– Nic wielkiego. Cierpliwości i zachowania milczenia przez kilka najbliższych dni.
– No dobrze. Chcę się widzieć z siostrą.
– Za parę dni.
– Chcę się z nią widzieć teraz.
– Niechże pani będzie rozsądna. Obie jesteście jeszcze zbyt chore. Mimo narastającego niepokoju starała się myśleć logicznie. Fakt, że nie pozwalał jej się spotkać z Emily, może oznaczać dwie rzeczy. Albo Emily uciekła z Josie, albo została zatrzymana.
– Chcę porozmawiać z przedstawicielem ambasady amerykańskiej.
Parsknął niezadowolony.
– Chyba nie zdaje sobie pani sprawy ze swego stanu. Jest pani bardzo chora i nie może przyjmować odwiedzin.
– Nie jestem chora i żądam spotkania z przedstawicielem ambasady amerykańskiej.
– W swoim czasie. Naprawdę musi pani zachować cierpliwość. – Skierował się do drzwi i przywołał kogoś ruchem ręki. – A teraz pora na zastrzyk.
– Zastrzyk?
– Potrzebny pani odpoczynek. Sen cudownie leczy. Zesztywniała, gdy do pokoju weszła pielęgniarka w białym fartuchu i ze strzykawką do zastrzyków podskórnych w ręce.
– Nie muszę spać. Dopiero co się obudziłam.
– Ale sen przynosi mądrość – odparł Esteban.
– Nie potrzebuję…
Poderwała się, gdy igła ukłuła ją w prawe ramię.
Następne dwadzieścia cztery godziny pamiętała jak przez mgłę. Budziła się, zasypiała. Znowu się budziła. Czasem w pokoju siedział Esteban, przyglądając jej się. Czasem była sama. Emily? Gdzie zniknęła Emily? Musi się do… Znowu strzykawka. I mrok.
Pochylał się nad nią Esteban… Tym razem nie sam.
Ta surowa twarz, niebieskie oczy spoglądające na nią beznamiętnie – znała je. Kaldak. Człowiek z Tenajo. Ten, który ją uderzył. Esteban twierdził, że to zdyscyplinowany żołnierz, ale kłamał. On nie zniósłby żadnej dyscypliny.
– Dłużej już nie możesz zwlekać – odezwał się Kaldak. – To świadek.
– Nie śpiesz się tak. Mamy jeszcze trochę czasu. Habinowi nie odpowiada pomysł usunięcia amerykańskiego obywatela. Mogę poczekać. – Esteban uśmiechnął się do Bess. – A, już nie śpimy? Jak się pani czuje?
Język jej skołowaciał, ale udało jej się wydusić:
– Skurwiel.
Uśmiech zniknął mu z twarzy.
– Właściwie to fakt, ale jakże to niemiłe z pani strony głośno o tym przypominać. Może i masz rację, Kaldak. Rozpieszczałem Habina.
– Emily… Muszę zobaczyć Emily.
– Wykluczone. Tłumaczyłem, że jest chora. Choć ona zachowuje się o wiele uprzejmiej i jest znacznie chętniejsza do współpracy.
– Oszust. Jej… tu… nie… ma. Uciekła…
Wzruszył ramionami.
– Skoro to pani bardziej odpowiada… Chodźmy, Kaldak.
Odeszli. Znowu zaczęła spadać na nią ciemność.
Musi ją pokonać. Musi myśleć.
Wcześniejsza rozmowa Estebana z Kaldakiem coś znaczyła.
Usunięcie amerykańskiego obywatela.
Oni ją zabiją. Kaldak chciał to zrobić natychmiast, ale Habin sprzeciwiał się…
Co za Habin? Zresztą to bez znaczenia. Jedynie Esteban i Kaldak stanowią zagrożenie.
Czego była świadkiem? Zatuszowania afery?
To właściwie też bez znaczenia. Ważne, żeby przeżyć. I żeby Emily przeżyła.
Esteban nie chce jej dopuścić do Emily, czyli widać uciekła. Dobry Boże, oby rzeczywiście tak było.
A może Esteban już jej szuka? Ona musi się dostać do Emily, ostrzec ją, chronić…
Lecz jest taka słaba. Nawet nie może ruszyć ręką.
Ale nie chora. Esteban kłamał. Boli ją szczęka w miejscu, gdzie wylądował cios Kaldaka, na ramieniu widać plaster zakrywający ślady po ukłuciach. Gdyby tylko zapanowała nad lekami usypiającymi, byłaby silna jak zawsze.
Walcz z lekami.
Myśl. Planuj.
Musi być jakieś wyjście.
Słońce już prawie zachodziło, gdy Esteban wrócił do jej pokoju. Szybko zamknęła oczy.
– Niestety, musisz się obudzić, Bess. Nie pogniewasz się, jeśli będę cię tak nazywał? Stałaś mi się ogromnie bliska.
Nie otworzyła oczu. Potrząsnął nią. Wolno uchyliła powieki. Uśmiechnął się.
– Od razu lepiej. Te prochy są takie denerwujące, prawda? Wiem, że musisz się czuć okropnie. Pamiętasz, kim jestem?
– Łąjdus – szepnęła.
– Udam, że nie słyszałem, jako że czas, który przyjdzie nam wspólnie spędzić, szybko się zbliża ku końcowi, a nie chciałbym się rozstawać w goryczy. Potrzebuję paru informacji. Musieliśmy zachować wyjątkową ostrożność w korzystaniu z naszych stałych źródeł i Kaldak nie doszukał się właściwie niczego istotnego na twój temat. Usiłowałem wytłumaczyć mojemu wspólnikowi, Habinowi, że nie ma potrzeby prowadzenia tak drobiazgowych badań, ale jego zdaniem, nie należy podejmować żadnych kroków bez całkowitej pewności. – Delikatnie musnął jej policzek. – A za nic bym nie chciał podpaść Habinowi.
Najchętniej ugryzłaby go w rękę. Wystarczyłoby obrócić głowę, żeby do niej dosięgnąć. Nie, to na nic. Coś innego zakładał jej plan.
– Nie pogniewasz się, jeśli zadam ci parę pytań? – ciągnął. – A później znowu będziesz mogła sobie pospać.
Milczała. Ściągnął brwi.
– Bess?
– Kiedy będę mogła… zobaczyć siostrę?
Jego czoło się wygładziło.
– Och, tylko tyle? Kiedy powiesz mi wszystko, czego muszę się dowiedzieć.
Gadka-szmatka.
– Obiecujesz?
– Oczywiście – zapewnił. – Więc przyjechałaś tu robić zdjęcia dla czasopisma turystycznego?
Skinęła głową.
– Kto cię zatrudnił?
Był już prawie na niej. W ten sposób ona nie zyska tak potrzebnej szansy. Esteban bez trudu by ją przygniótł. Cofnij się o kilka kroków, błagała go w duchu.
– John Pindry.
– Znałaś go wcześniej?
– Parę lat temu zrobiłam dla niego fotoreportaż o San Francisco. – Specjalnie mówiła bełkotliwie. – Czy już mogę zobaczyć?…
– Jeszcze nie. Powiedz coś o swojej rodzinie.
– Emily.
– Rodzice?
– Nie żyją.
– Od dawna?
– Od paru lat. – Udała ziewnięcie. – Spać mi się chce…
– Już niedługo. Grzeczna z ciebie dziewczynka. Odsunął się od łóżka i podszedł do okna. Tak.
– Żadnego męża? Innych bliskich krewnych?
Starał się sprawdzić, czy jakiś członek rodziny nie przysporzy mu problemów. – Nie.
– Biedactwo. Musisz być ogromnie samotna. Współlokatorka?
– Nie. Nigdy nie zatrzymuję się na tyle długo w Stanach, by z kimś dzielić mieszkanie.
Musi uważać. To brzmiało zbyt logicznie.
– Dużo podróżujesz?
Nadal stał plecami do niej. Zarozumiały sukinsyn. Myśli, że jest za słaba, by stanowić jakiekolwiek zagrożenie.
– Na tym polega moja praca.
– A kto…
Metalowy basen wylądował mu na głowie. Osunął się na kolana.
– Drań!
Skoczyła mu na plecy i poprawiła. Upadł na podłogę, siadła na nim okrakiem. Jeszcze raz uderzyła. Z głowy sączyła mu się krew. Bess miała nadzieję, że zmiażdżyła mu czaszkę.
– Kto jest twoim najbliższym krewnym, ty podstępna…
Czyjaś ręka zacisnęła się wokół jej piersi i poderwała ją z pleców Estebana. Kaldak. Szarpała się jak szalona.
– Nie walcz ze mną.
Jeszcze czego. Chciałby. Z całej siły kopnęła go w goleń.
– Przestań.
– Puść mnie.
Esteban się poruszył. Więc jednak go nie zabiła. Przerażona, usiłowała się wyrwać Kaldakowi. Zaklął pod nosem i powiódł ręką ku jej szyi, za lewe ucho. Mrok.
Ocknęła się parę minut później. Leżała przywiązana do łóżka.
Serce tak jej waliło, że z trudem oddychała. Szarpnęła się. Na nic. Pasy mocno ją trzymały.