Выбрать главу

– Wiem. Tylko chciałabym…

Rozpaczliwie pragnęła wiedzieć, czy Josie w pełni odzyska zdrowie, i nie potrafiła czekać.

– Poszukam kogoś, kto by mi pobrał krew do wysłania do Atlanty. A potem pójdę do sali pooperacyjnej czuwać przy niej, póki się nie obudzi.

– Pójdę z tobą.

Yael dogonił ją i szybkim krokiem ruszyli za wózkiem, którym zabrano Josie.

Aurora w stanie Kansas 15.30

Dom Jeffersa okazał się niewielkim, schludnym drewnianym budyneczkiem, takim samym jak pozostałe na tej ulicy.

Kobieta, która otworzyła drzwi, właśnie wkładała brązowy płaszcz.

– Tak? – spytała zniecierpliwiona.

– Pani Jeffers? – powitał ją Kaldak.

– Jest pan domokrążcą? Na miłość boską, właśnie wychodziłam. Donna Jeffers zapewne liczyła sobie ponad pięćdziesiąt lat, ale wyglądała młodziej. Blond włosy miała ufryzowane, makijaż wprost perfekcyjny. Była w tweedowej garsonce. Krótka spódnica odsłaniała kształtne, dość umięśnione nogi.

– I jestem już spóźniona na spotkanie.

– Nie jestem domokrążcą. Szukam pani syna, Cody’ego. Zacisnęła usta i zmierzyła go wzrokiem.

– Dlaczego? Jest pan komornikiem?

– Zamierzam otworzyć tor wyścigowy i chciałbym mu zaoferować pracę.

– Cody ma pracę.

– Może zaproponuję mu lepsze warunki. Gdzie go można znaleźć?

– Cody już tu nie mieszka.

– Ale zapewne jest pani z nim w kontakcie.

– A czemuż to? Od pewnego czasu nie utrzymujemy kontaktów. – Spojrzała na zegarek. – A za trzydzieści minut muszę się znaleźć na drugim końcu miasta, żeby pokazać dom.

– Pracuje pani w handlu nieruchomościami?

– To też pana interesuje? – Minęła go i podeszła do oldsmobile’a zaparkowanego na podjeździe. – Może i mnie pan zaoferuje pracę?

– Byłbym ogromnie wdzięczny, gdyby zechciała mi pani…

– Nie mogę panu pomóc, panie…

– Breen. Larry Breen.

– Sam pan musi poszukać Cody’ego, panie Breen. Ja nie mam pojęcia, gdzie on się podziewa. Od lat nie utrzymujemy kontaktów.

Kaldak obserwował, jak wyprowadza samochód na ulicę, a potem wrócił do swojego wynajętego wozu, zaparkowanego przy krawężniku.

Zrobił, co do niego należało. Zaniepokoił Donnę Jeffers i wzbudził jej podejrzliwość. Teraz pozostawało tylko czekać i sprawdzić, czy Ramsey wywiązał się ze swojej części zadania i założył podsłuch na telefony w mieszkaniu i samochodzie.

Kaldak wątpił, żeby oparła się pokusie skontaktowania z synem. Oczywiście, o ile wie, gdzie on teraz jest. O ile – w tym właśnie problem.

Przejechał cztery przecznice i stanął na parkingu przed supermarketem, by czekać na odzew od Ramseya.

20.15

Doktor Kenwood zmierzał korytarzem w jej stronę. Bess patrzyła na niego z napięciem. O Boże, nie uśmiechał się. Wyglądał… jakby myślał o czymś innym.

Zatrzymał się przy niej. I uśmiechnął się.

– Wyjdzie z tego – powiedział. – Czeka ją długa rehabilitacja, ale powinna w pełni odzyskać zdrowie.

– Dzięki Bogu.

– Amen – dorzucił Yael.

Doktor Kenwood surowo zmarszczył brwi.

– A teraz może by pani poszła spać? Pani przyjaciel załatwił pani łóżko w pokoju obok Josie. Choć nie pojmuję, jakim cudem. Podobno całe piętro jest zajęte.

Niech Bóg błogosławi Yaela. I doktora Kenwooda. I każdego na całym tym diabelnym świecie.

– Niedługo pójdę. Najpierw posiedzę trochę z Josie.

– Ciągle jeszcze jest pod wpływem środków przeciwbólowych.

– To nic.

Doktor Kenwood uśmiechnął się szeroko.

– Dobrze się spisałem, co?

– Cudownie. – Ruszyła w stronę pokoju Josie. – Ma pan rację, jest pan po prostu genialny.

21.30

– Des Moines - odezwał się Ramsey, gdy Kaldak odebrał telefon. – Jasper Street 1523.

– Zadzwoniła do niego?

– On do niej. Najwyraźniej nie ma jego numeru, bo próbowała go z niego wyciągnąć. Wykręcił się, co zdecydowanie jej nie odpowiadało. Za to jego nie zachwyciła twoja wizyta u matki. Organizuję ci transport, ale wyślę też ludzi z St. Louis, w razie gdybyś nie dotarł tam szybko.

– Myślisz, że będę się kłócił? Kazałbym ci zaangażować tamtejszą policję, gdybym się nie bał, że sknocą sprawę. Ruszam na lotnisko.

Wyjechał z parkingu przy sklepie.

Niewykluczone, że nim ktokolwiek dotrze do Jeffersa, on się już ulotni. Kontaktując się z jego matką, Kaldak musiał podjąć ryzyko, że wzbudzi niepokój Cody’ego. Czy na tyle duży, by tamten się skontaktował z Estebanem lub zdecydował się na jakiś samodzielny ruch?

Oby nie. Kaldak podejrzewał, że czas już mu się kończy.

23.10

– Może byś się w końcu położyła? Niedługo północ. – Yael przykucnął przy fotelu. – Nie pomagasz tym Josie.

– Wiem. – Odchyliła się w bujaku, nie odrywając wzroku od Josie.

– Chyba boję się odejść. – Uśmiechnęła się. – Jakieś pięć minut temu otworzyła oczy. Wydaje mi się, że mnie poznała.

– To dobrze.

– Miły ten pokój, prawda? We wszystkich dziecinnych pokojach powinny być takie bujaki. Są bardzo wygodne.

– Pewnie wstawili je, żeby można było kołysać chore dzieci.

– Chciałabym móc kołysać Josie. Spójrz na nią. Wcisnęli ją w kaftan bezpieczeństwa.

– Zdaje się, że prawidłowe określenie to „opatrunek unieruchamiający”. Pewnie muszą jej uniemożliwić poruszanie się.

– Zadzwoniłeś do Kaldaka i powiedziałeś, że Josie będzie zdrowa?

– A sądzisz, że to by go zainteresowało? Takiego zimnego drania jak on?

– Zamknij się, Yael. Jest zimnym draniem, ale lubił Josie. Kto by jej nie polubił?

Siedząc tutaj, przypominała sobie noc na pokładzie „Montany”, gdy Kaldak czuwał z nią, póki się nie upewnili, że Josie przeżyje. Tamtej nocy nie udawał. Naprawdę martwił się o Josie.

Yael skinął głową, wpatrując się w buzię dziecka.

– Przypomina mi mojego synka. Już nie pamiętam, kiedy był taki malutki. Dzieci strasznie szybko rosną.

– Ile ma lat?

– Cztery. – Zawiesił głos. – Tyle samo, ile miał synek Kaldaka, gdy umarł.

– Nie chcę rozmawiać o synu Kaldaka. Pytałam cię o twojego chłopca.

– To taki komentarz na stronie. Uda mi się wreszcie namówić cię do pójścia spać?

– Wygodnie mi tu. Chcę tu zostać, w razie gdyby znowu się ocknęła.

– Naprawdę powinnaś się… – Yael urwał. - Nie przekonam cię, prawda?

– Nie. Ty wykorzystaj to łóżko.

– To byłoby nie po dżentelmeńsku. – Zajął miejsce na krześle w drugim końcu pokoju. – Zostanę tu, w razie gdybyś zmieniła zdanie.

Zapadło między nimi przyjacielskie milczenie.

– Yael, zadzwoń do Kaldaka i powiedz mu o Josie.

– Już wie. Sam telefonował.

– Naprawdę?

– Jechał na lotnisko w Kansas City. Bardzo się ucieszył.

– Co robił w Kansas City?

– Szukał mężczyzny, który może go doprowadzić do Estebana.

Esteban. Tak ją pochłaniał niepokój o Josie, że nie miała czasu myśleć o Estebanie. Ale Kaldak o nim nie zapomniał. Jak zawsze, na tym jednym się koncentrował. Czy może go winić? Po śmierci Emily omal nie oszalała. Jak by zareagowała, gdyby zginęła cała jej rodzina?

Wielkie nieba, szuka dla niego wytłumaczenia, podczas gdy tu nie ma żadnych usprawiedliwień. Kaldak postąpił okrutnie. Wykorzystał ją i tak manipulował sytuacją, żeby jemu…

Ale ona dokładnie tak samo postąpiła po pogrzebie Emily. Nie wzdragała się przed wykorzystaniem Kaldaka. Wykorzystałaby każdego, byle dopaść Estebana. Potworom nie powinno się pozwalać żyć.