Выбрать главу

— Pana żona w dalszym ciągu udziela mi pełnomocnictwa do reprezentowania jej interesów w państwa sprawie rozwodowej. Dzwoniąc wczoraj, chciałem bezstronnie przypomnieć, że kończą się panu możliwe opcje. Mam podpisane trzy dni temu przez sąd postanowienie o zamrożeniu wszystkich pana aktywów. Mimo tych śmiechu wartych firm-wydmuszek, będzie pan musiał jej zapłacić dokładnie tyle, ile jest pan winien. Po opodatkowaniu, oczywiście. Co do tego, moja klientka jest bardzo stanowcza.

Manfred rozgląda się i na chwilę zawiesza rozmowę.

— Gdzie walizka? — pyta Aineko. Kot oddala się chyłkiem, ignorując go. — Cholera.

Nigdzie jej nie widać. Może już leci do Maroka, razem z bezcennym ładunkiem gęsto upakowanego szumu. Wznawia rozmowę. Glashwiecz ględzi o sprawiedliwych ugodach i narastających zobowiązaniach podatkowych — te chyba zostały wyssane z palca i przypieczętowane imprimatur Pameli — a także o potrzebie wyspowiadania się ze wszystkiego w sądzie i wykazania skruchy.

— Gdzie, kurwa, jest ta walizka? — Ogarnia go wściekłość. — Cicho, kurwa! Próbuję myśleć!

— Nie będę cicho! — odwarkuje prawnik. — Sprawa już jest na wokandzie, panie Macx. Nie może pan w nieskończoność unikać odpowiedzialności. Musi pan świadczyć na rzecz żony i bezbronnej córki…

— Córki? — To stwierdzenie od razu przebija się przez zaprzątnięte walizką myśli.

— Co, nie wiedział pan? — Glashwiecz wydaje się przyjemnie zaskoczony. — W czwartek została wybudowana. Podobno jest idealnie zdrowa; ma pan prawo do oglądania jej przez kamery internetowe kliniki. W każdym razie — zostawię pana z tą myślą — im szybciej zawrze pan ugodę, tym szybciej odmrożę panu te spółki. Do widzenia.

Walizka, popiskując nieśmiało, wytacza się zza toaletki Annette. Manfred wzdycha z ulgą i przyzywa ją; w tym momencie łatwiej mu myśleć o Planie B niż porannych najazdach gangsterów-obiektywistów, humorach Annette, nieustającym prawniczym spamie żony i wieści, że wbrew woli został ojcem.

— Chodź tu, ty niegrzeczna walizo. Zobaczmy, jak tam wyglądają moje instrumenty pochodne oparte na reputacji…

* * *

Antykulminacja.

Depesza Annette uśmierza bóclass="underline" rozchichotana, wyznaje do kamery (z deszczowym szumem prysznica w tle), że słynny Manfred Macx przyjechał do Paryża, żeby przez weekend wozić się po klubach, ćpać i robić zadymy. A, prawda, obiecał jeszcze, że codziennie przed śniadaniem wymyśli ze trzy idee wywracające wszelkie paradygmaty — na początek pomysł na stworzenie Najprawdziwszego Komunizmu, poprzez zbudowanie państwowego aparatu centralnego planowania, doskonale wpinającego się w zewnętrzne systemy rynkowe, który jakimś sposobem będzie działał lepiej od wolnorynkowej gospodarki opartej na metodzie Monte Carlo, bo udało mu się rozwiązać ten problem obliczeniowy. Po prostu dlatego, że mógł, że ekonomiczne hackerstwo go bawi, a także dlatego, że fajnie będzie usłyszeć wrzaski całej chicagowskiej szkoły ekonomistów.

Manfred nie widzi w tej wiadomości nic niezwykłego. Standard, to, co zwykle robi — informatora CIA szukał właśnie po to, żeby taką rzecz wrzucić im do sieci.

Próbuje to wytłumaczyć, mydląc jej plecy w wannie.

— Nie rozumiem, o co chodzi — narzeka. — Nie ma tam nic, co by ich mogło sprowokować, poza faktem, że jestem w Paryżu i że ty wysłałaś newsa. Wszystko zrobiłaś jak trzeba.

— Mais oui. — Odwraca się, śliska jak węgorz, i zanurza się w wodzie. — Próbowałam ci to powiedzieć, ale nie słuchasz.

— Teraz słucham. — Kropelki wody oblepiają mu okulary z zewnątrz, pstrząc widok laserowymi iskierkami-cętkami. — Przepraszam, Annette, że przywlokłem ze sobą tę aferę. Mogę ją zabrać z twojego życia.

— Nie! — Annette wynurza się z wody przed nim i pochyla z poważną miną. — Wczoraj już mówiłam: chcę być twoim menedżerem. Weź mnie na pokład.

— Ja nie potrzebuję menedżera; cały sens w tym, że jestem szybki i niekontrolowany!

— Wydaje ci się, że ty nie potrzebujesz menedżera, ale twoje firmy na pewno — stwierdza Annette. — Weźmy te procesy. Ile ich tam jest? Nie możesz im poświęcać czasu. Sowieci może zlikwidowali kapitalistów, ale i oni potrzebują menedżerów. Proszę, pozwól mi tym pozarządzać!

Traktuje to tak emocjonalnie, że aż widać, że się podnieciła. Manfred nachyla się ku niej, zamyka w dłoni stwardniały sutek.

— Macierz spółek jeszcze nie jest sprzedana — przyznaje.

— Jeszcze nie? — Wygląda na uradowaną. — To świetnie. A komu można to sprzedać? Moskwie? Radzie Przywrócenia Ładu i Porządku? A może…

— Myślałem o Włoskiej Partii Komunistycznej. To projekt pilotażowy. Próbowałem go sprzedać; potrzebuję pieniędzy na rozwód i żeby dokończyć transakcję z tą walizką, ale to nie takie proste. Ktoś musi tym kierować, ktoś kto dobrze rozumie, jak wpiąć system centralnego planowania w kapitalistyczną gospodarkę. Super byłby jakiś administrator systemów z doświadczeniem w dużej, międzynarodowej korporacji, idealnie, gdyby interesował się poszukiwaniem nowych sposobów na sprzęganie centralnie planowanego przedsiębiorstwa ze światem zewnętrznym. — Patrzy na nią i nagle zaczyna się domyślać. — No to jak, jesteś zainteresowana?

* * *

W Rzymie jest cieplej niż w centrum Columbii w Karolinie Południowej w Święto Dziękczynienia; cuchnie napędzanymi metanem skodami z delikatną nutką gotowanego psiego gówna. Samochody to jaskrawo ubarwione subkompakty jak pociski. Wypadają z zaułków niczym wściekłe osy: spinanie na krótko układów automatycznego sterowania to w tym kraju chyba sport narodowy, choć goście od systemów wbudowanych w fiacie zawsze słynęli z niestabilnego oprogramowania.

Manfred wychodzi ze Stazione Termini na pylisty blask, mrugając jak sowa. Okulary zalewają go monologiem o ludziach, którzy mieszkali tu w czasach późnej republiki. Zacięły się na kanale dla turystów i bez walki nie chcą się odczepić od tej powodzi historii. A Manfredowi nie chce się teraz z nimi walczyć. Czuje się tak, jakby przez weekend ktoś wyssał go do ostatniej kropli: sucha łupinka, którą zdmuchnie silniejszy powiew. Przez cały dzień nie przyszedł mu do głowy żaden pomysł nadający się do opatentowania. To nieszczególny stan, jak na poniedziałkowy ranek, w który ma się spotkać z byłym ministrem gospodarki, żeby przekazać mu dar, który wystrzeli go na wysokie stanowisko, a przy okazji zdejmie Manfredowi z pleców adwokata Pam. Jakoś jednak nie potrafi się tym zbytnio przejąć: Annette wyraźnie mu posłużyła.

Prywatny wizerunek eksministra jest zupełnie inny, niż się spodziewał. Dotąd widywał tylko wyglansowanego publicznego awatara w tradycyjnie skrojonym garniturze, przemawiającego w cyberprzestrzeni do Izby Deputowanych; i dlatego, wciskając dzwonek na pobielonej framudze drzwi frontowych domu Gianniego, nie spodziewa się męskiego ciacha jak u Toma z Finlandii[7], w komplecie z przepaską biodrową i skórzanym kaszkietem.

— Dzień dobry, jestem umówiony z panem ministrem — mówi ostrożnie Manfred. Aineko, usadowiony na jego lewym ramieniu, próbuje tłumaczyć: trajkoce coś, co brzmi bardzo natarczywie. Po włosku wszystko brzmi natarczywie.

— Nie ma problemu, ja pochodzę z Iowy — odpowiada facet w drzwiach. Wsadza kciuk za jeden ze skórzanych pasków i szczerzy się pod wąsem. — A o co chodzi? — pyta i woła przez ramię: — Gianni! Masz gościa!

— O gospodarkę — mówi ostrożnie Manfred. — Mam coś, co odeśle ją do lamusa.

Ciacho cofa się nieufnie. Wtem za nim ukazuje się minister.

— Ooo, signore Macx! Johnny, wszystko w porządku, byłem z nim umówiony. — Gianni pośpiesznie wyciąga dłoń do powitania, jak nadpobudliwy gnom owinięty białym szlafrokiem frotte. — Proszę, proszę, przyjacielu! Na pewno pan zmęczony po podróży. Johnny, przynieś, proszę, gościowi coś do picia. Kawę czy może coś mocniejszego?

вернуться

7

Tom of Finland (wł. Touko Laaksonen) — grafik, autor licznych bardzo homoerotycznych rysunków, przeważnie przedstawiających karykaturalnie mocno umięśnionych mężczyzn.