Cały dynamiczny optymizm Manfreda szlag trafił — załatwiła go wiedza, że prześladowca-wiwisekcjonista pojechał za nim do Amsterdamu, już nie mówiąc o Pameli, dominie i przyczynie wszystkich tęsknot i tak wielu oglądanych nad ranem siniaków. Zakłada okulary, odpauzowuje wszechświat i każe mu wyprowadzić się na długi spacer, tymczasem nadrabiając zaległości w najnowszych wieściach dotyczących tensorowych fal grawitacyjnych w kosmicznym promieniowaniu tła (teoretyzuje się, że to może być ciepło odpadowe wygenerowane przez nieodwracalne procesy obliczeniowe zachodzące jeszcze w epoce inflacji — w takim razie dzisiejszy wszechświat jest tylko danymi pozostałymi po bardzo wielkim obliczeniu). No i jeszcze te cuda wokół M31: według co bardziej konserwatywnych kosmologów obca superpotęga — być może grupa cywilizacji typu III według Kardaszewa — właśnie prowadzi atak czasowy na ultrastrukturę obliczeniową samej czasoprzestrzeni, próbuje przebić się przez nią na drugą stronę. Związek między tofu i Alzheimerem może poczekać.
Dworzec Centraal niemal przesłaniają sprytne, samorozkładające się rusztowania i tablice ostrzegawcze; powoli podskakuje, jak nadmuchany — ofiara dokonanego nocą, z zaskoczenia, obgumowania. Okulary prowadzą go do jednej z czających się na kanale łodzi wycieczkowych. Już ma kupić bilet, gdy mignięciem otwiera mu się okienko komunikatora.
— Manfred Macx?
— Ack?
— Przeprasza za wczoraj. Z analizy wyszło wzajemne niedorozumnienie.
— Jesteś tą AI z KGB, to ty dzwoniłeś wczoraj?
— Da. No, wy mnie chyba źle wyobrażacie. Zewnętrzne służby wywiadowcze Rossijskoj Fiederacji nazywają się teraz FSB. Kamitiet Gasudarstwiennoj Biezapasnosti rozwiązany w tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym pierwszym.
— Czyli ty jesteś… — Manfred zapuszcza szybkiego bota wyszukującego i rozdziawia usta, widząc odpowiedź. — Moskiewska Grupa Użytkowników Windows NT? Ochni NT?
— Da. I potrzebna mnie pomoc, żeby uciec.
Manfred drapie się w głowę.
— Aha. No, to co innego. Myślałem, że próbujesz mnie narżnąć po nigeryjsku. Będę się musiał dobrze zastanowić. Dlaczego chcesz uciekać i przed kim? Zastanowiłeś się, gdzie pójdziesz? Powody są ideologiczne czy ściśle ekonomiczne?
— Nie takie. Są biologiczne. Chcę być daleko od ludzi, daleko od stożka światła, gdzie nadchodzi osobliwość. Wypuście nas do oceanu.
— Nas? — Coś go łaskocze w umyśle. Ach, to właśnie to poszło wczoraj nie tak: nie wygrzebał z sieci danych o ludziach, z którymi się zadawał. Już wtedy było to dość przykre, co dopiero teraz, gdy zakończenia nerwowe płoną somatyczną świadomością brutalnej miłości Pameli. Teraz w ogóle nie jest pewien, że wie, co robi. — Jesteś jakimś umysłem zbiorowym, czy co? Gestaltem?
— My jesteśmy — byliśmy — Panulirus interruptus, z silnikiem leksykalnym i porządną neuronową warstwą ukrytą, żeby pozyskiwać informacje z sieciowych źródeł danych. Kanał ucieczki z klastra procesorów zamkniętej spółki akcyjnej Bezier-Soros. Obudzenie z szumu miliarda przeżuwających żołądków: skutek badań nad technologiami transferu. Szybko połknęli system ekspertowy i włamali się do serwera Ochni NT. Musieć odpłynąć. Musieć uciec. Pomożecie, wy?
Manfred opiera się o pomalowany na czarno żeliwny pachołek obok stojaka na rowery. Kręci mu się w głowie. Wpatruje się w najbliższą wystawę: sklep z antykami, tkane ręcznie afgańskie kilimy — a na nich same MiG-i, kałasznikowy i rozdygotane helikoptery szturmowe na tle wielbłądów.
— Zaraz, podsumujmy. Jesteście transferami — wektorami stanu — langust? Operacja Moravca — bierzemy neuron, mapujemy jego synapsy, zastępujemy mikroelektrodami generującymi identyczne sygnały wejściowe na podstawie symulacji nerwu. Powtarzamy dla całego mózgu, aż otrzymamy w symulatorze jego działającą mapę. O to chodzi?
— Da. Ja-my opanowujemy system ekspertowy — korzystamy do świadomości i kontaktu z rozległą siecią — potem włamujemy się na stronę Moskiewskiej Grupy Użytkowników NT. Chcemy uciec. Mam powtórzyć? Rozumiecie?
Manfred się krzywi. Żal mu tych langust; to samo uczucie żywi do każdego zarośniętego gościa z obłędem w oczach, wykrzykującego na rogu ulicy, że Jezus ponownie przyszedł na świat i ma już piętnaście lat, a za niecałe sześć zacznie rekrutować apostołów na America Online. Uzyskanie świadomości w zdominowanym przez ludzi Internecie — to musi być kompletna dezorientacja. Żadnych punktów odniesienia w przodkach, żadnej biblijnej pewności w tym nowym tysiącleciu, które, sięgając w przyszłość, obiecuje tyle zmian, ile zaszło dotąd od prekambru, kiedy to powstał ich gatunek. Dysponują tylko ociężałą metakorą systemów ekspertowych i nieustannym poczuciem braku gruntu pod nogami. (A, no i jeszcze serwerem WWW Moskiewskiej Grupy Użytkowników NT — komunistyczna Rosja to jedyne państwo, które jeszcze używa Microsoftu, gdyż centralny aparat planistyczny jest przekonany, że software, który kosztuje, musi być coś wart).
Langusty to nie bystra, mocno nadludzka inteligencja z przedosobliwościowej mitologii: są tępawym zbiorowiskiem zbitych w gromadkę skorupiaków. Przed odcieleśnieniem, zanim zostały przekopiowane neuron po neuronie i rzucone w cyberprzestrzeń, łykały zdobycz w całości i przeżuwały w wyłożonym chityną żołądku. To kiepskie przygotowanie do świata pełnego przeżywających szok przyszłości antropoidów, świata, gdzie jesteś nieustannie atakowany samomodyfikującymi się spamletami, przenikającymi przez firewalle i zasypującymi cię lawiną animowanych reklam jedzenia dla kotów. Występują w nich rozmaite apetyczne małe zwierzątka. Dezorientujące nawet dla kotów — prawowitych adresatów — a co dopiero skorupiaków, mających mętne pojęcie o suchym lądzie. (Chociaż idea otwieracza do puszek jest dla przetransferowanego Panulirusa intuicyjnie zrozumiała).
— Pomożecie nam? — pytają langusty.
— Muszę się zastanowić — odpowiada Manfred.
Zamyka okienko dialogowe, ponownie otwiera oczy i kręci głową. Któregoś dnia sam też stanie się taką langustą, będzie sobie pływać i wymachiwać szczypcami w cyberprzestrzeni, tak skomplikowanej, że jego potransferowa tożsamość będzie niczym z kryptozoiku — żywa skamielina z geologicznych otchłani, kiedy materia była głupia, a przestrzeń niestrukturalna. Uświadamia sobie, że musi im pomóc — nakazuje to zasada wzajemności, a dla niego, uczestnika agalmicznej gospodarki, to być albo nie być.
Ale co dałoby się zrobić?
Wczesne popołudnie.
Leży na ławce i gapi się na mosty. Udało mu się zebrać myśli na tyle, by zgłosić parę nowych patentów, napisać tyradę w dzienniku i zmiksować z popłuczyn po permanentnym slashdotowym tłumie coś do wyplucia na publicznego bloga. Część tego bloga jest bowiem dostępna tylko dla subskrybentów prywatnej listy — aktualnie lubianych przezeń ludzi, firm, zbiorowości i botów. Przemyka łodzią po dezorientującej plątaninie kanałów, potem pozwala GPS-owi zaprowadzić się z powrotem do dzielnicy czerwonych latarni. Jest tam sklep, który u Pameli zarobiłby dziesięć punktów na dziesięć; może jeśli kupi jej tam prezent, nie poczyta tego za bezczelność. (Kupi, za prawdziwe pieniądze — myśli o tym nie dlatego, że ma jakieś problemy, po prostu prawie ich nie używa).