczyki w uszach. Leżała z zamkniętymi powiekami, ale oddychała równo i głęboko.
– Jesteś pewna, że jej to nie dopadło?
– Tak przypuszczam. Obudziła się przed chwilą i uśmiechnęła do mnie. Śliczna, prawda?
– Tak.
Śliczna, słodka, a do tego cudownie żywa.
– Pomyślałam, że dobrze ci zrobi, jeśli ją zobaczysz – odezwała się cicho Emily.
– Rzeczywiście, Bess. – Z trudem przełknęła ślinę.
Stały tak przez dłuższy czas, patrząc na dziecko.
– Przepraszam – powiedziała Bess. – Nie powinnam była cię tu sprowadzać. Nawet mi przez myśl nie przeszło…
– To nie twoja wina. To ja na tobie wymusiłam, żebyś mnie wzięła. Bess nie mogła oderwać wzroku od małej.
– I jak ją utrzymamy przy życiu?
– Zabierzemy dziewczynkę stąd. – Emily ściągnęła brwi. – Wolę jej nie dotykać, póki się nie odkażę. Bóg jeden wie, co na sobie nosimy.
– Może powinnyśmy wziąć gorący prysznic? Albo wygotować ubrania?
– Woda może być zakażona. – Emily wzruszyła ramionami. – Ale chyba nie mamy wyjścia.
– Posłałam Rica do najbliższego miasta, żeby powiadomił stację epidemiologiczną.
– Trochę to potrwa, nim skompletują załogę i dotrą do nas. Nie chcę tu zostawać i czekać.
Podobnie i Bess. Wolałabym rozbić obóz na wierzchołku wulkanu niż nocować w Tenajo, pomyślała.
– Ile czasu ci zajmie odkażenie tego, co masz na sobie?
– Czterdzieści minut.
– Wyszukaj dla mnie jakieś ubranie i też je wygotuj. Wrócę.
– A ty dokąd się wybierasz?
– Nie skończyłyśmy poszukiwań. Może ktoś jeszcze ocalał.
– Zostały tylko trzy przecznice. Nikłe prawdopodobieństwo.
– Dzieci nie znają się na prawdopodobieństwie. Może właśnie dlatego ta malutka przeżyła.
Emily się uśmiechnęła.
– Brak logiki. Pamiętaj, wróć za czterdzieści minut. Chcę stąd zabrać Josie.
– Josie?
– Musimy ją jakoś nazywać.
Zaczęła zdejmować koszulę.
Bess wyszła z domu i przygotowała się na najgorsze. Zapewne nie znajdzie niczego z wyjątkiem kolejnych ciał. Chyba że trafi na drugą Josie… Nie myśl o tym. Po prostu rób, co do ciebie należy. Zacisnęła dłonie w pięści i ruszyła ulicą.