Выбрать главу

– Ja nie mam. Jeszcze nie. Ale próbuję. Daj mi tylko trochę czasu, a znajdę je. Idź, wynoś się stąd – dorzucił ostro. – Ale możesz być pewna, że jeszcze się spotkamy.

Wyszła.

Kochała go, a mimo to odeszła. W chwili gdy czuł się taki samotny. Co robi mężczyzna, gdy znika obsesja, którą żył tyle lat? Bess najchętniej by wróciła i powiedziała mu…

Nie, jeszcze za wcześnie dla nich obojga. Zebrało się za dużo bólu i żalu, by je pokonać w jeden dzień. Może później.

O ile będzie jakieś później.

Epilog

Ostrość.

Migawka.

– Wystarczy, ciociu – zaklinała Julie. – Muszę pojechać z tatą po zakupy. Obiecałam.

Julie nie znosi zakupów, pomyślała Bess. Bardziej od nich nie znosi tylko robienia jej zdjęć.

Nie zmuszałaby siostrzenicy do tej sesji, ale chciała dać Tomowi w prezencie urodzinowym fotografię córki.

Kręcone rude włosy Julie błyszczały w promieniach słońca, gdy kołysała się na huśtawce. Niemal idealna kompozycja.

– I Josie jest już naprawdę zmęczona. Prawda, Josie? – zwróciła się Julie do malutkiej dziewczynki w piaskownicy.

Josie kiwnęła głową.

– Zmęczona. Naprawdę zmęczona.

– Widzisz? – powiedziała Julie z satysfakcją.

Josie uwielbiała Julie i gdyby ta jej kazała, przyznałaby, że księżyc to pomarańcza.

– Tylko jedno – powtórzyła Bess.

– Cześć – odezwała się Julie do kogoś za plecami Bess. – Szuka pan taty? Nie ma go w domu.

– Nie, nie szukam twojego taty.

Bess znieruchomiała. Potem się odwróciła.

Miał na sobie ciemnoniebieski garnitur, wyglądał szykownie i pociągająco. Do licha, wyglądał cudownie.

– Cześć, Kaldak.

– Mogę już iść? – spytała Julie.

Bess skinęła głową.

– Ale najpierw muszę cię przedstawić panu Kaldakowi. To moja siostrzenica, Julie.

– Miło mi cię poznać – powiedział Kaldak. – Bardzo dużo o tobie słyszałem.

– Naprawdę? – Dziewczynka się uśmiechnęła. – Jest pan przyjacielem cioci Bess?

Kaldak spojrzał na Bess.

– Jestem? Uśmiechnęła się. – Tak.

– Miło mi pana poznać. Kaldak popatrzył na piaskownicę.

– Josie? Boże, wygląda cudownie. – Podszedł do piaskownicy i uklęknął przy dziewuszce. – Cześć, Josie. Pewnie mnie nie pamiętasz?

Josie obdarzyła go uśmiechem, po czym wręczyła mu czerwone plastikowe wiaderko.

– Dziękuję. – Dotknął maleńkiego złotego kolczyka w jej lewym uchu. – Pamiętam ten kolczyk. Ładny.

Josie kiwnęła główką, potem dotknęła jego policzka.

– Ładny.

Zdumiony zamrugał oczami.

Roześmiała się, uszczęśliwiona tą reakcją, i dotknęła drugiego policzka.

– Ładny.

Kaldak parsknął śmiechem.

– Przykro mi, że muszę cię obrazić, Josie, ale zdaje się, że masz wyraźne zakłócenia w odbiorze świata.

– Raczej nie. Na ogół jest niezwykle spostrzegawcza – wtrąciła się Bess. – Możesz już iść, Julie. Pamiętaj, żebyś porządnie otrzepała Josie, zanim wsiądziecie do samochodu.

– Pamiętam. – Julie już była w piaskownicy i podnosiła Josie. – Chodź, Josie. Odkręcimy kran i wymyjemy się, zgoda?

– Kran – powtórzyła Josie rozpromieniona. – Wąż. Parasol.

– Nie, nie tym razem – powiedziała Julie i wolno dostosowując krok do dreptania Josie, ruszyła przez trawnik. – Parasol nie, ale wąż może.

– Miłe dzieciaki – skomentował Kaldak.

– Jasne.

– To już ponad rok. Nie spodziewałem się, że jeszcze cię tu zastanę. Nie specjalizujesz się w fotografowaniu dzieci.

– Nie zaszkodziło mi odsunięcie się na jakiś czas od pracy. Julie i Tom mnie potrzebowali. Ja ich chyba też.

– Jak właściwie czuje się Josie?

– Świetnie. Ciągle jeszcze prowadzimy rehabilitację, ale widziałeś jak normalnie wygląda. Władze meksykańskie sprawdziły, że dziadkowie nie żyją, a nie zgłosił się nikt z rodziny, chętny do zajęcia się małą. - Z uśmiechem popatrzyła za Josie i Julie. – Więc jest moja, Kaldak. Adoptuję ją.

– Wspaniale, Bess.

– To więcej niż wspaniałe, otworzył się przede mną nowy świat. A ty co porabiasz?

– Ostatnio stałem się bardzo nudnym facetem. Od dwóch dni nikogo nie zabiłem.

– Kaldak.

– Przepraszam. Tak naprawdę kieruję zespołem badającym nowego wirusa, odkrytego w amazońskiej puszczy.

– Znowu zarazki.

Wzruszył ramionami.

– Co mam począć? To moja specjalność. – Popatrzył na nią z napięciem. – Pomyślałem, że może wybralibyśmy się na kolację.

– Dlaczego nie zostaniesz i nie zjesz z nami? Poznałbyś Toma. Pokręcił głową.

– Chcę zostać z tobą sam. Porozmawiać.

– Naprawdę? O czym?

– O mydle, szydle i powidle. A jak myślisz, do licha, o czym chcę rozmawiać? Dlaczego niby tu przyjechałem?

– Sam powiedz.

– Wiesz, jak za tobą tęskniłem? Boże, wyglądasz cudownie.

– Bo dobrze się czuję.

Łagodnie powiedziane. Miała wrażenie, że ze szczęścia uniesie się w powietrze jak balon.

– A ty jak się czujesz?

– Dobrze. Nie – sprostował chrapliwie. – Niedobrze. Skręcam się w środku, siedzę jak na szpilkach i niecierpliwość mnie roznosi.

– Co w tym nowego? Zawsze taki byłeś.

– Okłamałaś Julie. Nie jestem twoim przyjacielem.

– Och, ale będziesz. – Uśmiechnęła się promiennie. – Nie wyobrażam sobie kochanka, który nie byłby zarazem moim przyjacielem, Kaldak.

Znieruchomiał.

– Ja też się niecierpliwiłam jak wszyscy diabli – dodała cicho.

– Bess.

Szedł do niej, a wyraz jego twarzy.

O Boże, musi go zapamiętać na zawsze.

Ostrość.

Migawka.

Iris Johansen

***