Ostatnie ofiary postępu technologicznego to: elegancki sklep z ubraniami w centrum miasta, klozet spłukiwany wodą, ciężki czołg piechoty oraz pierwsza generacja kwantowych komputerów. Nowością tego dziesięciolecia są tanie, ulepszone systemy immunologiczne, implanty mózgowe podpinające się bezpośrednio do organu Chomsky’ego i gadające ze swymi właścicielami przez ich własne ośrodki mowy oraz wszechobecna społeczna paranoja na punkcie limbicznego spamu. Nanotechnologia rozpadła się na kilkanaście odrębnych dyscyplin, a sceptycy przewidują, że większość niedługo wymrze. Filozofowie scedowali doświadczenia fenomenalne na inżynierów, a tym, co aktualnie sprawia problem w dziedzinie sztucznej inteligencji, jest nauczenie softu, by czuł zakłopotanie.
Natomiast od energii termojądrowej oczywiście nadal dzieli nas pięćdziesiąt lat.
Wiktorianie przemieniają się w Gotów na oczach przeżywającego szok kulturowy Manfreda.
— Wyglądałeś, jakbyś się zgubił — wyjaśnia Monica, pochylając się nad nim z ciekawością. — Co z twoimi oczami?
— Źle widzę. — Manfred próbuje tłumaczyć. Wszystko jest rozmazane, a głosy, zwykle nieustannie trajkoczące mu w głowie, zostawiły po sobie tylko ryczącą ciszę. — To znaczy, ktoś na mnie napadł. I zabrał… — Łapie ręką powietrze; czegoś mu brakuje na pasku.
Monica, wysoka kobieta, którą pierwszą zauważył w szpitalu, wchodzi do pokoju. Teraz ma na sobie coś obcisłego, opalizującego i będącego, niesamowite, rozproszonym rozszerzeniem jej neuroektodermy. Pozbawiona rekwizytów z dramatu kostiumowego, jest dorosłym człowiekiem z XXI wieku, urodzonym albo wybudowanym po wyżu demograficznym z przełomu wieków. Pokazuje Manfredowi kilka palców.
— Ile?
— Dwa. — Manfred próbuje się skupić. — Co…?
— Brak wstrząsu mózgu — rzuca. — Momencik, wezwę kogoś.
Ma brązowe oczy, na źrenicach migocą bursztynowe rastry. Szkła kontaktowe? — zastanawia się Manfred, głowę ma obrzmiałą, myśli nienaturalnie powoli. Jakby był pijany, tylko o wiele mniej przyjemnie: teraz nie potrafi objąć idei myślą ze wszystkich stron naraz. To tak kiedyś wyglądała świadomość? Wstrętne uczucie powolności. Odwraca się od niego.
— Medline mówi, że zaraz dojdzie pan do siebie. Główny problem to utrata tożsamości. Ma pan gdzieś kopię zapasową?
— Proszę. — Alan, nadal w cylindrze i z bokobrodami, podaje Manfredowi okulary. — Proszę wziąć, pomogą panu. — Jego kapelusz się trzęsie, jakby pod rondem lęgło się jakieś eksperymentalne sztuczne życie.
— Dziękuję. — Manfred wyciąga rękę z żałosnym poczuciem wdzięczności. Zakłada je. Zaczynają od szeregu testów, szepczą mu pytania i obserwują ogniskowanie się oczu. Po minucie pokój staje się wyraźny — wyświetlają mu sztuczny obraz kompensujący krótkowzroczność. Mam ograniczony dostęp do sieci, zauważa z ciepłym uczuciem ulgi. — Mogę do kogoś zadzwonić? — pyta. — Chciałbym sprawdzić, co z tym backupem.
— Proszę bardzo. — Alan wymyka się przez drzwi; Monica siada naprzeciwko i wpatruje się w jakiś wewnętrzny świat. Pomieszczenie jest wysokie, ma bielone ściany i drewniane okiennice do zasłaniania wykuszy z aerożelowymi oknami. Nowoczesne modułowe meble potwornie gryzą się z oryginalną dziewiętnastowieczną architekturą. — Czekaliśmy na pana.
— Czekaliście…? — Z wysiłkiem zmienia ścieżkę. — Miałem się z kimś spotkać. Tutaj. To znaczy w Szkocji.
— Z nami. — Umyślnie nawiązuje kontakt wzrokowy. — Żeby przedyskutować z naszym patronem możliwe opcje inteligencji.
— Z waszym… — Zaciska powieki. — Cholera! Nie pamiętam. Potrzebne mi natychmiast moje okulary. Pomocy.
— A co z kopią zapasową? — pyta Monica.
— Zaraz. — Manfred próbuje sobie przypomnieć, pod jaki adres zajrzeć. Bezskutecznie, tylko się boleśnie frustruje. — Gdybym tak wiedział, gdzie trzymam resztę umysłu… — skarży się. — Kiedyś była… aha, no, jest.
Natychmiast po wejściu na serwer na jego okulary zwala się olbrzymia sieć semantyczna, rozbijając otoczenie na monochromatyczne piksele, zacinające się przy rozglądaniu.
— To trochę potrwa — ostrzega gospodarzy, gdy potężny kawał jego metakory próbuje porozumieć się z mózgiem przez sieć bezprzewodową, która w zasadzie nadaje się wyłącznie do przeglądania stron WWW. I tak zresztą ściąga tylko niekrytyczną dla bezpieczeństwa część osobowości — publicznie dostępne agenty i rozmaite subiektywne, ogólnikowe gadki — ale ogromny pałac pamięci buduje się tak czy owak, rysując się jako szkic dzieł sztuki i cudów świata na pobielonych ścianach sali.
Widząc na nowo zewnętrzny świat, czuje się trochę bardziej sobą — a przynajmniej może wypączkować z siebie agenta-wyszukiwacza, który potem zsynchronizuje się z nim, mówiąc, co znalazł. Wciąż nie ma dostępu do tajemnic własnej duszy (w tym także osobistych wspomnień) — te są zablokowane, dopóki nie dokona biometrycznej weryfikacji tożsamości i kwantowej wymiany kluczy. Dobrze, że chociaż pozbierał do kupy wszystkie klepki i że niektóre nawet działają. Czuje się jakby trzeźwiał po dziwnym, nowym narkotyku, to niesamowicie uspokajające poczucie zasiadania z powrotem za sterami własnej głowy.
— Chyba muszę złożyć zawiadomienie o przestępstwie — mówi Monice, czy raczej komuś, kto jest obecnie podłączony do głowy Moniki, wie już bowiem, kim jest i z kim miał się spotykać (chociaż powodu nadal nie zna), i rozumie, że dla Kolektywu Franklina tożsamość jest mocno polityczną kwestią.
— Zawiadomienie o przestępstwie — dodaje Monica z lekkim szyderczym uśmiechem. — Może kradzież tożsamości?
— Tak, tak, wiem, tożsamość jest kradzieżą, nie można wierzyć nikomu, kogo wektor stanu nie rozgałęził się przynajmniej raz na gigasekundę, zmiana jest jedynym niezmiennikiem i tak dalej, do wyrzygania. Z kim ja w ogóle gadam? A zresztą, skoro rozmawiamy, to czy nie jesteśmy z grubsza po jednej stronie? — Próbuje się wyprostować na rozłożonym fotelu: silniczki krokowe delikatnie mruczą, dopasowując kształt oparcia.
— Stronniczość jest opcjonalna. — Kobieta, przez część czasu będąca Monicą, patrzy nań dziwnie. — Ma zwyczaj zmieniać się diametralnie, kiedy zmienia się liczbę wymiarów. Powiedzmy po prostu: teraz jestem Monica plus nasz opiekun. To panu wystarczy?
— Opiekunie nasz, któryś jest w cyberprzestrzeni…
Monica rozpiera się na sofie, która z bzyczeniem wysuwa z siebie stolik okolicznościowy z małym barkiem.
— Coś do picia? Podać kawę? Guaranę? A może berliner weisse, jak za starych dobrych czasów?
— Może być guarana. Cześć, Bob. Dawno umarłeś?
Monica chichocze.
— Manny, ja nie umarłem. Może nie jestem pełnym transferem osobowości, ale czuję się sobą. — Przewraca z zażenowaniem oczyma. — Rzuca jakieś chamskie uwagi o pana żonie. Nie powtórzę tego — dodaje.
— Mojej byłej żonie. — Manfred poprawia ją automatycznie. — Tej, hm… podatkowej femme fatale. No właśnie, czyli, jak rozumiem, jest pani tłumaczką Boba?
— Tak. — Patrzy poważnie na Manfreda. — Widzi pan, wiele mu zawdzięczamy. Zapisał ruchowi wszystkie aktywa oraz swoje transfery-częściówki. Czujemy się więc zobowiązani ucieleśniać jego osobowość kiedy tylko się da, mimo że nie wszystko da się zrobić na podstawie zaledwie paru petabajtów zapisów. Coś się jednak udaje.