Nie winił jej. Taki atak mediów każdego by wyprowadził z równowagi. Jeszcze raz nacisnął dzwonek. Bez odpowiedzi. Ma to gdzieś. Z całej siły pchnął ramieniem drzwi.
– Cholera. Zwariowałeś? – Zaskoczony fotograf zrobił zdjęcie, jak Kaldak wdziera się do środka. – Wszystkich nas stąd wyleją. Zaraz wyskoczy z wrzaskiem i ściągnie…
Kaldak nie usłyszał ostatniego słowa, bo wszedł do środka i zatrzasnął drzwi. W korytarzu panował mrok, ale dostrzegł poświatę w jednym z pokoi na piętrze.
Nie musiał długo czekać. Drzwi gwałtownie się otworzyły i na szczycie schodów stanęła Donna Jeffers. Miała na sobie koszulę nocną i szlafrok, mierzyła do Kaldaka z pistoletu.
– Przepraszam. Zapłacę za naprawę drzwi – odezwał się Kaldak.
– Wynoś się z mojego domu.
– Muszę z panią porozmawiać.
– Wszedłeś na teren prywatny. Mam prawo przeszyć cię kulą na wylot.
– Zgadza się. Ale czy na pewno warto? Chyba i tak ma pani dość kłopotów.
– Co z ciebie za jeden? Dziennikarz? Z policji?
– CIA. Mogę wejść na górę i porozmawiać?
– Już był ktoś od was, kto chciał ze mną porozmawiać. Z każdego cholernego departamentu całego rządu zjawił się ktoś, kto chciał ze mną porozmawiać. – Zapaliła światło na korytarzu i baczniej mu się przyjrzała. – Ty już tu byłeś. Breen.
– Kaldak. Drobne przekłamanie.
– Szukałeś Cody’ego. – Schodziła na dół. – Szukałeś go, jeszcze nim to wszystko się zaczęło.
– Podejrzewałem, że jest w to zamieszany.
– To dlaczego, do cholery, go nie znalazłeś? Dlaczego dopuściłeś, żeby to zrobił? Moi przyjaciele pomyślą, że wychowałam jakiegoś potwora. Dlaczego go nie powstrzymałeś?
– Próbowałem. – Popatrzył na jej broń. – Mogłaby pani to odłożyć? Staram się pani pomóc.
– Chcesz złapać Cody’ego, jak oni wszyscy.
– Chcę dopaść człowieka, który go najął, i chcę, żeby pani namówiła syna do współpracy. Ale za tymi drzwiami są ludzie, którzy szukają wyłącznie kozła ofiarnego. Wezmą Cody’ego. A razem z nim i panią – dodał po chwili.
Przez chwilę milczała.
– Czego ode mnie chcesz? – spytała wreszcie.
– Kiedy syn zatelefonuje, proszę z nim porozmawiać, ale krótko, żeby go nie namierzyli. Jeśli będzie próbował się z panią umówić, proszę się zgodzić. I niech wie, że telefon jest na podsłuchu, to się nie sypnie.
– Możliwe, że więcej nie zadzwoni.
Usiadł na korytarzu przy stoliczku z telefonem.
– Obojgu nam pozostaje się modlić, by to zrobił.
Telefon zadźwięczał po kilku godzinach. Kaldak podniósł słuchawkę w korytarzu w tej samej chwili co Donna Jeffers, która odebrała telefon w kuchni.
– Mamusiu, nie rozłączaj się.
– Nie mogę z tobą rozmawiać – ucięła Donna Jeffers. – Oszalałeś? Zabroniłam ci dzwonić. Myślisz, że po tym, co zrobiłeś, nie założyli podsłuchu? Będę miała szczęście, jeśli mnie nie aresztują. Zrujnowałeś mi życie, idioto.
– Nie chciałem, mamusiu. To były fałszywki, ale myślałem, że to wszystko. Potrzebuję twojej pomocy. Tylko ciebie mam. Możemy się spotkać tam, gdzie świętowaliśmy moje dziewiąte urodziny?
– Nie. Nie dam się w to wciągnąć.
– Proszę, mamusiu. Milczała.
– Będę czekał. Wiem, że przyjedziesz. Rozłączył się.
Kiedy Donna Jeffers pojawiła się w korytarzu, Kaldak ze zdumieniem zobaczył w jej oczach łzy.
– Bodaj go licho porwało. Skończony głupek. Wsadzą go do więzienia, a potem zabiją.
Kaldak chciał ją okłamać, ale nie mógł się do tego zmusić.
– W tej chwili emocje są bardzo rozgrzane.
– Ja go naprawdę kocham. – Otarła łzy i wyprostowała się. – Ale nie pozwolę, żeby mnie pociągnął za sobą. – Buńczucznie spojrzała Kaldakowi w oczy. – Uważasz mnie za wyrodną jędzę, prawda?
– Ja pani nie osądzam.
– Nie obchodzi mnie, co sobie myślisz. Zawsze starałam się, jak mogłam. – Ruszyła w stronę sypialni. – Muszę się umalować i ubrać. Potem wyjdziemy. Jak zamierzasz mnie przeprowadzić przez ten motłoch?
– Tak samo jak sam przeszedłem.
– Pojadą za nami. Policja też.
– Zgubię ich. To może potrwać parę godzin, ale zgubię ich.
– Pizza Hut? – powtórzył Kaldak. Donna Jeffers wzruszyła ramionami.
– Wszystkie dzieciaki przepadają za pizzą.
Kaldak wjechał na parking i wyłączył silnik. Dochodziła jedenasta rano, restauracja była jeszcze zamknięta. Oprócz ich wozu na parkingu stały trzy samochody.
– Najprawdopodobniej obserwuje nas z daleka – powiedział Kaldak. – Wysiądźmy. Oboje musimy być dobrze widoczni. Spłoszyłby się, gdyby podjechał i nagle zobaczył mnie w samochodzie. Może znowu próbować uciec.
Minęło dziesięć minut.
– Nie przyjedzie – odezwała się.
– Niech mu pani da szansę. Na pewno…
Ulicą nadjechał czarny samochód, skręcił na parking i zahamował z piskiem opon. Otworzyło się okno.
– Co to za jeden? – spytał Cody. – Dlaczego nie przyjechałaś sama?
– Bo sama ci nie pomogę. Tym razem za daleko się posunąłeś.
– Co to za jeden? – powtórzył.
– Kaldak. – Zawahała się. – Pracuje dla rządu. Cody zaczął zakręcać szybę.
– Ani mi się waż, Cody Jeffers. – Zmierzyła go wzrokiem. – Słyszałeś? Nie będziesz uciekał. Nie chcę, żeby musieli cię ścigać, a potem zabili.
– Wrobił mnie, mamusiu. Nie wiedziałem, że ktoś umrze. Będą myśleli, że jestem jak on.
– W takim razie wydaj im drania, pójdź na ugodę.
– Boję się, mamo – szepnął. W oczach zalśniły mu łzy. – Nigdy jeszcze nie byłem taki przerażony. Co mam zrobić?
– Już ci powiedziałam. – Odsunęła się i wskazała Kaldaka. – Rób, co on ci każe, a może wyjdziesz z tego cało.
– Nie chcę… – Napotkał jej wzrok i skulił się w fotelu. – Zgoda. Czego ode mnie chce?
Tak. Kaldak przysunął się do samochodu, próbując ukryć podniecenie.
– Najpierw informacji. Masz szczegółowo opowiedzieć wszystko, od chwili gdy Esteban po raz pierwszy cię zaczepił w Cheyenne.
11.54
– Ty jeszcze tutaj? – Yael wbiegł do szpitalnego pokoju. – Na miłość boską, nie dali ci jeszcze lunchu, Bess?
Bess opuściła rękaw.
– Teraz zdecydowanie nabrałam apetytu. Do tej pory byłam żywiona wyłącznie sokiem pomarańczowym. Założę się, że ci wszyscy wojskowi, którzy mnie pilnują, dawno temu dostali śniadanie i lunch.
– Zobaczę, czy uda mi się coś dla ciebie skołować. Obiecałem Kaldakowi, że się tobą zaopiekuję.
– Wszyscy się mną opiekujecie. Bez przerwy jestem otoczona. – Uśmiechnęła się. – Wy dwaj najwyraźniej uważacie, że nikt inny nie potrafi odpędzić demonów.
– Cóż, jesteśmy w tym diabelnie dobrzy. – Pomógł jej wstać. – Jak się czuje ten stary, którego przywieźli dziś rano?
– Ma duże szanse. Donovan dał mu posiew z jednej z wczorajszych próbek. Ale wyhodowanie trochę trwa, a Donovan musi zrobić zapas.
– Chyba powinienem mieć na niego oko. Ci przemądrzali zapaleńcy mogą się okazać groźniejsi od Estebana. Masz w końcu określony zasób krwi.
– Jeśli naprawdę ci tak na mnie zależy, zaprowadź mnie do stołówki. Konam z głodu.
– Nie ma sprawy. – Zawahał się. – No, może nie do końca. Po pierwsze, będę musiał przynieść jedzenie tutaj, na górę. Nie powinnaś się pojawiać w miejscach publicznych. Po drugie, za drzwiami czyhają reporterzy. Dopadli już Donovana. Dowiedzieli się o tym staruszku i są żądni twojego widoku.
– Dziwne, że ich do mnie dopuszczasz. Wszystko inne jest zakazane ze względów bezpieczeństwa.