– Yael uratował mi życie.
– Och, upierał się, że nie może zniszczyć swoich stosunków z rządem izraelskim. Chce wyjść z tego z czystymi rękami. Dlatego to nie mogło się zdarzyć wtedy, gdy za ciebie odpowiadał.
Yael beztrosko machnął ręką.
– Teraz to bez znaczenia. Przywożąc ją do ciebie, spaliłem za sobą mosty. I, jak wspomniałem, uważam, że zasługuję na premię.
Bess nadal nie mieściło się to w głowie. Zdrada Yaela ją zdumiała.
– Kaldak nie dzwonił i nie kazał ci tu przyjeżdżać, tak?
Yael pokiwał głową.
Chryste Panie, jak on to sprytnie rozegrał! Wiedział, że wystarczy jej zamachać Estebanem przed nosem, a ona zrobi wszystko, byle go dopaść.
– Nawet proponowałeś, żebym oddzwoniła do Kaldaka. Co byś zrobił, gdybym się zdecydowała?
– Zaproponowałbym, że wystukam numer, i tak by się złożyło, że Kaldak by się znajdował poza zasięgiem komórki. – Popatrzył jej w oczy. – Przykro mi, że muszę to robić, Bess. Ale naprawdę ogromnie zdenerwowałaś Estebana.
– Nie mogła mnie zdenerwować. To tylko kobieta. Zawsze wiedziałem, że jakoś się jej pozbędę. – Esteban mocniej zacisnął rękę na broni. – A teraz, skoro ją tu przywiozłeś, z przyjemnością osobiście ją zlikwiduję. Wierzcie mi, to będzie prawdziwa rozkosz.
– Nie chcesz, żebym ja to zrobił? – spytał Yael.
Tak ci zależy na premii? Nie, ona jest moja. Nie wtrącaj się. – Wycelował w Bess. – Marzyłem o tej chwili. Wiesz, ile kłopotów mi narobiłaś?
Zabije ją.
Bess ogarnęło przerażenie. Nie chciała umierać. Jeszcze tyle rzeczy pragnęła zrobić.
Do licha, nie umrze. Musi być jakieś wyjście. Myśl. Graj na zwłokę.
– Cieszę się, że narobiłam ci kłopotów – odparła. – To będzie się ciągnąć dalej. Nawet jeśli mnie zabijesz, nic się nie zmieni. Nie zobaczysz swoich pieniędzy. Dałam im dość krwi, żeby opracowali antidotum. Znajdą je. Jutro. Może nawet dzisiaj.
Patrzył na nią z furią.
– Nieprawda.
– Prawda. – Ruszyła w jego stronę. – Nigdy ci nie zapłacą. Bo i po co? Możesz wypuścić te pieniądze w Nowym Jorku. I nic. Tylko drobna niewygoda. Nikt nie umrze. – Dzieliło ją od niego zaledwie parę stóp. – Z wyjątkiem ciebie. Zabiją cię. Rozerwą na strzępy za to, co zrobiłeś w Collinsville. – Jeszcze coś przyszło jej na myśl. – A potem zjedzą cię szczury. Będą kąsać twoje ciało, wgryzą się w oczodoły. Będą się tobą rozkoszować…
– Nie. – Głos przeszedł mu w pisk. – Kłamiesz, suko. To nie… Rzuciła się do pistoletu.
– Puta.
Zdzielił ją kolbą w głowę.
Ból.
Osuwa się…
Przez ciemną mgłę widzi, jak Esteban mierzy do niej z broni.
– Esteban.
Kaldak!
Wypada z mroku za Estebanem, rzuca się między nich, powala Estebana na ziemię.
Huk wystrzału stłumiony przez ciało Kaldaka. Osunął się, broń potoczyła się po podłodze.
Ogarnęła ją śmiertelna trwoga.
– Nie!
Błyskawicznie ściągnęła go z Estebana.
Krew. Wszędzie krew. Jego klatka piersiowa… Kaldak się nie ruszał.
Esteban czołgał się, usiłując sięgnąć po pistolet.
Była szybsza. Chwyciła kolbę, przetoczyła się i wymierzyła w Estebana.
– Powstrzymaj ją. – Esteban patrzył ponad nią na Yaela. – Zabij ją.
Znieruchomiała.
– Wszak chciałeś to zrobić osobiście – odparł Yael. - Chyba nie powinienem się wtrącać.
– Zabijże ją.
– Naprawdę chcesz to zrobić, Bess? – zwrócił się do niej Yael.
Kaldak. Emily. Danzar. Nakoa. Tenajo. Collinsville.
– Widzę, że najwyraźniej tak – rzekł Yael. – W takim razie proponuję, żebyś zastrzeliła sukinsyna.
Nacisnęła spust.
Kula przeszyła głowę Estebana.
Strzeliła jeszcze raz.
– Wystarczy – odezwał się Yael. – Raz było dość.
Odwróciła się i wycelowała w niego.
Podniósł ręce.
– Nie stanowię dla ciebie zagrożenia, Bess.
– Uważaj, bo ci uwierzę.
– Chcesz, to marnuj czas, zastanawiając się, czy mnie zabić, czy też sprawdzić, czy nie uda nam się uratować Kaldaka. Zdaje się, że jeszcze żyje.
Pobiegła wzrokiem ku Kaldakowi. Żyje? Było tyle krwi… Yael klęknął przy Kaldaku, przyłożył palce do jego szyi. Skinął głową.
– Żyje.
– Nie zbliżaj się do niego.
– Wyobraź sobie, że mam broń, Bess. Może byś tak sobie uświadomiła, że w każdej chwili mogłem cię zabić.
– Esteban kazał ci się nie wtrącać.
– Widziałaś kiedyś u mnie taką uległość? Oderwał kawałek koszuli Kaldaka i zwinął w kłębek.
Lepiej chodź mi pomóc. Nie podoba mi się ten krwotok. Pobiegła w drugi koniec pomieszczenia, klęknęła, przygarnęła do siebie Kaldaka.
– Ty uciskaj, a ja zadzwonię po pogotowie – polecił Yael. Ale ona już uciskała klatkę piersiową nad raną.
– Dzwoń po nich. Szybko.
Esteban nie żyje, a Kaldak tak. Ofiarowano jej cud i nie pozwoli go sobie odebrać. Nie dopuści, by Kaldak umarł.
Sanitariusze ostrożnie umieścili Kaldaka w karetce. Bess wskoczyła do środka i usiadła przy nim.
Zerknęła na Yaela, który został na zewnątrz.
– Jedziesz?
– Nie. Pogotowie zawiadomiło policję. Muszę jeszcze coś zrobić, zanim przyjadą. Zobaczymy się w szpitalu.
Czyżby? A może skorzysta z okazji i ucieknie? Postępowanie Yaela całkowicie zbiło ją z tropu. Nie ulegało wątpliwości, że współpracował z Estebanem. A mimo to powstrzymał się, choć mógł ją zastrzelić, i razem z nią ratował Kaldaka.
Sanitariusze zatrzasnęli drzwi i po chwili karetka pędziła drogą do autostrady.
Kaldak nie odzyskał przytomności i był podejrzanie blady. Otarła łzy i chwyciła go za rękę.
– Tylko nie umieraj – szepnęła. – Trzymaj się. Ani mi się waż umierać, Kaldak.
Karetka najpierw się zatrzęsła, potem Bess usłyszała huk wybuchu.
Obejrzała się.
Wiatrak rozsypał się jak zabawka, zewsząd lizały go płomienie, sięgające nieba.
20.
Kaldak ocknął się, gdy go wieźli na salę. – Esteban? – szepnął. – Nie żyje. – Zacisnęła rękę na jego dłoni. – Nie mów.
– A… tobie… nic… się… nie stało?
Zmusiła się do kiwnięcia głową.
– Ładny z ciebie zabójca. Nie mogłeś go zastrzelić czy co? Musiałeś się między nas rzucać?
– Trzymał rękę na spuście. Bałem się… To był instynktowny odruch.
– I pozwoliłeś, żeby ten sukinsyn cię zastrzelił.
– Nie… miałem tego w planie. Wszystko się popsuło. Czekałem na Estebana. Zabrakło czasu. Przyjechał… tuż przed wami.
– Zabroniłam ci mówić. Chcesz umrzeć, głupcze?
– Nie. – Zamknął oczy. – Nie. Chcę żyć.
– Co z nim?
Bess podniosła wzrok i zobaczyła Yaela w drzwiach poczekalni.
– Znowu szpital – powiedziała zmęczonym głosem. – Musimy zmienić miejsce spotkań.
– Co z nim?
– Robią mu prześwietlenie. Zdaje się, że kula ominęła najważniejsze organy, ale stracił sporo krwi.
– Wyliże się. Kaldak to twardziel.
– Owszem. Ale kretyn z niego skończony. Miał broń i nie strzelał. Za to dał się postrzelić. Czego się spodziewał? Że będę mu wdzięczna?
– Pewnie w ogóle się nie zastanawiał. A jesteś wdzięczna?
– Sama nie wiem. Nic teraz nie wiem.
– Z wyjątkiem jednego: cieszysz się, że Kaldak nie umarł.
Cieszyła się z tego. Wszystko inne się rozmyło. Oparła głowę o ścianę.
– Wysadziłeś wiatrak.