– Dokładnie ich przeszukano. – Uniósł brwi. – Spławić ich? Pokręciła głową. Media to element ugody, na którą poszłaby ochronić Josie.
– Porozmawiam z nimi. Ale za kwadrans przybądź z odsieczą.
– Niczym Lancelot ratujący Guinevere. Skrzywiła się.
– Nie strasz. Guinevere skończyła w klasztorze. Parsknął śmiechem.
– Przeglądałeś dzisiejsze gazety? Brakuje mi tam tylko aureolki. O mało się nie porzygałam.
– Przeżyjesz i to. O ile nie będziesz się wystawiać na niebezpieczeństwo.
– Nie wymyśliłam jeszcze ostatniego życzenia. Gdybym umarła, Esteban zdobyłby wszystko to, w imię czego wymordował tylu ludzi. Nie dopuszczę do tego. Masz jakieś wieści od Kaldaka?
– Na razie nie. Ale obiecał, że będzie mnie informował na bieżąco. Nie wykiwa nas, Bess.
– Zawsze mu wierzysz? Yael potaknął.
– I ty też powinnaś.
– Yael, wierzysz w Kaldaka. Dobrze. Ja wierzę w Josie, ciebie, a przede wszystkim w starego poczciwego hamburgera z frytkami. – Ruszyła do drzwi. – Więc odwalmy wreszcie te wywiady, żebyś mógł mi przynieść jedzenie.
Skończyła rozmawiać z dziennikarzami i właśnie wróciła do swojego pokoju, gdy zadźwięczał telefon komórkowy Yaela.
– Kaldak – poinformował Bess i dodał bezgłośnie: – A nie mówiłem?
W miarę jak słuchał, jego uśmiech powoli znikał.
– To nie jest najlepszy pomysł. Do licha, poleciłeś mi ją ochraniać, a teraz każesz robić coś takiego? Za nic jej tam… – Nacisnął przycisk zakończenia rozmowy. – Drań się rozłączył.
– Co się stało?
– Dowiedział się, że Esteban zmagazynował podrobione pieniądze. Na jakiejś farmie w pobliżu granicy z Iową. Właśnie tam jedzie.
Ogarnęło ją podniecenie.
– Esteban…
– Wybij to sobie z głowy. Nie zabiorę cię tam.
Emily.
– Niech Kaldak się nim zajmie. Zostań tu, gdzie możesz się na coś przydać.
Pokaż im potwory.
Donovan już pobrał dodatkowe próbki, na wypadek gdyby kogoś jeszcze przywieziono do szpitala. Otwiera się przed nią szansa zrealizowania swego marzenia.
Może zabić potwora.
– Jadę.
Yael pokręcił głową.
– Nie zabraniaj mi. Jadę. Zawieź mnie tam, Yael.
– Wykluczone. – Podał jej telefon. – Oddzwoń do Kaldaka i powiedz, żeby cię zabrał.
Teraz ona pokręciła głową.
– On jest tam, a ty tutaj. Weź mnie.
– Jakim niby cudem? Jesteś najbardziej znaną kobietą w Ameryce.
– Z mieszkania jakoś mnie wyprowadziłeś.
– To było co innego. Nie znajdowało się na obszarze objętym kwarantanną. I nie skombinuję ci samolotu.
– Więc zdobądź mi samochód. Proszę, Yael.
– Popełniasz błąd.
– Nie. Muszę to zrobić.
Przez chwilę milczał, w końcu ciężko westchnął.
– Cholera, chyba tak.
Springfield w stanie Missouri 14.37
Coś poszło nie tak. Jeffers powinien był tu dotrzeć półtorej godziny temu.
Esteban mocniej zacisnął dłonie na kierownicy. Przy takim nagłośnieniu sprawy dowiedziałby się, gdyby Jeffersa zgarnęła policja. A to się nie stało.
Jeśli Jeffers otworzył którąś z toreb, może teraz leżeć martwy w jakimś rowie.
Albo dowiedział się, co było w paczkach, i spanikował. Może właśnie ucieka, a to nie jest wskazane. Taki tępak jak on długo by nie umiał się ukrywać.
Właściwie powód spóźnienia nie odgrywa tu większej roli, bo sytuację da się jeszcze naprawić. Niewykluczone, że on, Esteban, nie zdoła tak zgrabnie wyeliminować Jeffersa, jak to sobie zaplanował, ale smarkacz i tak właściwie nic nie wie.
A że to właśnie Jeffers ukrył część podrobionych pieniędzy w wiatraku? Z tym również łatwo się uporać. Wystarczy zabrać gotówkę i Jeffers nie będzie już stanowił najmniejszego zagrożenia.
Tak, wszystko się ułoży, dokładnie jak to sobie zaplanował. Musi tylko zachować zimną krew, by spokojnie kontrolować sprawy.
Okolice granicy stanu Iowa 15.48
Dmuchał wiatr i skrzydła wiatraka obracały się leniwie.
– Jesteśmy na miejscu – powiedział Cody Jeffers. – Tu wyładowałem pieniądze. Nie zbliżę się tam ani na krok. Nie zmusisz mnie, Kaldak.
– Nie mam zamiaru. – Kaldak wysiadł z samochodu. – Jedź, pięć kilometrów stąd jest most, zaparkuj w jakimś niewidocznym miejscu i czekaj na mnie.
– A jeżeli nie wrócisz? Jeżeli ktoś mnie zobaczy? Obiecałeś mamie, że nic mi nie grozi.
– Po prostu czekaj na mnie.
Mięśnie brzucha mu się napinały, gdy obserwował wiatrak. Tyle lat poszukiwań i dokąd w końcu go to doprowadziło?
W pobliżu żadnego samochodu. To może być dobry lub zły znak. Albo Esteban już zabrał pieniądze, albo jeszcze nie dotarł na miejsce, dzięki czemu Kaldak zdąży zastawić pułapkę.
Cholera, że też się nie wyrobili na pierwszą, na spotkanie z Estebanem. Choć może to i dobrze. Jeśli Esteban czekał w umówionym miejscu, setki kilometrów stąd, w Springfield, nie zdąży tu dotrzeć.
Może. Jeśli. A kiedyż Esteban zrobił to, czego się po nim spodziewano?
Mógł sobie odpuścić spotkanie, zaparkować w tym lasku na południu i dojść pieszo do wiatraka. I tam oczekiwać informacji o okupie.
Albo ten diabelny wiatrak to pułapka, jak tamta fabryka w Waterloo.
Nieważne. Teraz już nie może się zastanawiać. Ma Estebana na wyciągnięcie ręki.
Ruszył w stronę wiatraka.
19.33
Wiatrak, pomyślała Bess. Ładny kamienny wiatrak, tonący w księżycowej poświacie. Śmierć czeka w tym wiatraku, zgrabnie zapakowana w torebki. Bess zawsze lubiła wiatraki. W Holandii zrobiła im tysiące zdjęć.
– Nie widzę w pobliżu samochodów. Kaldak chyba jeszcze nie dotarł, więc ja pójdę pierwszy. – Yael się zawahał. – Może jednak zmienisz zdanie?
Pokręciła głową. Yaelowi chodziło o upewnienie się, czy jest Esteban, nie Kaldak.
– Uważaj. Uśmiechnął się.
– Jak zawsze.
Odprowadziła go wzrokiem, póki nie zniknął w cieniu. Po chwili wrócił i przywołał ją skinieniem ręki. Pobiegła ku niemu.
– Kaldak?
– Jeszcze nie. – Przytrzymał jej drzwi i weszła w mrok. – Ale są pieniądze. Czyli uda nam się tu ściągnąć Estebana. Zapalę latarnię.
Otaczała ich nieprzenikniona ciemność. Bess nic nie widziała. Jakim cudem Yael wypatrzył pieniądze?
– Ja to zrobię – odezwał się Esteban.
Znieruchomiała.
Esteban zapalił latarnię w drugim końcu pomieszczenia. W ręku trzymał broń.
– W samą porę, Nablett. Dopiero co przyjechałem.
– Myślisz, że łatwo ją było wyciągnąć z Collinsville? – powiedział Yael. – Miałem szczęście, że w ogóle mi się udało. Uważam, że zasłużyłem na premię.
Wpatrywała się w niego wstrząśnięta.
‘- Przykro mi, Bess – zwrócił się do niej Yael łagodnie. – Okazja była zbyt kusząca, żeby ją wypuścić z rąk.
– Wszystko ukartowałeś? – szepnęła. – Od początku z nim współpracujesz?
– Nie, po prostu wykorzystałem okazję, skoro się nadarzyła.
– Zgłosił się do mnie, proponując pomoc w szybkim i bezproblemowym opuszczeniu Meksyku – wyjaśnił Esteban. - Oraz wszelkie inne usługi w zamian za niewielki procent od okupu.
– Dwa miliony dolarów dla ciebie to może niewiele, ale dla mnie nie. Wychowałem się w kibucu.
Bess zbierało się na mdłości. Każdy, byle nie Yael. Yael nie należał do potworów.
– Jakie… usługi?
– Ależ to oczywiste. Chodziło o ciebie – powiedział Esteban. Zabójstwo. Mówił o zabójstwie.