— Co to był za nudziarz, którego dzisiaj obrabiałaś? — pyta Amber.
Rita wzrusza ramionami.
— Jakiś obrzydliwie płodny autor czytadeł z początku lat dwudziestych, z fobią cielesną o ekstropijnych rozmiarach — cały czas spodziewałam się, że kiedy założę nogę na nogę, zacznie się ślinić i przewracać oczyma. Co ciekawe, kiedy wspomniałam o wszczepkach, prawie uciekł. Naprawdę powinniśmy się zastanowić, jak sobie radzić z osobnikami cierpiącymi na ten dualizm umysłu i ciała, nie sądzisz?
Obserwuje Amber z niemal nabożnym podziwem; jest nowa w zamkniętym gronie trustu mózgów frakcji akceleracjonistycznej, a Amber ma niebotyczną reputację. Jeśli będzie w stanie trzymać się blisko, może się ogromnie wiele od niej nauczyć. Świetna i niepowtarzalna okazja jest teraz, kiedy idzie za nią przez kunsztownie zaprojektowany ogród na tyłach muzeum.
Amber się uśmiecha.
— Cieszę się, że już nie pracuję przy obsłudze imigrantów: większość jest tak głupia, że po chwili człowiek łazi po ścianach. Osobiście uważam, że winny jest efekt Flynna — tylko odwrócony. Przybywają ze świata deprywacji sensorycznej. Nic poważnego, czego nie naprawiłaby przez rok czy dwa kuracja środkami na porost neuronów, ale po włamaniu do czaszki takiego jednego czy dwóch, wszyscy są tacy sami. Tacy nudni. Chyba że masz pecha i trafi ci się jakiś udokumentowaniec z okresu purytańskiego. Żadna ze mnie frufrażystka, ale przysięgam, gdyby trafił mi się kolejny zabobonny, nienawidzący kobiet klecha, to zastanowiłabym się nad przepisywaniem im przymusowej operacji zmieniającej płeć. Dobrze że przynajmniej wiktoriańscy Anglicy to zbereźnicy o otwartych głowach, trzeba tylko się przebić przez tę ich rezerwę. I lubią nowe technologie.
Rita kiwa głową. Nienawidzący kobiet… i tak dalej… Zdaje się, że echa patriarchatu dotarły aż tutaj, i to nie tylko w formie zresymulowanych ajatollahów i arcybiskupów z Wieków Mroku.
— Mój autor brzmi jak najgorszy przedstawiciel obu światów. Niejaki Howard, z Rhode Island. Cały czas patrzył na mnie, jakby się bał, że wyrosną mi skrzydła nietoperza, macki, albo coś takiego.
Podobnie jak twój syn, dodaje w myślach. Co on sobie w ogóle wyobrażał? — zastanawia się. Żeby mieć tak popieprzone w głowie, trzeba się nieźle postarać…
— A nad czym teraz pracujesz, jeśli mogę zapytać? — próbuje zmienić kierunek własnych myśli.
— Latam po domach z patelniami. Ciocia Nette chciała, żebym pogadała z jakimś jej dawnym znajomym, grubą polityczną rybą; sądzi, że może mi pomóc przy programie, ale na razie na cały dzień zaszył się z nią i tatą. — Krzywi się. — Miałam kolejną sesję przymiarek u sprzedawców wizerunków, próbują mnie obwiesić strojami na polityczny wybieg. No i jeszcze ta cała demografia. Mamy około tysiąca nowych imigrantów dziennie, na całą planetę, ale transfer szybko przyśpiesza i do wyborów będziemy mieć pewnie z osiemdziesięciu na godzinę. To ogromny problem, bo jeśli zbyt wcześnie rozpoczniemy kampanię, jedna czwarta elektoratu nie będzie wiedziała, o co właściwie toczy się gra.
— Może to celowo — podsuwa Rita. — Wyrodne Potomstwo chce zmanipulować wynik wyborów przez podstawianie nowych wyborców. — Puszcza jej emotkę uśmieszku otwartym kanałem, budząc w odpowiedzi przelotny uśmiech. — I wygra partia kretynów, bez dwóch zdań.
— Aha. — Amber pstryka palcami i robi niecierpliwą minę, czekając, aż mijająca ją chmurka zestali się i poda jej szklankę soku żurawinowego. — Tata powiedział jedną rzecz, która trafia w sedno: cała ta debata jest dyskusją nad sposobami ucieczki przed konfliktem z Wyrodkami. Główną kością niezgody jest sposób ucieczki, kwestia, jak daleko uciec i w który program zainwestować zasoby, a nie czy uciekać, nie mówiąc już o innych wyjściach. Może powinniśmy się trochę bardziej nad tym zastanowić. Nie jesteśmy aby manipulowani?
Rita przez chwilę patrzy bezmyślnie.
— To jest pytanie?
Amber potakuje, ona zaś kręci głową.
— W takim razie muszę powiedzieć, że nie wiem. Na razie brak rozstrzygających dowodów. Ale ta świadomość nie jest miła. Wyrodki nie powiedzą nam, czego chcą, ale nie ma podstaw, by myśleć, że nie wiedzą, czego my chcemy. W końcu w myśleniu biją nas na głowę, prawda?
Amber wzrusza ramionami, po czym zatrzymuje się, żeby otworzyć furtkę w żywopłocie, prowadzącą do labiryntu ze słodko pachnących krzewów.
— Naprawdę nie mam pojęcia. Może ich nie obchodzimy, może nawet nie pamiętają, że istniejemy — tych resymulantów może generować jakiś autonomiczny mechanizm, dużo poniżej wyższej świadomości Wyrodków. Może to też być jakiś wykolejony posttiplerowski mem, który dorwał się do większych zasobów obliczeniowych, niż miała cała sieć sprzed osobliwości; jakiś metamormoński projekt chcący zadbać, żeby każdy, kto kiedykolwiek żył, mógł przeżyć powtórne życie właściwie, według jakiegoś cudacznego quasi-religijnego wymagania, o którym nie mamy pojęcia. W tym właśnie problem, że nie mamy pojęcia.
Znika za zakrętem labiryntu. Rita przyśpiesza, żeby ją dogonić, widzi, jak Amber skręca w kolejny korytarz, i rzuca się za nią.
— Co jeszcze? — dyszy.
— W zasadzie… — zakręt w lewo -…może to być cokolwiek. — Sześć stopni prowadzi w dół ocienionego tunelu; rozwidlenie, w prawo, pięć metrów w przód, kolejne sześć stopni na powierzchnię. — Pytanie brzmi: czemu właściwie oni… — zakręt w lewo -…nie powiedzą nam, czego chcą.
— E tam, gadki z tasiemcami. — Ricie prawie udaje się dogonić Amber, która pędzi przez labirynt, jakby doskonale znała go na pamięć. — Mózg-matrioszka w budowie przerasta nas tak, jak my płazińce. Gadalibyśmy z nimi? Co by nam powiedziały?
— Może. — Amber staje jak wryta. Rita rozgląda się wokół. Znalazły się na otwartej polance, nieopodal środka labiryntu, niecałe pięć metrów kwadratowych, otoczone żywopłotem ze wszystkich stron. Prowadzą tu trzy wejścia, a na środku stoi kamienny ołtarz porośnięty mchem. — Ty pewnie znasz odpowiedź na to pytanie.
— Ja… — Rita wytrzeszcza oczy.
Amber wbija w nią wzrok, oczy ma ciemne i bystre.
— Przyjechałaś z któregoś orbitala Ganimedesa, z przesiadką na Tytanie. Poznałaś moją eigensiostrę, kiedy ja latałam poza Układem w diamencie wielkości puszki coli. Tyle mi powiedziałaś sama. Masz zestaw umiejętności, który wpasowuje się idealnie w mój sztab kampanijny, poprosiłaś, żeby przedstawić cię Sirhanowi, po czym omotałaś go jak zawodowiec. Tylko co ty właściwie knujesz? Dlaczego miałabym ci ufać?
— Ja… — Rita się krzywi. — Ja go nie omotywałam. On myślał, że chcę go zaciągnąć do łóżka. — Unosi głowę wyzywająco. — Nie chciałam. Chcę się dowiedzieć, co was — ciebie, jego — napędza.
Potężne, mroczne, strukturalne zapytania bębnią o jej egzokorę, wyzwalając potoki ostrzeżeń. Ktoś miele rozproszone bazy historyczne w całym zewnętrznym systemie, mierząc jej przeszłość jak mikrometrem. Wpatruje się w Amber, upokorzona i wściekła. To otwarta manifestacja braku zaufania — potrzeba weryfikacji jej słów przez porównanie z publicznymi zapisami.
— Co ty robisz?
— Mam pewne podejrzenia. — Amber stoi napięta, jakby gotowa do ucieczki.