Kaldak pomagał Estebanowi się dźwignąć. Krew płynęła pułkownikowi po skroni, chwiał się. Ze zdumieniem patrzył na basen na podłodze.
– Chodź – powiedział Kaldak. – Zabandażuję ci to. Esteban mierzył wzrokiem Bess.
– Suka rąbnęła mnie tym przeklętym basenem.
Ze strachu ścisnął jej się żołądek. Nigdy przedtem nie widziała u nikogo takiej nienawiści.
– Później ją ukarzesz – uspokajał Kaldak. – Krwawisz.
– Zabiję ją.
– Nie teraz. I tak poświęciłeś jej już zbyt wiele uwagi. – Prowadził zwierzchnika do drzwi. – Przywiązałem ją. Nigdzie się nie ruszy. Później się nią zajmiemy.
Później.
Esteban ją zabije. Co do tego Bess nie miała cienia wątpliwości. Upokorzyła go i dlatego zapłaci za to życiem.
Esteban wyrwał się Kaldakowi i rzucił się do Bess.
– Puta. Dziwka. – Zamachnął się i uderzył ją w twarz. – Myślałaś, że uda ci się mnie zabić? Co ty wiesz…
– Wiem, że jesteś mięczakiem i tchórzem, który bije bezbronne kobiety.
W głowie jej huczało od ciosu, ale słowa same się wyrwały. Zresztą dlaczego nie? Nie ma nic do stracenia.
– Wiem, że jesteś skończonym głupcem. Emily cię przechytrzy. Ucieknie stąd i udowodni wszystkim, jaki z ciebie dupek.
Uderzył ją jeszcze raz, mocniej. Mierzyła go wzrokiem.
Pochylił się nad łóżkiem, tak nisko, że czuła na twarzy jego oddech i widziała mocz z nocnika, który spływał mu po policzkach.
– Więc masz swoją siostrę za taką mądralę?
– Ty nigdy nie będziesz nawet w połowie tak mądry jak…
– Naprawdę myślałaś, że udało jej się zbiec z Tenajo?
Bess ogarnęło przerażenie.
– Schwytaliśmy ją wkrótce po tym, jak Kaldak cię przywiózł. Cały czas była tu, w San Andreas.
– Kłamiesz. Uciekła.
– Nie. – Przyglądał się jej spod zmrużonych powiek, sycąc się jej strachem i niepewnością. - Jest tutaj.
To nie może być prawda.
– Udowodnij. Chcę ją zobaczyć. Pokręcił głową przecząco.
– Więc kłamiesz.
– Jej widok tylko by ci przysporzył bólu. To takie nieprzyjemne miejsce.
– Gdzie?
– Cztery piętra niżej, w piwnicy. – Usta wykrzywiły mu się w mściwym uśmieszku. – Leży w szufladzie w naszej kostnicy. A ty wkrótce do niej dołączysz.
Wyszedł z pokoju.
Leżała zdruzgotana.
Emily nie żyje.
Nie wiedziała, czy to prawda. Temu sadyście sprawiało przyjemność ranienie jej i była pewna, że okłamał ją także w innych sprawach. Dlaczego miałaby uwierzyć w to, co powiedział o Emily?
Ale mógł mówić prawdę. Jeśli Emily naprawdę nie żyje…
Leży w szufladzie w naszej kostnicy.
Ten przerażający obraz był niczym nóż obracający się w sercu.
To nieprawda. Po prostu chciał ją zranić.
Emily może żyć.
Paznokcie boleśnie wbiły jej się w dłonie, gdy zacisnęła pięści.
Cztery piętra niżej, w piwnicy. Leży w szufladzie w naszej kostnicy.
– Czy to prawda? – spytał Kaldak, przemywając rany na głowie Estebana. – Czy Corelli tam leży?
Esteban zignorował jego pytanie.
– Zatłukę tę cholerną Grady. Już po niej. Mam gdzieś Habina.
– Jak sobie życzysz.
– Teraz.
Kaldak skinął głową.
– Ale nie tutaj. Nikt nie może tego łączyć z tobą. Całego personelu szpitala nie masz w kieszeni, a przełożona widziała, jak wychodzimy z jej izolatki.
Estebanowi dudniło w głowie z wściekłości, bólu… i upokorzenia. Czuł się bezsilny, niczym w dzieciństwie, nim odkrył, jak łatwo zdoła odmienić swe życie.
– Chcę, żeby konała powoli, i mam zamiar się temu przyglądać. Wykończę ją własnymi rękami.
– W takim razie lepiej poczekajmy. Chyba, że potrafisz załatwić wyjazd z San Andreas.
– Nie, musimy zostać przynajmniej jeden dzień. Spodziewałem się, że sprawy będą szły o wiele szybciej, ale ciągle jeszcze prowadzimy badania. Zbyt wielu ludzi zmarło w różnym czasie. Może coś jest nie tak.
Kaldak wrzucił szmatkę do zlewu.
– W takim razie załatwmy tę Grady od razu, żebyś mógł się skoncentrować na ważniejszych sprawach. Nawet jeśli ktoś nabierze podejrzeń, to pewnie i tak nie będzie miało znaczenia. Przesadziłem z ostrożnością.
Będzie miało znaczenie, uświadomił sobie Esteban z rozdrażnieniem. Nie może pozwolić, by weszło mu teraz w paradę jakieś śledztwo. Jego wahanie zniknęło po następnych słowach Kaldaka.
– Jeśli chcesz, żebym się nią zajął, powiedz tylko, w jaki sposób mam to zrobić. Znam najróżniejsze sposoby. Niekoniecznie szybkie.
On też ma na nią chrapkę, pomyślał Esteban.
– Zabierz ją stąd. Niech się po prostu ulotni.
Kaldak skinął głową.
– Ale chcę usłyszeć wszystko w najdrobniejszych szczegółach. I żeby długo się męczyła.
– Będzie się męczyła. – Kaldak się uśmiechnął. – Obiecuję.
4.
Do końca wieczoru nikt nawet nie zajrzał do Bess. Cierpiała katusze, leżąc tak związana i bezsilna; w jej głowie raz po raz odbijały się echem słowa Estebana.
Ale przecież nie jest bezsilna. Żyje, może myśleć. Przecież musi być coś, co mogłaby zrobić. Jeśli go namówi, żeby ją rozwiązał, znajdzie broń, choćby miał się nią okazać kolejny basen.
Wykluczone. Nigdy jej nie rozwiąże. Po co, skoro została przeznaczona do likwidacji? Po prostu się nad nią znęca…
Drzwi się otworzyły. W progu stanął mężczyzna, olbrzymia, mroczna sylwetka, rysująca się na tle ostrego światła z korytarza. Trzymał w ręku torbę. Nie Esteban. Nie oddziałowa. Nie widziała twarzy, ale wiedziała, kto to.
Kaldak.
Zamknął drzwi i podszedł do niej. Stanął na tyle blisko, by mogła zobaczyć jego twarz. Widok okazał się równie mało przyjemny, jak przy pierwszym spotkaniu w Tenajo. Dlaczego ta twarz tak ją przeraża? Wszak to tylko ciało i krew jak każde inne. Może dlatego, że wygląda jak wykuta z granitu. Może za sprawą takich, a nie innych rysów? Niezależnie od powodu, Bess nie potrafiła oderwać od niej wzroku, a im bardziej się przyglądała, tym większą grozę twarz w niej budziła.
– Wiesz, po co tu jestem?
– Domyślam się. – Próbowała zapanować nad głosem. – Przysłał cię Esteban, żebyś za niego wykonał brudną robotę.
– Esteban przysłał mnie, żebym cię zabił. Otworzyła usta do krzyku, ale zasłonił je ręką.
– Nie powiedziałem, że to zrobię. Wbiła mu zęby w dłoń.
– Chryste.
Szarpnął rękę.
Poczuła w ustach smak krwi i znowu je otworzyłaby krzyknąć. Tym razem uderzył ją w twarz. Pokój wokół niej zawirował.
– Mogłem cię tak uderzyć, że straciłabyś przytomność – oświadczył brutalnie. – A oszczędziłem cię tylko dlatego, żeby nie musieć cię nieść. Dość już narobiłaś kłopotów.
Jak przez mgłę uświadomiła sobie, że Kaldak rozpina pasy. Dlaczego…
Rozsunął suwak torby i wyjmował z niej dżinsy, koszulę, tenisówki, ciskając je na łóżko.
– Żadnych rozrób. Wszystko ma pójść gładko. Ubieraj się. Wolno usiadła.
– Co robisz?
– Wyciągam cię stąd.
– Dlaczego?
– Chcesz stąd wyjść, czy mam cię znowu przywiązać do łóżka?
– Po prostu chciałam się dowiedzieć, dlaczego muszę iść z człowiekiem, który dopiero co dał mi w twarz.
– Bo nie masz wyboru. To bez znaczenia, czy mi ufasz, czy nie. A jeśli znów narobisz kłopotów, zostawię cię w rowie.
Pocieszające, pomyślała z goryczą. Ale musiała mu przyznać rację: nie miała wyboru. Teraz znajdowała się w o niebo lepszej sytuacji niż przed paroma minutami. Sięgnęła po dżinsy.