— Pierwszego nie trzymaliśmy. — Annette marszczy brwi. — Nie mogliśmy go zatuszować, bo łapał go kto chciał, wystarczyła odpowiednio wycelowana antena w ogródku. Tylko że większość ludzi zainteresowanych informacją o kontakcie z obcymi już i tak uważa, że oni wpadają tu co drugi wtorek i czwartek, żeby zarządzić badania proktologiczne. Reszta uważa, że to fikcja. Zaledwie nieliczni drapią się po głowach i zastanawiają, czy to nie jest po prostu jakieś nowe kosmiczne zjawisko, emitujące sygnał o bardzo niskiej entropii. A z sześciu pozostałych pięciu próbuje rozkodować treść przekazu. Ostatni jest przekonany, że to kawał. Natomiast drugi sygnał, no cóż, on był na tyle słaby, że złapała go tylko siatka nasłuchowa głębokiego kosmosu.
Manfred manipuluje przy sterowaniu łóżka.
— To nie jest kawał — dodaje. — Ale z tego pierwszego zapisali tylko jakieś szesnaście megabajtów danych, z drugiego może dwa razy tyle. Jest w tym sporo szumu, sygnały się nie powtarzają, ich długość nie jest liczbą pierwszą, nie ma żadnych wyraźnych metainformacji, które opisywałyby ich wewnętrzny format, więc ciężko do tego podejść. A na domiar złego, dilbertowscy szefowie z Arianespace — tu zerka na Annette, jakby oczekiwał reakcji na nazwę jej byłego pracodawcy — wymyślili, że najlepiej będzie utajnić drugi sygnał i pracować nad nim w tajemnicy — podobno dla przewagi konkurencyjnej — a co do pierwszego, udawać, że w ogóle go nie było. Więc tak naprawdę nikt nie wie, ile czasu zajmie nam dojście, czy to tylko ping z galaktycznych serwerów domenowych, pulsar, który nauczył się wypluwać osiemnaście kwadrylionów cyfr pi, czy coś innego.
— Ale — Monica rozgląda się — pewien być nie możesz.
— Według mnie on może być rozumny — mówi Manfred. Wreszcie znajduje odpowiedni guzik i łóżko zaczyna się składać z powrotem w sofę. Potem zaś znajduje zły guzik; kołdra rozpuszcza się w lepki turkusowy szlam, wsysany z gulgotem przez mnóstwo maleńkich dysz w ramie pod wezgłowiem. — Cholerny aerożel. Na czym stanąłem?
— Rozumny pakiet sieciowy? — pyta Alan.
— No, nie. — Manfred kręci głową, uśmiecha się. — Powinienem zapytać, czy czytałeś Vinge’a… a może to było w filmie? Nie, ja myślę, że tak naprawdę istnieje tylko jedna logiczna rzecz, którą można sobie przesyłać tam i z powrotem. Zapewne pamiętacie, że jakieś… dziewięć lat temu prosiłem was, żebyście ją wysłali?
— Langusty. — Błysk w oczach Alana gaśnie. — Dziewięć lat. Droga do Proximy Centauri i z powrotem?
— Tak, odległość jest mniej więcej taka. No i trzeba pamiętać, że to górna granica, równie dobrze mógł przyjść z jakiegoś bliższego miejsca. W każdym razie źródło pierwszego sygnału SETI było o parę stopni przesunięte i odległe o ponad sto lat świetlnych, ale drugi sygnał przyszedł z niecałych trzech lat świetlnych. Rozumiecie, dlaczego tego nie nagłośniono — chcieli uniknąć paniki. I nie, ten sygnał nie jest po prostu echem nagranej transmisji langust. Myślę, że to próba jakiejś wymiany ambasadorów, ale jeszcze go nie złamaliśmy. I co? Teraz rozumiecie, dlaczego trzeba znowu zabrać się z łomem za kwestię praw obywatelskich? Potrzebujemy szkieletu dla prawodawstwa, które objęłoby nieludzi. Jak najszybciej. Inaczej, kiedy sąsiedzi wpadną z wizytą…
— Rozumiem — mówi Alan. — Będę musiał to ze sobą przegadać. Może coś się uda wypracować, tylko miejmy świadomość, że to coś tymczasowego, a nie rozwiązanie na stałe.
Annette prycha.
— Żadne rozwiązanie nie jest na stałe!
Monica chwyta jej wzrok i mruga: Annette zdumiewa się ewidentną różnicą zdań w obrębie zespólni.
— Dobra — odzywa się z nadzieją w głosie Manfred — to chyba wszystko, o co mogliśmy prosić? Dzięki za gościnność, ale bardzo potrzebuję poleżeć trochę we własnym łóżku. Kiedy byłem odłączony, musiałem wiele rzeczy rejestrować w pamięci i chciałbym to gdzieś zapisać, nim zapomnę, kim jestem — dodaje z naciskiem, a Annette cichutko wzdycha z ulgą.
Tego samego wieczoru dzwoni dzwonek.
— Kto tam? — pyta domofon.
— Eee… to ja — mówi człowiek na schodkach. Wygląda na lekko zmieszanego. — Macx. Ja przyszed sie spotkać z… — ma to nazwisko na końcu języka -…z kimś.
— Proszę. — Rozlega się brzęczenie elektromagnesu otwierającego drzwi, które zatrzaskują się za Macksem. Podkute metalem buty stukają na kamiennej posadzce, chłodne powietrze delikatnie pachnie niespaloną do końca naftą lotniczą.
— Ja Macx — powtarza niepewnie. — To znaczy, ja był Macx jakiś czas temu i tyko łeb mie rozbolał. Tera to znowu ja i chciałby być kimś innym… wy mnie pomożecie?
Jeszcze później na parapecie siada kot, obserwując zza zasłony wnętrze zaciemnionego pokoju. Dla ludzkich oczu jest tu ciemno, dla kocich jasno — blask księżyca spływa w ciszy po ścianach i meblach, skłębionej pościeli, dwóch nagich ciałach ludzi splecionych pośrodku łóżka.
Oboje są po trzydziestce — jej krótko przycięte włosy zaczynają siwieć, jak przetykane wyraźnymi pasemkami oksydowanego drutu, jego kasztanowa szopa nie wykazuje jeszcze oznak wieku. Dla kota, patrzącego rozmaitymi nienaturalnymi zmysłami, w paśmie mikrofal jej głowa jarzy się delikatną aureolą spolaryzowanych emisji. Mężczyzna nie posiada takiej aury: jak na te czasy i wiek jest osobliwie naturalny, choć — co dziwne — nie zdjął okularów, a ich oprawki świecą dość podobnie. Niewidzialna zupa radiacyjna łączy oboje ludzi z porozrzucanymi dookoła ubraniami, emanującymi niezasypiającym nigdy rozumem, komunikującym się strużkami z walizkami, bagażem podręcznym oraz (choć ten widok wcale mu się nie podoba) kocim ogonem, będącym całkiem czułą anteną.
Dwoje ludzi właśnie skończyło się kochać — robią to rzadziej niż w pierwszych kilku latach, za to z większą czułością i doświadczeniem — na słupku łóżka wciąż wisi rolka wściekle różowej taśmy do krępowania w motywy Hello Kitty, na bocznym stoliku leży bryłka programowalnego plastiku z pamięcią kształtu. Mężczyzna leży na wznak, z głową w zgięciu lewego łokcia kobiety. Przesuwając wzrok ku podczerwieni, kot dostrzega, że kobieta promienieje — naczynia włosowate w szyi i piersi rozszerzyły się, żeby przyśpieszyć przepływ krwi.
— Starzeję się — mamrocze mężczyzna. — Spowalniam.
— Tam, gdzie to ważne, wcale nie — odpowiada kobieta, delikatnie łapiąc go za prawy pośladek.
— Nie, jestem pewien — upiera się mężczyzna. — Te fragmenty mnie, które wciąż siedzą w głowie… ile znasz procesorów, których się używa po trzydziestu iluś latach od urodzenia?
— Znowu myślisz o tych wszczepkach — odpowiada ostrożnie kobieta. Kot pamięta, że to czuły punkt; kiedyś były medyczną procedurą, dzięki której niewidomi odzyskiwali wzrok, a autyści mowę, teraz wewnątrzoponowe implanty rozwinęły się w akcesoria niezbędne kaście żyjącej teraźniejszością. — Nie są już tak ryzykowne jak kiedyś. Jeśli się coś spieprzy, mamy stymulatory wzrostu neuronalnego i tanie zastępcze komórki macierzyste. Na pewno któryś z twoich sponsorów załatwiłby ci dodatkową ochronę.
— Tss, myślę o tym jeszcze. — Przez chwilę milczy. — Wczoraj nie byłem sobą. Byłem kimś innym. Kimś zbyt powolnym, żeby nadążyć. To zmienia punkt widzenia na wszystko: bałem się stracić moją biologiczną plastyczność, utknąć na przestarzałej wszczepce, gdy dookoła wszystko idzie do przodu. Ale jaka część mnie i tak żyje poza moją głową? — Jeden z jego zewnętrznych wątków generuje animowany piktogram i pokazuje go oczom jej umysłu. Uśmiecha się, dostrzegając hermetyczny humor. — Jednak bardzo ciężko będzie się przestawić na nowy interfejs.