Musi usunąć wszelką nadzieję.
Trzy kilometry za lotniskiem natknęli się na blokadę Gwardii Narodowej, ale widząc emblemat CDC naklejony na przedniej szybie, żołnierze ich puścili.
Bess przywykła do widoku uzbrojonych wojskowych w krajach Trzeciego Świata, ale w tym niewielkim amerykańskim mieście wydawało się to budzącą grozę anomalią. Esteban ściągnął na wszystkich ten koszmar.
– Zablokujcie drzwi od środka – ostrzegł ich Donovan, oglądając się przez ramię. – Szpital znajduje się na terenie objętym zamieszkami.
– Czy Gwardia nie może czegoś z tym zrobić? – spytała Bess.
– W tej chwili i tak mają pełne ręce roboty przy utrzymywaniu kwarantanny, a gubernator nie chce używać siły. Ci ludzie padli przecież ofiarą nieszczęścia. Kazał wojsku trzymać się z dala od ulic aż do ranka, kiedy przybędą dalsze siły.
Parę przecznic dalej wjechali na teren objęty zamieszkami. Sklepy z wybitymi szybami. Ludzie dźwigający pod pachą telewizory i sprzęt grający. Wszędzie ogniska.
– To tutaj miałam okazać wsparcie, Kaldak? – mruknęła Bess.
– Mogę powtórnie przemyśleć tę część planu – odparł Kaldak.
– Nie, masz rację. To skuteczny gest. – Milczała, wyglądając przez okno. Nagle zawołała do Donovana: – Proszę się zatrzymać!
– Co?
– Niech pan zatrzyma ten cholerny wóz.
Otworzyła drzwiczki i wyskoczyła na zewnątrz. Radiowóz z piskiem zahamował przed nimi.
Staruszka sięgająca przez rozbitą witrynę do sklepu jubilerskiego.
Ostrość.
Migawka.
Zaniedbany chłopczyk, taszczący pod pachą szczeniaka spaniela, wybiegający ze sklepu ze zwierzętami przy wtórze zawodzenia alarmu.
Ostrość.
Migawka.
– Wracaj do samochodu. – Obok niej wyrósł Kaldak. – Donovan dostanie przez ciebie ataku serca.
– Zaraz.
Jej uwagę przykuło coś w zaułku po drugiej stronie ulicy. Dwie chude postacie pochylone nad tańczącymi, pomarańczowymi płomieniami. Nie potrafiła określić ich wieku ani płci, ale gdy tak stały nad zardzewiałą beczką, przypominały kapłanów przed prezbiterium.
– Co oni robią? – zastanawiała się półgłosem. Przysunęła się.
Ostrość.
Mig…
O Boże, palą pieniądze.
Ale gdy zobaczymy, jak drą albo palą pieniądze, będzie to oznaczać, że mamy prawdziwe kłopoty.
Wydawało się, że Kaldak wypowiedział te słowa wieki temu. Wtedy to nie mieściło jej się w głowie.
A teraz się działo. Wszystko to się działo.
Więc rób zdjęcia. Opowiedz to.
Ostrość.
Migawka.
Opuściła aparat.
– Wystarczy. – Zawróciła do samochodu. – Sądzisz, że to podrobione pieniądze?
– Oni najwyraźniej tak uważają, ale oby się mylili. Trzymali je w gołych rękach. – Otworzył jej drzwiczki. -I ani mi się waż biec i ich ostrzegać. Niewykluczone, że i ciebie by wrzucili do tej beczki.
– Ktoś powinien ich ostrzec.
– Ulicami jeździły wozy policyjne, nadając komunikaty – włączył się Donovan. – Lepiej się stąd wynośmy. Za bardzo zwracamy na siebie uwagę.
Uświadomiła sobie, że jest zdenerwowany. Pewnie ona też by się tak czuła, gdyby nie oszołomiło jej to, czego świadkiem się stała. Skinęła głową. Donovan westchnął z ulgą i ruszył w dalszą drogę.
Kaldak zablokował drzwi i oparł się o zagłówek.
– Ostrzegałeś mnie – szepnęła, patrząc, co się dzieje za oknami. – Ale chyba nie do końca ci wierzyłam.
– Nie winię cię. Nie można było mnie wtedy uznać za wzór prawdomówności. – Umilkł. – Ale kiedy mogłem, mówiłem ci prawdę.
– Kiedy ci było wygodniej ją powiedzieć.
– Od chwili gdy cię poznałem, niczego nie robiłem, bo mi było wygodniej. Wiem, że cię nie przekonam, ale obiecuję, że od dziś będziesz słyszała ode mnie wyłącznie prawdę.
– Za późno.
– Nie jest za późno. Chyba że… Umilkł na chwilę. – Wiem. Nie czas na to. Zapomnij, że cokolwiek mówiłem.
Postara się zapomnieć. Cały czas próbowała zapomnieć o Kaldaku. A mimo to był przy niej, manipulował nią, chronił ją i zaspokajał jej potrzeby.
Ogromnie utrudniał Bess zapomnienie o sobie.
W hotelu najpierw wstąpili do pokoju Donovana, żeby mógł pobrać od Bess krew. Yael postanowił sprawdzić zabezpieczenia budynku, a Kaldak odprowadził Bess do pokoju.
Otworzył drzwi i wręczył jej klucz.
– Yael mieszka obok, wszędzie roi się od agentów Ramseya. Na całym piętrze są właściwie tylko oni. Nie otwieraj, dopóki się nie upewnisz, kto stoi za drzwiami.
– Wiem. Już przerobiłam tę lekcję. Stałam się prawie ekspertem.
– Ten pobyt nie powinien być aż tak niebezpieczny. Do miasta nie wpuszcza się nikogo, o ile nie posiada stosownych upoważnień, i nie musisz się już obawiać De Salmo. – Uśmiechnął się krzywo. – Poza tym któż w Collinsville chciałby zabić drugą Matkę Teresę?
– Ten dowcip staje się nudny. Do zobaczenia rano, Kaldak.
– Rano raczej nie.
Spojrzała na niego zdziwiona.
– Pewnie wrócę dopiero jutro wieczorem. – Po chwili dodał: – A może nie.
Zmarszczyła brwi.
– Jak to?
– Jadę do Kansas. Dziś wieczorem Cody Jeffers telefonował do matki. Rozłączyła się, ale przypuszczam, że on znów zadzwoni.
– Dlaczego?
– Boi się jak cholera, a tylko ona mu została.
– W takim razie niech Ramsey zlokalizuje, skąd dzwonił, i go zgarnie.
– Nie chcę, żeby Ramsey zgarnął Jeffersa. Jeśli on to zrobi, natychmiast dowie się o tym prasa. Niech Esteban sądzi, że Jeffers nadal przebywa na wolności.
– A co zrobisz, jak go dorwiesz?
– Zaimprowizuję. Mam parę pomysłów, ale wszystko zależy od tego, ile chłopak wie i czy uda mi się go skłonić do współpracy. – Uśmiechnął się kpiąco. – Przecież doskonale potrafię wykorzystywać ludzi do swoich celów, prawda?
– Owszem. – Otworzyła drzwi. – Zadzwoń do mnie. Chcę wiedzieć, co się dzieje. Jeśli pojawi się szansa schwytania Estebana w pułapkę, nie chcę być wystawiona do wiatru.
– Ja cię nie wystawiam do wiatru. Jeśli chcesz, możesz ze mną jechać.
– Doskonale zdajesz sobie sprawę, że nie mogę. Zespół Donovana mnie tutaj potrzebuje.
Skinął głową.
– Pamiętasz, jak pytałem, co byś zrobiła, gdybyś musiała dokonać wyboru między Josie a schwytaniem Estebana?
– To zupełnie inna sytuacja – odparła bez wahania. – Gdybyś wyruszał schwytać Estebana, nie Jeffersa, pojechałabym z tobą. – Odwróciła się i weszła do pokoju. – Dobranoc, Kaldak.
Znużona oparła się o drzwi. Kaldak jak zwykle widział tylko swój cel, ale dla niej życie straciło wyrazistość. Nie wolno jej odejść z Collinsville, jeśli zostając, może ocalić czyjeś życie. Zbyt żywo płonęła w jej pamięci bezradność, którą czuła w Tenajo. Zrobi tu, co będzie w jej mocy. Trzeba iść krok po kroczku.
19.
Dzień czwarty
Aurora w stanie Kansas
2.47
Na niewielkim podjeździe przed domem Jeffersów roiło się od reporterów i kamer telewizyjnych. Na ulicy stał zaparkowany wóz transmisyjny. Kaldak zostawił samochód dwie przecznice dalej i szybko ruszył w stronę drzwi. Przedarł się przez tłum dziennikarzy i nacisnął dzwonek.
– Lepiej uważaj – ostrzegł jeden z fotografów. – Kiedy po południu zadzwoniłem, wezwała gliny i omal mnie stąd nie wyrzucili.