Выбрать главу

Ucieczki? Przede mną? — myśli zdumiona Rita.

— Powiedziałaś: a jeśli tych resymulantów generuje jakaś podświadoma funkcja Wyrodków? — kontynuuje Amber. — Zabawne, bo ostatnio dyskutowałam o tym z tatą. Wiesz, jeśli mu się pokaże jakiś problem, jeszcze ma w sobie tę iskrę.

— Nie rozumiem!

— Też mi się tak wydaje — mówi Amber, a Rita czuje w przestrzeni wokół siebie olbrzymie naprężenia.

Całe wszechkomputerowe środowisko, procesory jak pyłki, mgła użytkowa, rozmyte obłoczki przejrzystych jak diamenty procesorów optycznych w glebie, powietrzu i jej skórze, wszystko się zacina i spowalnia, uginając się pod obciążeniem rozkazów, jakie wydaje Amber, korzystając ze swych administratorskich uprawnień. Rita przez chwilę nie czuje połowy swojego umysłu i ogarnia ją klaustrofobiczne, paniczne przerażenie, że jest zamknięta we własnej głowie. Po czym wszystko ustaje.

— Powiedz mi! — nalega. — Co ty próbujesz sprawdzić? To jakaś pomyłka… — Amber, ku jej zaskoczeniu, kiwa głową; minę ma zmęczoną i zasępioną. — Co ja według ciebie zrobiłam?

— Nic. Jesteś spójna. Przepraszam za to wszystko.

— Spójna? — Rita słyszy, jak jej głos unosi się oburzeniem, w miarę jak docierają do niej, dygocąc z ulgą, kolejne odcięte na chwilę fragmenty jej jaźni. — Ja ci dam „spójna”! Atakujesz mi egzokorę…

— Cicho. — Amber pociera twarz i jednocześnie rzuca Ricie jeden z końców szyfrowanego kanału.

— Niby czemu? — dopytuje się Rita, nie wyciągając ręki.

— Bo tak. — Amber rozgląda się wokół.

Jest przestraszona! — uświadamia sobie nagle Rita.

— No, łap — syczy.

Rita bierze koniec. Przepływa po nim ogromna bryła surowych danych opisowych, ustrukturalizowana, z podpisanymi punktami wejścia i katalogami metainformacyjnymi wskazującymi na…

— Ja pierdzielę! — szepcze, gdy dociera do niej co to takiego.

— No właśnie. — Amber szczerzy się ponuro. I ciągnie otwartym kanałem: — Wydaje się, że to są przeciwciała kognicyjne, generowane przez system semiotycznej odporności samego diabła. Właśnie na tym zagadnieniu koncentruje się Sirhan: jak ich nie wzbudzić, żeby nie zepsuć wszystkiego naraz. Zapomnij o wyborach, wcześniej czy później znajdziemy się w czarnej dupie, a na razie jeszcze próbujemy wymyślić, jak przeżyć. I co, teraz jesteś pewna, że chcesz się z nami zabrać?

— Gdzie zabrać? — pyta niepewnie Rita.

— Na łódź ratunkową, którą tato chce zapewnić nam wszystkim, pod przykrywką rozłamu akceleracjonistyczno-konserwatywnego, zanim układ immunologiczny Wyrodnego Potomstwa zorientuje się, jak można nas skłócić, podzielić na frakcje i sprowokować do zabijania się nawzajem…

* * *

Witamy, oto łuna po wybuchu supernowej inteligencji, mój mały tasiemcu.

Tasiemce mają około tysiąca neuronów, wściekle pulsujących, by ich ciała mogły się wić. Ludzie mają około stu miliardów neuronów. To, co dzieje się w wewnętrznym Układzie, gdy Wyrodne Potomstwo miesza i rekonfiguruje szybko myślące chmury pyłu, niegdyś będące planetami, wykracza poza pojmowanie zwykłego człowieka tak dalece, jak myśli Gödla poza nerwowy tropizm robaka. W aureoli żarzących się nanoprocesorów, przesłaniającej Słońce czerwonawą chmurą, tworzą się i rozpraszają moduły osobowościowe, ograniczone tylko szybkością światła, pożerające moc przetwarzania miliardy większą od ludzkiego umysłu.

Zniknął już Merkury, Wenus, Mars, Ceres i asteroidy. Księżyc jest srebrzystą opalizującą sferą, zeszlifowaną na parę mikronów, skrzącą się dyfrakcyjnymi prążkami. Tylko Ziemia, kolebka ludzkiej cywilizacji, pozostaje niezmieniona: ale i ona niedługo pójdzie do rozbiórki, bo już teraz wokół równika opasuje ją siatka wind orbitalnych, unoszących na orbitę ewakuowaną głupią materię i ciskającą nią w kierunku rezerwatów na obrzeżach Układu.

Eksplozja inteligencji, rozdrapującej teraz pazurami molekularnej maszynerii ostatnie księżyce Jowisza, nie zatrzyma się, dopóki nie wyczerpie zapasów głupiej materii, którą może zamieniać w komputronium. A kiedy to się stanie, będzie to umysł o takiej mocy, jakbyśmy na orbicie każdej gwiazdy w Drodze Mlecznej umieścili planetę zamieszkaną przez sześć miliardów cierpiących na szok przyszłości naczelnych. Na razie jeszcze jest głupi, gdyż przemielił niespełna jeden procent masy Układu Słonecznego — na razie to tylko cywilizacja z Obłoku Magellana, dziecinna i niebezpiecznie bliska swych tkwiących w chemii organicznej korzeni.

Tasiemcom, żyjącym w ciepłej jelitowej treści, ciężko jest ogarnąć tysiącneuronowym móżdżkiem sprawy, o których rozmawiają o wiele bardziej skomplikowane istoty-gospodarze, ale jedno jest pewne — w organizmie gospodarzy zachodzi mnóstwo procesów i nie wszystkie są świadome. Wydzielanie soków trawiennych i stała wentylacja płuc też nie są zrozumiałe dla prostych mózgów robaków, ale służą podtrzymaniu ludzkiego życia, co z kolei zapewnia im środowisko bytowe. Inne zaś, nieco bardziej ezoteryczne funkcje, mające swój udział w przetrwaniu — zawiły taniec wyspecjalizowanych, klonowanych limfocytów w węzłach chłonnych i szpiku kostnym, losowe permutacje przeciwciał stale porównujących obce molekuły z wzorcami, by ostrzec o ewentualnym zatruciu — także odbywają się bez świadomej kontroli.

Autonomiczne środki obronne. Przeciwciała. Rozkwitająca inteligencja atakująca obrzeża Układu. Ale ludzie nie są tak prości jak płazińce, widzą, że ich dni są policzone. Chyba nic dziwnego, że ci patrzący w przyszłość nie dyskutują już, czy uciekać, lecz, jak szybko i dokąd?

* * *

Następnego dnia, wcześnie rano odbywa się spotkanie sztabu wyborczego. Na zewnątrz jest jeszcze ciemno, a większość uczestników obecnych in vivo ma delikatnie podkrążone oczy od nadużywania antagonistów melatoniny. Rita rozgląda się po sali konferencyjnej, powstrzymując ziewanie — ściany rozrosły się w potężne wirtualne przestrzenie, by pomieścić jakieś trzydzieści egzokorowych duchów należących do śpiących uczestników, którzy obudzą się potem przeświadczeni, że śnili wyjątkowo wyrazisty sen — i zauważa Amber, rozmawiającą ze swoim sławnym ojcem i drugim, młodszym facetem, którego jej częściówki identyfikują jako zeszłowiecznego unijnego polityka. Wyczuwa się między nimi jakieś napięcie.

Teraz, gdy Amber udzieliła Ricie warunkowego kredytu zaufania, przed jej wewnętrznymi oczyma otworzyła się cała nowa warstwa informacji o kampanii — schowana steganograficznie w ukrytej warstwie współdzielonej grupowej pamięci. Są tam rzeczy, których by się nie domyśliła, złowrogie badania demografii resymulantów, badania liczności emigracji z wewnętrznego Układu, drzewa genealogiczne rozkładające na czynniki pierwsze różne formy prymitywnych manipulacji wykrytych w mózgowym sofcie uchodźców. To właśnie powody, dla których Amber, Manfred i — niechętnie — Sirhan walczą o wynik ogólnoplanetarnych wyborów po tej samej, radykalnej stronie, pomimo swoich najrozmaitszych zastrzeżeń do idei demokracji w postludzkiej erze. Odmruguje wszystko na bok, trochę zdumiona, wypączkowując parędziesiąt podwątków, żeby trochę się przez to przegryzły.

— Kawy — mruczy do stołu, który podsuwa jej krzesło.

— Wszyscy on line? — pyta Manfred. — To zaczynam. — Wydaje się zmęczony i zmartwiony. Choć fizycznie wygląda młodo, czuje się brzemię jego wieku. — Moi drodzy, nadciąga kryzys. Szybkość transferu w strumieniu resymulantów podskoczyła jakieś sto kilosekund temu. Teraz odbieramy mniej więcej jeden zresymulowany wektor stanu na sekundę, oprócz regularnej imigracji. Jeśli jeszcze raz podskoczy o tyle, ugrzęźniemy i nie będziemy w stanie na bieżąco wykrywać zimbo w strumieniu imigrantów — trzeba będzie przejść na uruchamianie ich w bezpiecznej przestrzeni albo wskrzeszać ich na ślepo, a to cholernie ryzykowne, jeśli podrzucą nam do talii jakieś jokery.