Выбрать главу

— Czemu nie zapisywać ich po prostu na pamięciowym diamencie? — pyta przystojny, młody ekspolityk po jego lewej stronie. Minę ma niemal rozbawioną, jakby od dawna znał odpowiedź.

— Polityka. — Manfred wzrusza ramionami.

— To by wysadziło nasz społeczny kontrakt — mówi Amber.

Ma taką minę, jakby właśnie przełknęła coś obrzydliwego. Rita czuje podziw dla sposobu, w jaki reżyserują tę naradę. Amber nawet odzywa się do ojca, jakby świetnie się z nim dogadywała, choć przecież widzi w nim chodzące przypomnienie o własnej klęsce. Na razie głosu nie otrzymał nikt inny.

— Jeśli przestaniemy ich wcielać, kolejnym logicznym krokiem jest pozbawienie ich praw obywatelskich — kontynuuje Amber. — To z kolei prowadzi nas do instytucjonalnej nierówności. Olbrzymi krok, nawet zważywszy, że mamy pewne wątpliwości co do rozstrzygania złożonych politycznych problemów przez powszechne głosowanie: przecież cały nasz ustrój opiera się na założeniu, że mniej kompetentne istoty inteligentne — my — zasługują na własne miejsce.

— Hmmhm — odchrząkuje ktoś.

Rita rozgląda się i zamiera: to popieprzone eigendziecko Amber właśnie zmaterializowało się na krześle tuż obok. Czyli jednak przyswoił sobie tego Superplonka, zauważa cynicznie. Zawzięcie stara się na nią nie spoglądać.

— To była moja analiza — wtrąca z oporami Sirhan. — Potrzebni nam są żywi. Przynajmniej przy opcji arki, a jeśli nie, nawet platforma akceleracjonistyczna będzie później musiała mieć ich do dyspozycji.

Obozy koncentracyjne, myśli Rita, próbując nie zwracać uwagi na denerwującą obecność Sirhana, gdzie większość więźniów to zdezorientowane, przerażone ludzkie istoty, a te, które nimi nie są, też uważają się za ludzi. Osobliwa myśclass="underline" wypączkowuje parę pełnowymiarowych duchów, żeby ją dla niej prześniły, rozgrywając potencjalne punkty widzenia.

— Jak idą negocjacje projektu łodzi ratunkowych? — pyta Amber ojca. — Zanim ruszymy do wyborów, potrzebny nam będzie portfel projektów…

— Zmiana planów. — Manfred pochyla się nad stołem. — Nie trzeba już nad tym pracować, bo Sirhan i Aineko wymyślili coś interesującego. — Wygląda na zaniepokojonego.

Sirhan przymrużonymi oczyma przygląda się swojej eigenmatce, tak że Rita musi się powstrzymywać, żeby nie walnąć go porządnie łokciem pod żebro. Jednak wie już o nim tyle, by uświadamiać sobie, że w ten sposób nie zwróciłaby jego uwagi — a przynajmniej nie tak, jakby chciała — zresztą jest bardziej zamknięty w sobie, niż to sugerowały jej duchy. (Nie pojmuje, jak to w ogóle możliwe, żeby ktokolwiek wziął udział w tak dokładnej symulacji wspólnego życia, a potem odmówił uczynienia tego samego w prawdziwym życiu; chyba że odpowiada za to jego przeszłość, kiedy rodzice w poszukiwaniu wiedzy przepuścili go przez kilkanaście symulowanych dzieciństw i dostali takiego upartego syna, z głową zamkniętą jak ostryga…).

— Nadal trzeba stwarzać pozory, że chcemy użyć łodzi ratunkowych — mówi głośno Sirhan. — W rozwiązaniu alternatywnym jest drobny problem z ceną, której oni żądają.

— Co? O czym ty mówisz? — Amber wydaje się zdezorientowana. — Myślałam, że pracujesz nad jakąś mapą kladystyczną. O co chodzi z tą ceną?

Sirhan uśmiecha się chłodno.

— Faktycznie pracuję nad mapą kladystyczną, w pewnym sensie. Wasza wyprawa do routera to zmarnowana okazja. Rozmawiałem z Aineko.

— Ty… — Amber pąsowieje. — A o czym?

Jest ewidentnie wściekła, zauważa Rita. Sirhan dogryza swojej eigenmatce. Dlaczego?

— O topologii pewnych dość interesujących sieci dla małych światów. — Sirhan rozpiera się w krześle, obserwując chmury nad jej głową. — I o routerze. Przeszliście przez niego, a potem uciekliście w popłochu z podwiniętym ogonem, prawda? Nawet nie sprawdziliście, czy wasz pasażer nie jest jakimś złośliwym pasożytem.

— Nie muszę tego wysłuchiwać — cedzi Amber przez zaciśnięte usta. — Nie było cię tam i nie masz pojęcia, jakie mieliśmy ograniczenia.

— Naprawdę? — Sirhan unosi brwi. — Wszystko jedno, okazję i tak przepuściliście. Wiemy, że routery — z jakiego bądź powodu — się samopowielają. Lecą od jednego brązowego karła do drugiego, tam się wylęgają, ciągną z protogwiazdy energię i materię i rozsyłają wokół stado dzieci. Innymi słowy, to maszyny von Neumanna. Wiemy też, że utrzymują szerokopasmową łączność z innymi routerami. Kiedy przeszliście przez ten na Hyundaiu plus cztery dziewięć zero cztery na minus pięćdziesiąt sześć, wylądowaliście w nieadministrowanym DMZ-cie podłączonym do obcego mózgu-matrioszki, który jakoś się zdegenerował. Wynika z tego, że ktoś wziął sobie router i zawiózł do domu, żeby podłączyć do matrioszki. Więc dlaczego wy nie zabraliście jednego ze sobą?

Amber wytrzeszcza nań oczy.

— Cały ładunek użyteczny Wędrownego cyrku wynosił około dziesięciu gramów. Jak ci się wydaje, ile ma takie nasiono routera?

— I dlatego przywieźliście do domu Ślimaka, który zajął może z połowę ładowni i był gotowy zesłać siedem plag na…

— Dzieci!

Oboje odwracają się automatycznie.

To Annette, uświadamia sobie Rita, i wcale nie wygląda na rozbawioną.

— Zostawcie może te sprzeczki na później? Mamy tu parę spraw do załatwienia.

Nierozbawiona to eufemizm: Annette kipi ze złości.

— Zdaje się, że to przemiłe rodzinne spotkanie po latach to był twój pomysł? — Manfred rzuca jej uśmiech, potem kiwa głową do przekwalifikowanego europolityka obok.

— Dajcie spokój. — To Amber. — Tato, może zostawisz to na później?

Rita prostuje się na krześle. Amber wygląda staro, o wiele starzej niż na swą subiektywną gigasekundę.

— Ona ma rację — ciągnie Amber. — Nie spodziewałam się, że wszystko się spieprzy. Zostawmy na razie rodzinną historię, poroztrząsamy ją sobie na osobności. Okej?

Manfred ma stropioną minę. Mruga nerwowo.

— No dobrze. — Zaczerpuje tchu. — Amber, wtajemniczyłem w nasz plan paru starych znajomych. Jeśli wygramy wybory, żeby uciec stąd jak najszybciej, będziemy musieli wykorzystać oba omawiane pomysły: zrzucić maksimum ludzi na gęsto upakowane struktury, na czas, zanim nie dotrzemy gdzieś, gdzie będzie masa i energia, żeby ich z powrotem powcielać. Po drugie, będziemy musieli dobrać się do routera. Relatywistyczny statek na tyle duży, żeby pomieścić wszystkich, nawet w formie transferów, będzie mieć taki budżet energetyczny, że nie udźwignie go cały nasz planetarny ustrój. A subrelatywistyczny byłby cholernie podatny na atak Wyrodnego Potomstwa. Wynika z tego, że zamiast zdawać się na przypadek w wyborze celu, powinniśmy przestudiować protokoły sieciowe routerów, znaleźć pomysł na jakąś wymienialną walutę, którą da się zapłacić za naszą reinstancjację po drugiej stronie, a także zrobić sobie jakąś mapę, żebyśmy wiedzieli, gdzie lecimy. Dwie trudne kwestie to dostanie się do routera oraz zapłata. Oznacza to, że musimy zabrać ze sobą kogoś, kto rozumie Ekonomię Dwa Zero, ale nie ma ochoty przestawać z Wyrodnym Potomstwem. Tak się składa, że ci moi dawni znajomi polecieli sobie i przywieźli nasiono routera, na własne potrzeby. Leży teraz jakieś trzydzieści godzin świetlnych stąd, w pasie Kuipera. Próbują je wykiełkować. No i wydaje mi się, że Aineko mogłaby zechcieć przelecieć się z nami i zająć negocjacjami handlowymi. — Unosi prawą dłoń i rzuca parę znaczników do współdzielonej pamięci podręcznej najważniejszych osób w sztabie.