Po drugiej stronie płotu Stowarzyszenie Wolnych Artystów żąda prawa do publicznego wykonywania muzyki bez kontraktu z wytwórnią płytową i potępia CCAA jako narzędzie aparatczyków rosyjskiej mafii, którzy w ramach prób legalizacji swoich biznesów kupili ją od dogorywającego przemysłu muzycznego. Dyrektor FBI, Leonid Kujbyszew, w odpowiedzi dementuje, jakoby Mafija była w Stanach Zjednoczonych liczącą się siłą. Lecz pozycji przemysłu muzycznego nie pomaga chyląca się ku upadkowi cała legalna branża rozrywkowa — ten upadek od strasznych lat zerowych cały czas przyśpiesza.
Minimalnie inteligentny wirus atakujący pocztę głosową, udający audytora podatkowego, sieje zamęt w całej Ameryce; szacuje się, że na swoim koncie w szwajcarskim banku zebrał już osiemdziesiąt miliardów dolarów podlegających konfiskacie zaległości podatkowych. Inny wirus zawzięcie przejmuje prywatne konta bankowe, przelewa dziesięć procent środków poprzedniej ofierze i rozsyła się do wszystkich w książce adresowej — taka samonapędzająca się piramida finansowa. Co ciekawe, nikt się specjalnie nie skarży. Dopóki trwa usuwanie skutków chaosu, działy informatyczne firm tkwią w stanie oczekiwania, odmawiając przetworzenia jakiejkolwiek transakcji, która nie przychodzi w postaci atramentu na martwych drzewach.
W Unii Europejskiej rada niezależnych głów państw odrzuciła plany kolejnej próby Eurofederalizmu, przynajmniej dopóki gospodarka nie wyjdzie z obecnego dołka. W ostatnim miesiącu wskrzeszono trzy wymarłe gatunki; niestety, gatunki zagrożone wymierają teraz po jednym dziennie. Interpol zaś ściga grupę przeciwników modyfikowanej genetycznie żywności, po tym, jak ogłosiła, że wszczepiła do nasion jadalnej dla człowieka kukurydzy ścieżkę metaboliczną syntezy cyjanogennych glikozydów. Jak dotąd, nikt nie zmarł, ale konieczność sprawdzania płatków śniadaniowych na obecność cyjanku poważnie nadszarpnie zaufanie konsumentów.
Zdaje się więc, że jedynymi osobami, którym świetnie się wiedzie, są przetransferowane langusty — a przecież te skorupiaki w żadnym stopniu nie są ludźmi.
Manfred i Annette gawędzą sobie, spożywając posiłek na górnym pokładzie wagonu restauracyjnego TGV toczącego się przez tunel pod kanałem La Manche. Jak się okazuje, Annette codziennie dojeżdża z Paryża — następnego przystanku na trasie Manfreda. Z wystawy wysłał wiadomość do Aineko, żeby kot zabrał bagaż i przyniósł go na dworzec St. Pancras, gdzie spotkają się w hali przypominającej pancerz wielkiej, stalowej stonogi. Annette zostawiła wyrzutnię na noc w hali supermarketu: to tylko pozbawiony paliwa, testowy egzemplarz, bez większego znaczenia dla bezpieczeństwa.
Wagon restauracyjny prowadzi nepalska sieć fastfoodowa.
— Czasem mam ochotę nie wychodzić z pociągu — mówi Annette, czekając na swój mismas bhat. — Minąć cały Paryż! Rozłożyć się na kuszetce, obudzić w Moskwie i przesiąść do innego pociągu. W dwa dni do samego Władywostoku.
— O ile nie zatrzymaliby cię na granicy — mruczy Manfred.
Rosja to jedno z tych państw, które wciąż wymagają paszportów i pytają czy jesteś albo kiedykolwiek byłeś antyantykomunistą. Wciąż tkwi w pułapce krwawej historii. (Cofnąć wideo do „krawata Stołypina” i zacząć wszystko od nowa). A poza tym mają wrogów: Białych Rosjan oligarchów, reketierów, którym w branży własności intelektualnej płaci się za ochronę. Psychotyczne niedobitki eksperymentu z marksizmem-obiektywizmem z zeszłego dziesięciolecia.
— Ty naprawdę jesteś informatorką CIA?
Annette szczerzy zęby, usta ma niepokojąco czerwone.
— Od czasu do czasu wysyłam jakieś meldunki. Tyle, żeby mnie nie wywalili.
Manfred kiwa głową.
— Moja żona ma dostęp do ich niefiltrowanego strumienia.
— Twoja… — Annette urywa. — To ją wtedy poznałam, prawda? U De Wildemanna? — Widzi wyraz jego twarzy. — Oj, mój nieszczęśliwy! — Unosi szklankę do toastu. — Nie układa się, tak?
Manfred wzdycha i też unosi szklankę.
— Wiesz, po czym poznać, że w małżeństwie jest źle? Kiedy komunikujesz się z żoną przez CIA, a ona z tobą przez Urząd Skarbowy.
— I to zaledwie po pięciu latach. — Annette się krzywi. — Wybacz, że to powiem, ale nie wyglądała na kogoś w twoim typie.
Między wierszami kryje się pytanie i Manfred kolejny raz zauważa, że Annette jest świetna w przemycaniu podtekstów.
— Nie jestem pewien, jaki jest ten mój typ — mówi, na wpół szczerze.
Ma nieodparte poczucie, że między nim i Pamelą zaszło coś złego nie do końca z ich winy, że niepostrzeżenie rozdzieliła ich czyjaś subtelna interwencja. A może to moja wina, myśli. Czasem nie jest pewien, czy nadal jest człowiekiem; zbyt wiele wątków jego świadomości żyje poza głową, meldując się tylko, jeśli znajdą coś ciekawego. Czasem czuje się marionetką, i to go przeraża, jako jeden z wczesnych objawów schizofrenii. No i chyba za wcześnie, żeby ktoś próbował włamywać się do egzokory… a może nie? Teraz jednak owe zewnętrzne wątki mówią mu, że podoba im się Annette, kiedy jest sobą, a nie trybikiem w białkowej maszynerii zarządu Arianespace. Lecz ten wciąż człowieczy fragment osobowości nie jest pewien, na ile ma sobie samemu ufać.
— Chciałbym być sobą, a ty?
Annette wzrusza ramionami. Kelner stawia przed nią talerz.
— Jestem tylko prostą paryżanką, prawda? Młodą naiwną, urodzoną w różowych latach le Confederaçion Europé, na samozdekonstruowanych ruinach bogatej Unii Europejskiej.
— Taa, jasne. — Przed Manfredem pojawia się talerz. — A ja jestem prostym chłopkiem znad autostrady w Massachusetts, z mikrowyżu demograficznego. — Odchyla rożek omletu i przygląda się jedzeniu w środku. — Urodzony w słonecznych latach stulecia Ameryki.
Dźga widelcem niezidentyfikowaną bryłkę mięsa w smażonym ryżu, a ta mu oddaje. Jego agenty mogą powiedzieć o niej tylko pewne rzeczy — europejskie prawa o ochronie prywatności są drakońskie w porównaniu z amerykańskimi — ale podstawowe fakty już zna. Dwoje rodziców, nadal żyjących razem, ojciec — drobny polityk w jakiejś miejskiej radzie gdzieś pod Tuluzą. Chodziła do odpowiedniej école. Spędziła obowiązkowy rok na obijaniu się po Konfederacji na koszt państwa, ucząc się, jak żyją inni — nowy sposób na budowanie imperium, zamiast dwudziestowiecznego poboru i służby zasadniczej. Agentom nie udało się znaleźć żadnego bloga ani prywatnej strony. Od razu po politechnice poszła do Arianespace i odtąd jest na menedżerskiej ścieżce kariery: Korou, Manhattan, Paryż.
— Rozumiem, że ty nigdy nie miałaś męża?
Annette chichocze.
— Szkoda na to czasu! Jeszcze jestem młoda. — Nabiera widelcem jedzenie i cicho dodaje: — Poza tym, rząd kazałby mi zapłacić.
— Aaa. — Manfred z namysłem zaczyna jeść.
Władze Konfederacji niepokoją się spadającym w całej Europie wskaźnikiem urodzeń: dawna Unia już dziesięć lat temu zaczęła dotować dzieci, nowe pokolenie opiekunów, ale problem ani drgnął. Jedyny skutek to wyalienowanie najbystrzejszych kobiet w wieku rozrodczym. Niedługo będą musieli poszukać rozwiązania na Wschodzie — ściągnąć z importu nowe pokolenie obywateli — chyba że wreszcie zadziałają obiecywane od dawna sposoby na starzenie albo pojawi się tania sztuczna inteligencja.
— Masz hotel? — pyta nagle Annette.
— W Paryżu? — Manfred jest zaskoczony. — Jeszcze nie.
— To chodź do mnie. — Patrzy nań zagadkowo.
— No, nie wiem, czy… — Dostrzega jej minę. — Ale o co chodzi?
— A, nic. Mój przyjaciel, Henri, zawsze mówi, że zbyt łatwo przygarniam wszelkie przybłędy. Ale ty nie jesteś przybłędą, wygląda na to, że umiesz o siebie zadbać. Poza tym, dziś piątek. Chodź ze mną, wrzucę twoją informację do depesz Firmy. Umiesz tańczyć? Zaszalejemy przez weekend, zapomnisz o problemach, dobrze ci to zrobi.