Выбрать главу

Od lat siedemdziesiątych gęstość obliczeniowa Układu Słonecznego znacznie wzrosła. Od pasa asteroid w głąb, na nanoprocesory zamieniono ponad połowę dostępnej masy planetarnej, wiążąc ją splątaniem kwantowym w sieć tak gęstą, że jeden gram materii potrafi w parę minut zasymulować wszystkie możliwe ścieżki życia jednego człowieka. Ekonomia 2.0 sama stała się przestarzała, zmuszona do mutacji we wściekłym darwinowskim wyścigu zbrojeń wywołanym przybyciem Ślimaka. Pozostaje tylko nazwa — nieścisły, skrótowy termin, którym inteligencje równoważne ludzkim określają niezrozumiałe dla siebie interakcje.

Najnowsza generacja istot postludzkich nie jest już tak otwarcie wroga ludziom, ale za to o wiele bardziej obca niż wytwory lat pięćdziesiątych i siedemdziesiątych. Wyrodne Potomstwo, wśród swoich rozmaitych niezrozumiałych przedsięwzięć, wzięło się za badanie przestrzeni fazowej wszystkich możliwych ludzkich przeżyć. Może gdzieś złapało bakcyla tiplerowskiej herezji, teraz bowiem do przekaźników na orbicie Tytana spływa stały strumień transferów ludzkich resymulantów. Po Wniebowzięciu Jajogłowych nastąpiło Wskrzeszenie Zdezorientowanych, z tym że oni naprawdę nie są wskrzeszeni — są symulacjami opartymi na udokumentowanej historii swoich oryginałów. Są rozpikselowani, w pamięci mają ziejące luki — oszołomieni jak kaczątka zapędzane do sieczkarni przyszłości.

Sirhan al-Churasani żywi do nich abstrakcyjną wzgardę antykwariusza wobec sprytnego, ale jednak widocznego fałszerstwa. Lecz Sirhan jest młody i ma więcej wzgardy, niż jest w stanie zagospodarować. To wygodne ujście dla jego frustracji. A powodów do frustracji ma multum, zaczynając od okresowo dysfunkcjonalnej rodziny, wiekowych gwiazd, wokół których jego planeta kreśli chaotyczne trajektorie zapału i niesmaku.

Sirhan ma się za filozofa-historyka ery osobliwej, kronikarza rzeczy niezrozumiałych, co samo w sobie nie byłoby niczym złym, gdyby nie fakt, że jego najambitniejsze przemyślenia pochodzą od Aineko. To zachwyca się matką, to na nią wścieka — a matka jest teraz liczącą się osobistością w społeczności uchodźców, ojca zaś szanuje (kiedy nie stara się uciec przed jego wolą) jako robiącego karierę patriarchę-filozofa o konserwatywnych zapatrywaniach. Potajemnie podziwia (choć należy wspomnieć też o odrobinie urazy) dziadka Manfreda. W istocie jego niespodziewana reinkarnacja trochę zbiła go z tropu. Czasem słucha też drugiej żony dziadka — Annette, która spędziwszy parę lat w ciele małpy człekokształtnej, zreinkarnowała w mniej więcej takie ciało, jakie miała za młodu, w latach dwudziestych XXI wieku, i która widzi w nim coś w rodzaju swojego osobistego hobby.

Tylko że akurat teraz Annette nie jest zbyt pomocna. Matka prowadzi kampanię wyborczą platformy agitującej za wysadzeniem świata, a Annette pomaga jej w tym, dziadek próbuje go przekonać, żeby powierzył wszystko co cenne jakiejś languście nie wiadomo skąd, a kot, jak to kot, robi zwinne uniki.

Niektóre rodziny to mają problemy…

* * *

Królewska Bruksela została w całości przeszczepiona na Saturna, dziesiątki megaton budynków zanalizowano aż po nanoskalę i przesłano w mrok, aby się ponownie urzeczywistniły na nenufarowych koloniach, jakimi jest usiana stratosfera gazowego olbrzyma. (W końcu trafi tam cała powierzchnia Ziemi — po czym Wyrodne Potomstwo wypestkuje planetę jak jabłko i rozbierze, tworząc chmurę nowiutkich kwantowych nanokomputerów uzupełniających ich rozkwitający mózg-matrioszkę). Wskutek jakiegoś problemu ze współdzieleniem zasobów w algorytmie planującym święto — a może to jakiś wyrafinowany kawał — Bruksela zaczyna się teraz tuż po drugiej stronie bąbla mieszczącego bostońskie muzeum nauki, niecały kilometr lotem gołębia pocztowego. I dlatego właśnie, kiedy pora obchodzić urodziny albo imieniny (choć na syntetycznej powierzchni Saturna to pojęcia pozbawione sensu), Amber często sprowadza ludzi właśnie tutaj, w światła wielkiego miasta.

Tym razem to dość szczególna impreza. Idąc za sprytną sugestią Annette, wynajęła sobie Atomium i zaprosiła do niego hordę gości na wielką fetę. To nie tyle rodzinne party — choć Annette obiecała niespodziankę — ile spotkanie biznesowe, badanie gruntu przed oficjalnym ogłoszeniem swojej kandydatury. Wydarzenie stricte dla mediów, próba wykreowania powrotu Amber do głównego nurtu ludzkiej polityki.

Sirhan wcale nie ma ochoty tu być. Czekają na niego o wiele ważniejsze sprawy, jak na przykład dalsze katalogowanie wspomnień Aineko z podróży Wędrownym cyrkiem. Opracowuje także serię wywiadów ze zresymulowanymi pozytywistami logicznymi z angielskiego Oksfordu (tymi, którzy nie zaczęli bełkotać bliscy katatonii, dowiedziawszy się, że ich wektory stanów należą do zbioru wszystkich zbiorów, który nie zawiera sam siebie), wtedy kiedy nie próbuje znaleźć mocnego, racjonalnego uzasadnienia dla własnego przekonania, że „pozaziemska superinteligencja” jest oksymoronem, a sieć routera po prostu przypadkiem, jednym z drobnych figli ewolucji.

Ale tante Annette wykręciła mu rękę i obiecała, że jeśli przyjdzie, czeka go niespodzianka. Zresztą, za nic w świecie nie chciałby, żeby ominęła go możliwość podglądania spotkania Manfreda z Amber z perspektywy muchy na ścianie.

Sirhan podchodzi do lśniącej kuli ze stali nierdzewnej, mieszczącej wejście do Atomium, i czeka na windę. Stoi w kolejce za stadkiem młodo wyglądających kobiet, szczupłych i eleganckich, w sukniach koktajlowych i tiarach pożyczonych z kina niemego lat dwudziestych XX wieku. (Annette ogłosiła, że motywem przewodnim przyjęcia jest era elegancji, świetnie wiedząc, że tym sposobem skłoni Amber do zwrócenia uwagi na swój wygląd). Natomiast uwaga Sirhana jest skupiona całkiem gdzie indziej. Różne fragmenty jego umysłu prowadzą trzy jednoczesne wywiady z filozofami („o czym nie można mówić, o tym trzeba milczeć” w ilościach hurtowych), sterują dwoma botami remontującymi system wodociągowo-kanalizacyjny i klimatyzację muzeum, oraz omawiają z Aineko spostrzeżenia dotyczące artefaktu obcych orbitującego wokół brązowego karła Hyundai+4904/-56. Pozostała resztka przejawia mniej więcej tyle aktywności towarzyskiej co kiszona kapusta.

Winda zjeżdża i bierze ładunek pasażerów. Bąbel śmiechu highlife i aromatyczny kłąb dymu z nieprawdopodobnej cygarniczki spychają Sirhana w kąt kabiny, winda zaś przyśpiesza, pędząc sześćdziesięcioczterometrowym szybem ku platformie obserwacyjnej na szczycie Atomium. To dziesięciometrowa metalowa kula, połączona spiralnymi lub ruchomymi schodami z siedmioma innymi w wierzchołkach ośmiościanu, jakim jest ta dawna atrakcja Wystawy Światowej z roku 1958. W odróżnieniu od reszty Brukseli, są to oryginalne bity i atomy, konstrukcje z giętych stopów sprzed epoki kosmicznej, gigantycznym kosztem przewiezione na Saturna. Winda zatrzymuje się z lekkim szarpnięciem.

— Przepraszam — piszczy jedna z rozrywkowych dziewczyn. Padając w tył, szturchnęła Sirhana łokciem.

Sirhan mruga, ledwo zauważając czarny koński ogon i umiejętnie nastrojone chromatofory cieni wokół oczu.

— Nie ma za co.