Выбрать главу

— Może potrzebuje pomocy — myśli głośno Manfred, wchodząc do bramy, racjonalizując. — A zresztą, może to on mi podpowie, co właściwie mam robić?

* * *

Sirhan dociera do domu, spodziewając się kłopotów. I zastaje je, ale zupełnie nie takie, jakich oczekiwał. Dom to wielopiętrowa rozmaitość, tunelowe bramy łączą pokoje rozsiane po najróżniejszych habitatach: niskograwitacyjna sypialnia, wysokograwitacyjny pokój do ćwiczeń i wszystko pomiędzy. Są skromnie umeblowane, w maty tatami i ściany z programowalnej materii, umiejące szybko wyprodukować dowolne meble. Skonfigurowane są tak, by wyglądem i fakturą przypominać papier, choć potrafią wyciszyć nawet dziecięce ataki złości. Teraz jednak tłumienie nie działa, a domem zawładnęły rozwrzeszczane podwórkowe małpiszony, rozmazany kłąb rudo-białego futra oraz zrozpaczona Rita, usiłująca wytłumaczyć sąsiadce Eloise, dlaczego jej ortocórka Sam skacze po pokojach jak zwariowana piłka.

— …Kot je tak nakręca. — Załamuje dłonie i zaczyna się odwracać; wtem dostrzega Sirhana. — No, wreszcie jesteś!

— Najszybciej, jak mogłem. — Skinąwszy grzecznie głową Eloise, marszczy czoło. — Dzieci… — Coś małego i szybkiego biegnie ku niemu na łeb, na szyję, łapie go za nogi i próbuje walnąć z byka w krocze. — Uff! — Zgina się wpół i bierze Manniego na ręce. — Ej, synu, mówiłem ci, że nie…

— To nie jego wina — wtrąca pośpiesznie Rita. — Jest podekscytowany, bo…

— Naprawdę nie wydaje mi się, że… — Eloise rozgląda się niepewnie.

— Mrrau? — pyta coś konwersacyjnym tonem z okolic kostek Sirhana.

— Ożeż! — Sirhan odskakuje w tył i obciążony podnieconym dzieciakiem z trudem łapie równowagę.

W przestrzeni myślowej ustroju pojawiło się potężne zaburzenie — jak czarna dziura o masie gwiazdy — które najwyraźniej teraz ociera mu się futrem o nogi.

— Co ty tu robisz?

— A, to i tamto — odpowiada kot, przeciągając sardonicznie samogłoski w mowie wewnętrznej. — Pomyślałem sobie, że najwyższy czas znowu do was wpaść. Gdzie trzymacie asembler? Mogę skorzystać? Muszę zrobić taki drobiazg dla znajomego…

— Co? — pyta Rita, momentalnie pełna podejrzeń. — Mało już problemów narobiłeś?

Sirhan patrzy na nią z aprobatą, ewidentnie ostrzeżenia Amber sprzed wieków dobrze wryły jej się w pamięć, widać, że nie traktuje go jako malutkiego stworzonka w sam raz do zabawy dla dzieci, za jakie chciałby uchodzić.

— Problemów? — Kot zerka na nią sardonicznie, bijąc ogonem na boki. — Nie będzie żadnych problemów, obiecuję. To po prostu…

Dzwonek do drzwi odchrząkuje i anonsuje gościa.

— Proszę pana, proszę pani, Ren Fuller chciałaby złożyć państwu wizytę.

— A ta czego? — rzuca z irytacją Rita.

Sirhan czuje jej skrępowanie, nerwowe macanie duchów szukających głosu rozsądku w nierozsądnym świecie, symulujących wyniki, przeżywających złe sny i wracających z podpowiedziami, jak ma zareagować.

— Zresztą, wpuść ją, proszę bardzo.

Ren jest znajomą sąsiadką (większość jej mieszkania leży parę lat świetlnych stąd, ale w kategoriach czasu podróży jest to rzut beretem); ona i jej wypączkowana rodzina wychowują małe stadko rozwydrzonych dzieciaków, które od czasu do czasu bawią się z Mannim.

Mały błękitny kłapouchy rży smętnie i przebiega między dorosłymi, goniony przez gromadkę wrzeszczących, wymachujących dzidami dzieci. Eloise próbuje złapać swoje, ale bezskutecznie: drzwi do pokoju ćwiczeń znikają, Lis, koleżanka Manniego, wpada do środka jak mała rakieta.

— Sam, chodź tu natychmiast! — woła Eloise, ruszając do drzwi.

— No to czego chcesz? — indaguje Sirhan, tuląc syna i patrząc z góry na kota.

— Nic takiego — odpowiada Aineko, wyginając się i liżąc potarganą kępkę futra na boku. — Chciałem się tylko z nim pobawić.

— Chcesz się… — Rita urywa.

— Tata! — Manni chce zejść na ziemię.

Sirhan opuszcza go ostrożnie, jakby był ze szkła.

— Leć się pobaw — mówi do Manniego, po czym zwraca się do Rity: — Kochanie, może przejdziesz się i zapytasz Ren, czy czegoś jej nie trzeba? Pewnie przyszła po Lis, ale kto ją tam wie.

— Właśnie wychodziłam — wtrąca Eloise — muszę tylko dorwać Sama. — Zerka przez ramię przepraszająco na Ritę, potem daje nura do pokoju ćwiczeń.

Sirhan robi krok w stronę przedpokoju.

— No dobra, pogadajmy — mówi sztywno. — W moim gabinecie. — Wbija wzrok w kota. — Masz mi wszystko wyjaśnić. Chcę znać prawdę.

* * *

Tymczasem w poznawczej krainie czarów, o której rodzice wiedzą, ale mocno jej nie doceniają, część Manniego oddaje się zajęciom o wiele mniej niewinnym, niż sobie wyobrażają.

Dawno temu, w XXI wieku, Sirhan przeżył mnóstwo symulowanych dzieciństw, jego rodzice w kółko wciskali przewijanie, aż wyszedł im ktoś odpowiadający ich wymaganiom. To przeżycie wywołało u niego uraz porównywalny z XIX-wieczną szkołą z internatem, tak że obiecał sobie nigdy czemuś takiemu nie poddawać własnych dzieci; ale to pewna różnica, mieć do wyboru rozmaite awatary i dobrowolnie zanurzać się w ekscytującym świecie mitów i czarów, gdzie dziecinne fantazje stają się bytami z krwi i kości i mogą polować w lesie, w nocy na fantazje twoich przyjaciół i wrogów.

Manni prawie od razu poznał interfejs do przestrzeni umysłowej miasta, o rząd wielkości bardziej skomplikowany od interfejsów z czasów dzieciństwa Sirhana, a pewne części jego osobowości — wyprowadzone z początkowego obrazu jego wektora stanu, zapłodnione losowymi elementami tożsamości oryginalnego Manfreda i zasymulowane na białkowej maszynie działającej wielokrotnie szybciej od czasu rzeczywistego — są w pełni dorosłe. Oczywiście nie zmieszczą się w jego siedmioletniej czaszce, niemniej pilnują go cały czas. A kiedy jest w niebezpieczeństwie, starają się troszczyć o własne przyszłe ciało.

Główny dorosły duch Manniego mieszka w jednej z wirtualnych umysłowych przestrzeni Nowej Japonii (które są parę miliardów razy rozleglejsze niż fizyczne przestrzenie dostępne dla uparcie trzymających się biologii, gdyż gęstość obliczeniowa ludzkich habitatów już dawno niespecjalnie daje się mierzyć w MIPS-ach na kilogram). Wzorują się one na Ziemi sprzed osobliwości. Czas zatrzymał się na zawsze w wigilię prawdziwego XXI wieku — godzina ósma czterdzieści sześć, jedenasty września: pędzący wprost na niego pasażerski szerokokadłubowiec wisi bez ruchu w powietrzu, czterdzieści metrów poniżej okna widokowego penthouse’a Manniego na 108. piętrze północnej wieży World Trade Center. W historycznej rzeczywistości na tym piętrze mieściły się biura, ale przestrzeń umysłowa jest konsensualną fikcją, a Manni miał taki kaprys, żeby żyć właśnie w tym przełomowym momencie. (Za wiele to dla niego nie znaczy — urodził się dobry wiek po Wojnie z Terroryzmem — ale to część folkloru jego dzieciństwa, upadek Dwóch Wież, rozbijający w pył mit o wyjątkowości Zachodu i otwierający drogę do świata, w którym obecnie żyje).