Выбрать главу

Upija kolejny łyk kawy. Mafija nagraniowa gapi się na niego. Pam gapi się na niego. Annette, oparta o ścianę, wygląda na rozbawioną.

— Może wolelibyście załatwić to między sobą? — pyta Manfred, po czym zwraca się półgłosem do Glashwiecza: — Rozumiem, że przerwie pan swój atak denial of service, zanim napuszczę na pana włoski parlament? A swoją drogą, wartość księgowa aktywów własności intelektualnej, które przekazałem Pameli, według wyceny tych tutaj dżentelmenów to będzie trochę ponad miliard dolarów. To jest dobrze ponad dziewięćdziesiąt dziewięć i dziewięć procent moich aktywów, więc po honorarium będzie się pan musiał zwrócić gdzie indziej.

Glashwiecz ostrożnie wstaje. Główny bandzior wgapia się w Pamelę.

— Czy to prawda? — pyta. — Ten pętak przekazał pani własność intelektualną Sony Bertelsmann Microsoft Music? Mamy nakaz! Albo zwraca się pani do nas o dystrybucję, albo ma pani poważny problem.

Drugi bandyta popiera go:

— Uważajtie, te empeczy, one szkodzą zdrowiu!

Annette klaszcze w dłonie.

— A teraz bardzo proszę wyjść z mojego mieszkania — mówi. Drzwi, jak zawsze czujne, otwierają się. — Już nie jesteście tu mile widziani!

— Chodzi o ciebie. — Manfred życzliwie podpowiada Pameli.

— Ty kutasie — odpala.

Manfred zmusza się do uśmiechu, rozbawiony faktem, że już nie umie reagować tak, jak by chciała. Czegoś już między nimi nie ma, coś nie działa.

— Chciałaś moich aktywów, zdaje się? Co, nie podobają ci się obciążenia?

— Wiesz o co mi chodzi! Ty i twoja dziwka za pięć groszy! Dopadnę cię jeszcze za niewypełnianie obowiązku alimentacyjnego!

Jego uśmiech zamiera.

— Tylko spróbuj, a pozwę cię o naruszenie patentów. Rozumiesz, mój genom.

Pam jest zbita z tropu.

— Opatentowałeś swój genom? Co się stało z bojowym neokomunistą, swobodnie rozdającym wszystkim informacje?

Manfred przestaje się uśmiechać.

— Rozwód się stał. No i Włoska Partia Komunistyczna.

Pam odwraca się na pięcie i energicznie wybiega, a za nią potulny adwokat, mruczący coś o powództwie grupowym i naruszeniu Digital Millenium Copyright Act. Oswojony goryl z CCAA wyciąga łapę po ramię Glashwiecza, wtedy wkraczają ochroniarze, wyganiając całą wędrowną imprezę na klatkę schodową. Zatrzaskują się drzwi za chaosem nadchodzących rekurencyjnych pozwów. Manfred wzdycha przeciągle.

Annette podchodzi do niego i opiera mu podbródek na głowie.

— Myślisz, że to się sprawdzi?

— No, jeśli spróbują dystrybuować tę muzykę jakimś nieopanowanym przez Mafiję kanałem, prawnicy CCAA zasypią całą sieć spółek pozwami. Pam dostaje w ramach ugody prawa do całej tej muzyki, ale nie może jej sprzedać z pominięciem tego gangu. A ja muszę uprzedzić tego prawniczego szulera, że jeśli chce się do mnie dobrać, to powinien być politycznie niezatapialny. Hm. Może przed osobliwością w ogóle nie powinienem planować wizyt w Stanach…

— Zysk — wzdycha Annette. — Ciężko mi zrozumieć, jak ty działasz. Albo tę twoją apokaliptyczną obsesję na punkcie osobliwości.

— Pamiętasz taki stary aforyzm: „jeśli kogoś kochasz, daj mu wolność”? Uwolniłem tę muzykę.

— Ale przecież nie zrobiłeś tego! Przepisałeś prawa na…

— Tylko że najpierw cały ten skarb przekopiowałem, w parę ostatnich godzin, na parę anonimowych publicznych systemów plików, więc piractwo będzie kwitło. A te automatyczne spółeczki są tak ustawione, że mają automagicznie przyznawać każdemu chętnemu prawo do wykorzystania utworu, bezpłatnie, i to będzie się działo, dopóki bojówkarze nie dojdą, jak je zhackować. Mafija nie będzie w stanie przerwać ich dystrybucji. Pam niech sobie weźmie działkę, proszę bardzo, jeśli uda jej się wpaść na jakiś sposób, ale bardzo wątpię. Wciąż wierzy w klasyczną ekonomię, alokację zasobów w warunkach niedoboru. Informacja tak nie działa. A wiesz, co się liczy naprawdę? Ludzie będą mogli słuchać tej muzyki, bo sieć moich spółeczek przerobiłem z sowieckiego systemu centralnego planowania na firewall chroniący uwolnione dobra intelektualne.

— Oj, Manfred, ty niepoprawny idealisto. — Gładzi go po ramieniu.

— Chodzi nie tylko o muzykę. Jak dopracujemy się działającego AI, albo przetransferowanych umysłów, musimy mieć jakiś sposób na obronę ich przed prawnymi zagrożeniami. To podsunął mi Gianni…

Annette bierze go w ramiona, wciąż pogrążonego w tłumaczeniu jej właśnie powstających fundamentów transludzkiej eksplozji, która wydarzy się na początku następnego dziesięciolecia, prowadzi go do sypialni i dokonuje na nim bulwersujących aktów bliskości i czułości. Ale nie ma sprawy. W tym dziesięcioleciu jeszcze jest człowiekiem.

To też minie, myśli sobie większość jego metakory. I dryfuje gdzieś daleko w sieć, by tam snuć głębokie przemyślenia, niech mięcho poprzeżywa sobie pradawne rozkosze wypuszczonego na wolność ciała.

ROZDZIAŁ 3

TURYSTA

Kuba Skoczek biegnie na ślepo, z obcasów strzelają błękitne płomienie. W prawej ręce, wyprostowanej dla zachowania równowagi, trzyma skradzione pamięci frajera. Zostająca w tyle ofiara siedzi na twardych kamieniach chodnika. Może nie wie, co się stało; może patrzy w ślad za uciekającym młodziakiem. Ale turyści przesłaniają widok, zresztą nie ma żadnych szans na złapanie złodzieja. Amnezja ponapadowa, tak to nazywają w polis, choć dla Kuby Skoczka to tylko kolejny fant, za który może kupić paliwo do swoich wojskowych butów z ruskiego demobilu.

* * *

Ofiara siedzi na kamieniach, oburącz ściskając bolące skronie. Co się stało? — zachodzi w głowę. Świat jest pełen rozmazanych, szybko poruszających się wielobarwnych kształtów, uzupełnionych ogłuszającymi dźwiękami. Zamontowane w uszach kamery co chwila się restartują. Mają atak paniki co osiemset milisekund, za każdym razem, gdy uświadamiają sobie, że są w jego osobistej sieci komputerowej samotne, pozbawione uspokajającego wsparcia huba, który dyktowałby im, gdzie wysyłać strumień przychodzących danych sensorycznych. Dwa telefony komórkowe kłócą się jak kretyni o pasmo w jego sieci, a pamięć… gdzieś zniknęła.

Wysoka blondynka, niosąca zapakowaną w różową bąbelkową folię elektryczną piłę łańcuchową, nachyla się nad nim z zaciekawieniem:

— Dobrze się pan czuje? — pyta.

— Ja… — Kręci głową. To boli. — Kim ja jestem?

Monitor medyczny ogłosił alarm, bo spadło mu ciśnienie krwi: puls dudni, kortyzol w osoczu wystrzelił pod sufit — cała masa biometryk sugeruje, że wchodzi w szok.

— Chyba wezwę pogotowie — oświadcza kobieta. Mruczy do klapy: — Telefon, wezwij pogotowie. — Nieznacznie kiwa ku niemu palcem, jakby konkretyzowała geolink, potem odchodzi z piłą pod pachą.

Typowe zachowanie emigrantki z południa w Atenach Północy, zbyt zakłopotanej, żeby się w coś angażować. Człowiek jeszcze raz kręci głową, zamykając oczy, gdy wokół niego w skomplikowanych pętlach wiruje stado dziewczyn na motorowych rolkach. Gdzieś na północy, na moście zaczyna wyć syrena.