Выбрать главу

Ona wdaje się w długą, sztywną opowieść, o tym, jak to Arianespace jest zdywersyfikowanym dot-comem, mającym aspiracje orbitalne, szereg firm handlujących pełnym asortymentem pamiątek, dekoracje do filmów z Bondem i obiecującą sieć hoteli na niskiej orbicie okołoziemskiej. Twarz odgrywa w odpowiednich momentach znudzenie, niewiarę, przy czym jest o wiele bardziej wyrazista niż głos — to sygnał poza pasmem, niewidzialny dla służbowych klipsów.

Manfred wchodzi w rolę, sporadycznie potakuje, stara się sprawić wrażenie, że traktuje to poważnie: jej zabawna, przewrotna gra przykuła jego uwagę o wiele skuteczniej niż sama handlowa gadka. Franklin wsadził nos w piwo, drżą mu ramiona — stara się nie ryknąć śmiechem na gesty, którymi Annette wyraża swoje zdanie o ofensywnych, przedsiębiorczych działaniach pracodawcy. Choć faktycznie, w opracowanym przez marketingowców pieprzeniu kryje się ziarno prawdy: dzięki tym hotelom i turystycznym wycieczkom orbitalnym Arianespace nadal osiąga zyski, w przeciwieństwie do LockMartBoeinga, który po odłączeniu Pentagonowej kroplówki zbankrutowałby w pół sekundy.

Do stolika podchodzi chyłkiem kolejna osoba: przysadzisty facet w denerwująco jaskrawej hawajskiej koszuli, z przeciekającymi długopisami w kieszeni na piersi i najgorszym oparzeniem od dziury ozonowej, jakie Manfred widział od lat.

— Cześć, Bob — mówi. — Co tam słychać?

— Spoko. — Franklin wskazuje Manfreda. — Manfred, poznaj Ivana MacDonalda. Ivan, Manfred. Siądziesz? — Nachyla się ku niemu. — Ivan to artysta od publicznych instalacji. Głównie sztuka ekstremalnie konkretna.

— Konkretnie, gumowany beton — dodaje Ivan, nieco zbyt głośno. — Różowy gumowany beton.

— Aaa! — Jakimś sposobem udało mu się wywołać priorytetowe przerwanie: Annette z Arianespace z drgnieniem ulgi wypada z roli marketingowego zombiaka i zwolniona z obowiązku powraca do niekorporacyjnej tożsamości. — To ty obgumowałeś Reichstag, tak? Na bazie z nadkrytycznego dwutlenku węgla i rozpuszczonych polisiloksanów? — Klaszcze w dłonie, oczy błyszczą jej entuzjazmem. — Wspaniałe!

— Obgumował co? — szepcze Manfred do ucha Boba.

Franklin wzrusza ramionami.

— Mnie nie pytaj, ja jestem tylko inżynierem.

— Pracuje nie tylko w betonie, także w wapieniu i piaskowcu; jest świetny! — Annette uśmiecha się do Manfreda. — Obgumowanie symbolu tej, no, autokracji, czy to nie wspaniałe?

— A ja myślałem, że jestem trzydzieści sekund do przodu na krzywej — rzuca smętnie Manfred. I dodaje do Boba: — Postawisz następnego?

— Teraz podgumuję Trzy Przełomy! — oświadcza głośno Ivan. — Jak tylko obeschnie po powodzi.

W tym momencie na łączu w głowie Manfreda siada coś potężnego, jak ciężarny słoń, śląc mu w sensorium ogromne rozpikselowane plamy. Pięć milionów maniaków sieciowych z całego świata właśnie zagląda na jego stronę, cyfrowy tłum obudzony jedną notką posłaną przez kogoś po drugiej stronie baru. Manfred się krzywi.

— Przyszedłem tu, żeby pogadać o ekonomicznych korzyściach z podróży kosmicznych, ale właśnie mam efekt slashdota[4]. Mogę po prostu posiedzieć i się napić, dopóki nie ustąpi?

— Jasne, czemu nie. — Bob kiwa na barmana. — Jeszcze raz wszystko to samo!

Przy sąsiednim stoliku, osoba nosząca makijaż i długie włosy, ubrana w sukienkę — Manfred nie ma ochoty spekulować co do płci tych odklejonych euroświrów — wspomina instalowanie sprzętu do cyberseksu w teherańskich domach uciech. Dwóch gości, z wyglądu studentów, kłóci się zawzięcie po niemiecku. Strumień tłumaczenia w okularach informuje go, że spierają się, czy Test Turinga jest rasistowską ustawą, sprzeczną z europejskim corpus iuris dotyczącym praw człowieka. Dociera piwo, Bob podsuwa Manfredowi jakieś inne.

— Spróbuj tego. Zasmakuje ci.

— No dobra. — To coś w rodzaju dymnego doppelbocka, pełnego pysznych ponadtlenków. Sam zapach sprawia, że w nosie Manfreda włącza się alarm przeciwpożarowy, krzyczący: „Niebezpieczeństwo, Will Robinson! Rak! Rak!”. — Niezłe. A mówiłem, że po drodze tutaj omal mnie nie napadnięto?

— Napadnięto? Eee, to poważna sprawa. Myślałem, że obecność policji zlikwidowała… i co, chcieli ci coś sprzedać?

— Nie, ale to nie byli tacy zwykli goście od marketingu. Znasz kogoś, kto dysponuje szpiegowskim botem Warpac z demobilu? Dość nowy model, pierwszy i ostrożny właściciel, trochę paranoik, ale ogólnie rozsądny… i rozumiesz, on twierdzi, że jest sztuczną inteligencją ogólnego zastosowania.

— No, nie! Rany, NSA by się zdenerwowała.

— Tak myślałem. Biedactwo, i tak pewnie nikt go nie zatrudni.

— A w biznesie kosmicznym?

— No tak. W biznesie kosmicznym. Smutne, nie? Odkąd Rotary Rocket padła drugi raz, to już nie to samo. A, jeszcze NASA, nie zapominajmy o NASA.

— Za NASA. — Annette z sobie tylko znanych powodów szczerzy się od ucha do ucha i unosi szklankę do toastu.

Ivan, ekstremalny beton podgumowany, obejmuje ją. Annette wtula się w niego; on także unosi szklankę.

— Za kolejne kosmodromy do podgumowania!

— Za NASA! — powtarza Bob. Piją. — No, Manfred, za NASA?

— NASA to kretyni. Chcą wysyłać na Marsa zapuszkowane naczelne. — Manfred przełyka haust piwa i energicznie odstawia szklankę na stół. — Mars to tylko ciemna masa na dnie studni grawitacyjnej, nie ma tam nawet biosfery. Powinni pracować nad kopiowaniem umysłów i rozwiązać problem konformacji w nanotechnologii. Wtedy moglibyśmy całą dostępną materię zamienić w komputronium i przetwarzać na nim nasze myśli. Na dłuższą metę to jedyne wyjście. Teraz Układ Słoneczny to czysta strata — wszystko w nim jest głupie. Policzcie tylko, ile jest MIPSów na miligram. A jak nie myśli, to nie pracuje. Trzeba zacząć od ciał o małej masie, zrekonfigurować je na nasz użytek. Rozmontujmy Księżyc! Rozmontujmy Marsa! Zbudujmy sfery złożone ze swobodnie orbitujących nanokomputerów, wymieniających dane laserowymi łączami, gdzie każda kolejna warstwa żywi się ciepłem odpadowym poprzedniej, wewnętrznej. Takie umysły-matrioszki, jedna sfera Dysona w drugiej, każda wielkości układu planetarnego. Niech głupia materia zatańczy po turingowsku, jak jej zagramy!

Annette przygląda mu się z zainteresowaniem, a Bob patrzy nieufnie.

— Jak dla mnie, to dość długoterminowe. Na ile ty lat patrzysz w przód?

— Bardzo długoterminowo, przynajmniej ze dwadzieścia, trzydzieści. Ale, Bob, o rynku rządowym możesz zapomnieć; w życiu nie pojmą czegoś, czego nie da się opodatkować. I jeszcze, widzisz, na rynku samoreplikujących się robotów niedługo wykluje się coś takiego, co sprawi, że rynek tanich lotów na orbitę w dającej się przewidzieć przyszłości będzie się podwajał co piętnaście miesięcy. Zacznie się to, hm, za jakieś dwa lata. Dla ciebie to cenna podpowiedź, a dla mnie podstawa mojego planu ze sferami Dysona. To będzie działać tak…

* * *

W Amsterdamie jest noc, w Dolinie Krzemowej ranek. Dziś na świecie urodzi się pięćdziesiąt tysięcy ludzkich dzieci. Tymczasem zautomatyzowane fabryki w Indonezji i Meksyku wyprodukują kolejne ćwierć miliona płyt głównych z procesorami robiącymi ponad dziesięć petaflopów — mniej więcej rząd wielkości poniżej dolnej granicy mocy obliczeniowej ludzkiego mózgu. Za kolejne czternaście miesięcy krzem będzie już stanowić większość mocy przetwarzania ludzkiego gatunku. A pierwszymi żywymi istotami, które poznają nowe AI, będą przetransferowane langusty.

Manfred wlecze się z powrotem do hotelu, wyczerpany do szpiku kości i dobity zmianą stref czasowych; okulary wciąż się zacinają, przygniecione efektem slashdota przez sieciowych maniaków pasożytujących na jego gadce o rozmontowywaniu Księżyca. Jąkając się, szeptem podsuwają mu wskazówki w peryferyjnym polu widzenia. Na powierzchni Księżyca majaczą fraktalne płanetniki, gdy nad głową z hukiem przetaczają się ostatnie tej nocy wielkie airbusy. Mrowi go skóra, w ubraniu osadził się brud z trzech dni.

вернуться

4

Efekt slashdota — wywoływany przez pojawienie się wzmianki o danej stronie na jakimś bardzo popularnym serwisie webowym (oryginalnie był to slashdot.org); na stronę zaczynają wchodzić miliony zainteresowanych osób, słabsze, bądź mniejsze serwery WWW nie radzą sobie z obciążeniem (albo dostawca Internetu obcina dostęp za przekroczenie limitu pobieranych danych) i strona staje się niedostępna.