– Odwróć się.
– Żebym dostał nocnikiem w łeb?
Jakby czytał w jej myślach. Trudno. Zaczęła wkładać dżinsy. Była tak osłabiona, że z trudem stała.
– Dlaczego uważasz, że uda ci się mnie stąd wyciągnąć?
– Esteban nie życzy sobie tutaj żadnego niewygodnego zgonu. Obiecałem, że zajmę się tobą gdzieś z dala od tego miejsca.
– Co z moją siostrą? Twierdził, że ją zabił. – Podniosła ku niemu wzrok, wstrzymując dech. – Zabił?
– Nie wiem.
– Musisz wiedzieć. Pracujesz dla Estebana. Byłeś w Tenajo.
Wzruszył ramionami.
– Esteban wyznaje zasadę: niech nie wie lewica, co czyni prawica. Każdemu rzuca po strzępku informacji, żeby nikt nie stworzył sobie obrazu całości. Wiedziałem o tobie, bo sam cię przywiozłem.
Nie widziałem twojej siostry, co nie znaczy, że nie schwytano jej później.
Walczyła z rozpaczą i przerażeniem. Kaldak też może kłamać. Zdjęła nocną bieliznę i sięgnęła po koszulę.
– A co z Josie?
– Z kim?
– Było tam niemowlę, dziewczynka. Ocalała.
– Jest tutaj. Przywieziono ją wiele godzin po tobie. Patrzyła na niego w napięciu.
– Gdzie jest? Jeszcze żyje? Skinął głową.
– Trzy sale dalej. Esteban wielokrotnie do niej zaglądał.
Jej radość błyskawicznie zmieniła się w strach. Emily za nic nie porzuciłaby dziecka.
– Czyli Emily musiała być razem z nią. Pokręcił głową.
– Nie zostawiłaby Josie.
– Nie przywieziono jej z dzieckiem. Pośpiesz się.
– Co z ciebie za jeden?
– Kaldak.
– Tyle wiem. Kim… Dlaczego chcesz mi pomóc?
– Zawadzasz mi. Po prostu usuwam cię z drogi.
Słowa padły z tak zimną obojętnością, że przeszył ją dreszcz.
– I niby ot, tak nas stąd wypuszczą? Esteban aż tak ci ufa?
– Wcale mi nie ufa. Ale wie, że skutecznie działam.
Nie trzeba być Einsteinem, żeby odgadnąć, jakie to umiejętności tak doskonale opanował Kaldak. Zapięła koszulę i wsunęła stopy w tenisówki.
– W takim razie powinien z tobą rozmawiać o Emily.
– Nie, wcale.
– Twierdził, że nie żyje.
– Więc może nie żyć.
– Na pewno wiesz…
– Wynosimy się stąd. – Ruszył do drzwi. – Buzia na kłódkę i trzymać się mnie.
Ani drgnęła.
– Wolisz tu zostać i czekać na Estebana?
Jak powiedział wcześniej: nie miała wyjścia. Będzie mu ustępować, póki nie znajdzie sposobu, by uciec.
Zamrugała, gdy znaleźli się na jasno oświetlonym korytarzu. Minęła północ i na korytarzach było pusto. Trzy pielęgniarki siedziały w swojej dyżurce przy windach.
– Nie zatrzymają nas? – szepnęła.
– Już je uprzedziłem, że Esteban chce cię zabrać. Nie będą protestować.
Bess nie mieściło się w głowie, że za parę minut może się znaleźć poza szpitalem.
Spojrzała w głąb korytarza. Zaledwie trzy sale od Josie. Parę metrów, a mimo to myśl o przemierzeniu tej odległości budziła w niej śmiertelny lęk.
– Poczekaj.
– Zaraz, chwila – syknął przez zaciśnięte zęby, chwytając ją za łokieć. – Idziemy.
– Myślisz, że nie chcę iść? – odparła z furią. – Ale nie zostawię Josie. Skoro możesz wyciągnąć mnie, to wyciągniesz także i ją.
– Nie mogę ryzykować…
– Bez niej się nie ruszę.
Szybko poszła w stronę sali Josie i ku jej zaskoczeniu Kaldak podążył za nią.
Otworzyła drzwi. W pokoju panował mrok, ale dostrzegła zarys łóżeczka.
Kaldak zamknął drzwi i zapalił światło.
Bess głośno wciągnęła powietrze.
Głęboko uśpiona Josie była podłączona do kroplówki i wyglądała o wiele za blado.
– Twierdziłeś, że nic jej nie jest – szepnęła Bess.
– Bo nie jest. – Odłączył kroplówkę. – Esteban nie życzył sobie, by personel się nią zajmował, więc ostrzegł, że zapadła na zakaźną chorobę. Nie chciał, żeby ktoś się do niej przywiązał.
Najwyraźniej Kaldakowi to nie groziło.
– Więc szprycuje ją zastrzykami i kroplówkami. Spójrz na nią. Sukinsyn ją zaćpał.
– Dobrze. Może uda nam się ją stąd wyciągnąć i przy okazji nie zaliczyć kulki w łeb. Czekaj tu. Zaraz wracam.
Wybiegł i po chwili pojawił się z powrotem z torbą, w której wcześniej przyniósł ubrania. – Daj mi ją.
– Ja to zrobię.
Ostrożnie przełożyła niemowlę do torby, wpychając też trochę pieluch i koc. Torba z trudem się zapinała.
– Musimy zasuwać?
– Tak. – Już ciągnął za suwak. – Idziemy.
– A jeśli zabraknie jej powietrza…
– Jazda.
Wypchnął ją z pomieszczenia na korytarz. Niósł torbę, jakby nic nie ważyła, nawet lekko nią machał.
– Ruszaj prosto do windy. Nawet nie patrz na pielęgniarki. Dzieją się tu rzeczy, które budzą w nich niepokój, więc źle się czują w mojej obecności. Pewnie będą się starały udawać, że mnie nie widzą.
Miał rację. Kiedy Kaldak mijał kontuar, nagle coś ogromnie je zainteresowało. Ledwo znaleźli się w windzie i drzwi się zasunęły, Bess nieco odsunęła zamek błyskawiczny.
– Żeby się nie udusiła.
Kaldak pokręcił głową, ale nie zareagował. Nacisnął guzik parteru.
– Przed wejściem stoi mój dżip. Mogą nas sprawdzić przy wyjeździe, ale mam kartę i dopilnowałem, żeby strażnicy wiedzieli, kim jestem. Powinno pójść gładko.
Gładko. Już wcześniej użył tego słowa. Lubił porządek i sprawną organizację.
Drzwi się rozsunęły. Kaldak ujął ją za łokieć, popychając w stronę pustego holu. Minęli schody przeciwpożarowe. Wyszli na dwór i wsiedli do wozu.
Cztery piętra niżej.
Nie żyje.
Kaldak uruchomił silnik.
Nie!
Bess wyskoczyła z wozu.
– Jeszcze nie mogę jechać. Muszę się dostać do kostnicy. Powiedział, że moja siostra tam leży.
– O nie, nie zaczynaj. – Zacisnął rękę na jej ramieniu. – Nigdzie się nie ruszysz, wyjeżdżamy stąd.
– Najpierw muszę się upewnić, czy mnie nie oszukał.
– Jeszcze czego. Kostnica to newralgiczny punkt, do tego strzeżony.
– Nie rozumiesz? Muszę wiedzieć.
Wyszarpnęła się, wróciła do środka i pobiegła do schodów przeciwpożarowych.
Pędząc po betonowych stopniach, usłyszała za sobą przekleństwo. Pchnęła drzwi do piwnicy. Za załomem na końcu korytarza, przed podwójnymi drzwiami kostnicy, stał żołnierz. Podniósł karabin.
Kaldak odepchnął Bess i rzucił się na ziemię, do kolan strażnika. Strażnik osunął się na posadzkę, Kaldak usiadł mu na plecach. Uderzył go kantem dłoni i żołnierz stracił przytomność.
Kaldak zmierzył Bess wściekłym spojrzeniem.
– Bodajby cię piekło pochłonęło.
Był zły. Sprawy przestały się układać tak gładko, jak sobie tego życzył.
– Muszę wiedzieć. Wstała i ruszyła do drzwi.
– Czekaj.
Wyprostował się i odepchnął ją na bok. Wszedł pierwszy. Zza stołu wyskoczył patykowaty mężczyzna w białym kitlu. – Co z was za jedni? Nikomu nie wolno…
– Zamknij się – rozkazał Kaldak. – Na podłogę.
– Nie wol…
Dłoń Kaldaka wylądowała na jego szyi przy barku i mężczyzna padł na brzuch.
– Idziemy – powiedział Kaldak, kierując się do drzwi obok stolika. – Skończmy z tym i wynosimy się.
Podążyła za nim do pomieszczenia pełnego nierdzewnej stali i przeszklonych szafek z instrumentami. Tutaj dokonywano sekcji. Bess przeszył zimny dreszcz.
– Żadnych ciał. Możemy wracać? Przełknęła ślinę, żeby usunąć gulę w gardle.