Выбрать главу

Zresztą, gdyby to od niego zależało, pewnie darowałby sobie te rozmowy co dziesięć megasekund. Matka Sirhana i jej partner nie są dostępni — postanowili dołączyć do jednej z dalekich misji badania sieci routerów, które rozpoczęli wiele lat temu akceleracjoniści; natomiast protoplaści Rity albo są w pełni zwirtualizowani, albo nie żyją. Lecz w przypadku Manfreda śmierć jest nie tylko potencjalnie odwracalna — jest to niemal nieuniknione. W końcu przecież wychowują jego klona. Dzieciak wcześniej czy później zechce odwiedzić swój oryginał, lub vice versa.

Do czego to doszło, że nawet umarli nie mogą sobie znaleźć spokojnego miejsca w historii… — zastanawia się ironicznie, pocierając samozapalający pasek na czerwonym kadzidełku i kłaniając się przed umieszczonym w głębi kapliczki lustrem.

— Twój pełen szacunku wnuk oczekuje z nadzieją twej rady — deklamuje oficjalnie — gdyż oprócz naturalnych konserwatywnych skłonności, Sirhan jest boleśnie świadom względnego ubóstwa własnej rodziny oraz potrzeby podnoszenia swojego kredytu społecznego, a w tym tradycjonalistycznym, zapośredniczonym przez reinkarnację ustroju dla beznadziejnie ortoludzkich przypadków, zarabia się taki kredyt za rzeczy oficjalne.

Siada na piętach i oczekuje na odpowiedź.

Już po chwili Manfred ukazuje się w głębi lustra. Jak zwykle przybiera postać orangutana-albinosa: tuż przed zarejestrowaniem tej kopii zapasowej i umieszczeniem jej w świątyni bawił się ontologiczną garderobą cioci Annette — może i się rozstali, ale pozostali sobie bliscy.

— Cześć, chłopaku. Który mamy rok?

Sirhan powstrzymuje westchnienie.

— Lat się już nie używa — tłumaczy, nie po raz pierwszy. Za każdym razem, gdy zwraca się do dziadka, nowa instancja wcześniej czy później zadaje to pytanie. — Lata to archaizm. Od naszej ostatniej rozmowy minęło dziesięć mega — około czterech miesięcy, jeśli podchodzić do tego pedantycznie — a sto osiemdziesiąt lat odkąd emigrowaliśmy. Chociaż poprawka na efekty relatywistyczne pewnie dodałaby jeszcze z dziesięć lat.

— O. Tylko tyle? — Manfredowi udaje się zrobić rozczarowaną minę.

Dla Sirhana to coś nowego: zwykle w tym momencie odklejający się wektor stanu dziadziusia pyta o Amber albo rzuca jakiś kiepski żart.

— Żadnych zmian w stałej Hubble’a czy prędkości powstawania gwiazd? Jakieś wieści od naszych eigenosobowości-badaczy?

— Nic a nic.

Sirhan rozluźnia się odrobinę. Czyli będzie znowu pytał o tę głupawą wycieczkę do granicy Bekensteina, tak? Gadka numer dwadzieścia dziewięć. (Amber i inni badacze, którzy wyruszyli na naprawdę daleką wyprawę zaraz po założeniu pierwszej kolonii, nie wrócą jeszcze przez, hm, jakieś 1019 sekund. Do krawędzi obserwowalnego wszechświata jest naprawdę daleko, nawet jeśli pierwsze kilkaset milionów lat świetlnych — do supergromady w Wolarzu i dalej — można przelecieć siecią tuneli wielkości małego świata. A tym razem nie zostawiła żadnej kopii zapasowej).

Sirhan — w tym czy dowolnym innym wcieleniu — już wiele razy odbył z Manfredem taką rozmowę, tak bowiem wyglądają kontakty z umarłymi. Nie pamiętają nic z sesji na sesję, chyba że poproszą o wskrzeszenie, bo spełniły się zadane niegdyś kryteria. Manfred nie żyje bardzo długo, na tyle długo, że Sirhan i Rita zdążyli już zmartwychwstać i przeżyć trzy lub cztery długie rodzinne pożycia, uprzednio przez jakieś sto lat nie istniejąc.

— Nie dostaliśmy żadnych wieści od langust ani nic od Aineko. — Zaczerpuje tchu. — Teraz zawsze pytasz, gdzie jesteśmy, więc mam dla ciebie przygotowaną odpowiedź…

Jeden z jego agentów rzuca w lustro paczkę, zwizualizowaną jako zwój opieczętowany czerwonym woskiem i jedwabną wstążką. (Po dziesiątym powtórzeniu Rita i Sirhan zgodzili się, że napiszą podstawowy pakiet informacji, pomagający duchom-Manfredom zyskać orientację).

Manfred przez chwilę milczy — w duchowej przestrzeni to pewnie całe godziny — przyswajając sobie zmiany. Potem pyta:

— To prawda? Naprawdę przespałem całą cywilizację?

— Nie przespałeś: nie żyłeś — odpowiada Sirhan. Uświadamia sobie, że jest lekko obcesowy. — Właściwie my też. Przez jakieś trzy pierwsze gigasekundy surfowaliśmy sobie, bo chcieliśmy założyć rodzinę gdzieś, gdzie dzieci będą mogły dorastać w tradycyjny sposób. Dopiero jakiś czas po ucieczce zaczęto budować habitaty z mocno natlenionym środowiskiem w punkcie potrójnym wody. Wtedy właśnie rozpowszechniła się ta moda na neomorfizm — dodaje z niesmakiem.

Neosi przez dłuższy czas sprzeciwiali się marnotrawieniu zasobów na walcowe kolonie, obracające się, by zapewnić przyjazną dla kręgowców grawitację, i posiadające nadającą się do oddychania, bogatą w tlen atmosferę — to była niezła polityczna przepychanka. Ale szybko rosnąca krzywa powstawania bogactwa po paru dziesięcioleciach pozwoliła ortodoksom się zreinkarnować, powstać z martwego snu, gdy tylko przezwyciężono fundamentalne trudności z budową osad na chłodnych orbitach wokół ubogich w metale brązowych karłów.

— Eee. — Manfred bierze głęboki wdech, potem drapie się pod pachą, wydymając gumiaste wargi. — Powtórzę własnymi słowami: my… wy, oni, wszystko jedno — przejęliśmy router na Hyundaiu plus cztery dziewięć zero cztery na minus pięćdziesiąt sześć, powieliliśmy go ileś razy i zrobiliśmy z tych tuneli środek fizycznego transportu z punktu do punktu? I rozprzestrzeniliśmy się po licznych brązowych karłach, zbudowaliśmy naprawdę kosmiczny ustrój oparty na wielkich walcowych habitatach, połączonych ukradzionymi z routerów teleportami?

— A co? Ty byś powierzył swoją łączność oryginalnym routerom? — pyta retorycznie Sirhan. — Nawet gdybyś miał kod źródłowy? Wymarłe cywilizacje-matrioszki, z którymi się zetknęły, skorumpowały je, ale są nadal dość bezpieczne, jeśli wykręci się z nich tylko same tunele i zacznie przesyłać nimi głupią masę. — Szuka porównania. — Coś jakby używać tego waszego, eee… Internetu do emulacji dziewiętnastowiecznej poczty.

— Okej.

Manfred zamyśla się, jak zwykle w tym momencie rozmowy, co oznacza, że Sirhan zaraz będzie musiał mu powiedzieć, że jego pierwsze pomysły na wykorzystanie bram zostały dawno zrealizowane. A do tego są beznadziejnie niemodne. To w gruncie rzeczy główny powód, dla którego Manfred wciąż nie żyje — wszystko poszło tak daleko do przodu, że wyściubiając co jakiś czas głowę na pogawędkę, wcześniej czy później frustruje się i odechciewa mu się reinkarnować. Nie dlatego, że Sirhan mówił mu, że jest przestarzały — to byłoby chamskie, a co gorsza, lekko nieprecyzyjne.

— To daje pewne interesujące możliwości, ciekawe, czy ktoś na przykład…

— Sirhan, chodź do mnie!

Krystaliczny chłód przerażenia i strachu Rity tnie świadomość Sirhana jak skalpelem, odwracając uwagę od ducha przodka. Mruga, natychmiast kierując ku niej pełną uwagę, nie poświęca Manfredowi choćby duszka.

— Co się dzieje…

Patrzy oczyma Rity: w ich salonie, obok Manniego siedzi i mruczy kot z pomarańczowo-brązowym zawijasem na boku. Oczy ma przymrużone, obserwuje ją z nadnaturalną mądrością. Manni wodzi palcami po jego futrze, on nie wygląda aż tak źle, ale Sirhan i tak czuje, jak zaciskają mu się pięści.

— Co…

— Przepraszam — mówi, wstając. — Muszę lecieć. Pojawił się ten twój cholerny kot.

Dodaje: „Wracam do domu” na użytek Rity, potem wstaje i wybiega ze świątyni. Docierając do głównego hallu, zatrzymuje się, czuje powracające naglenie Rity, darowuje sobie oszczędność i wchodzi do priorytetowej bramki, żeby jak najszybciej dotrzeć do domu.