Tymczasem w tle Aineko sarkastycznie ględzi o tym, jak to załoga Wędrownego cyrku nie wykazała zainteresowania jej próbami zdekompilowania pasażera, Ślimaka. To cholernie rozpraszające, ale Sirhan ma ogromną potrzebę ogarnięcia, co się tam stało. To klucz do zrozumienia obsesji i słabości jego matki-niematki — a to chyba mu się niedługo bardzo przyda.
Omija stadko przesadnie wystrojonych dziewczyn i schodzi na dolny z dwóch przecinających kulę stalowych pokładów. Bierze koktajl owocowy od dyskretnie humanoidalnego kelnerobota, podchodzi do rzędu trójkątnych okienek wychodzących na Pawilon Amerykański i Światową Wioskę. Metalowe ściany są podparte pomalowanymi na turkusowo dźwigarami, a pleksiglasowe szybki zmatowiały ze starości. Ledwo widzi model atomowego transatlantyku w skali 1:10 odbijający od nabrzeża w dole, czy gigantyczną, ośmiosilnikową łódź latającą obok niego.
— Ani razu mnie nie zapytali, czy Ślimak próbował się odwzorowywać na kompatybilne z ludźmi przestrzenie statku — zrzędzi Aineko. — Zresztą się nie spodziewałam, ale pomyśl tylko! Twoja matka za bardzo wszystkim ufa, chłopcze.
— Ale jakoś się przecież zabezpieczyliście? — szepce do kotki duch Sirhana.
To prowokuje drażliwą metakotkę do długiej, usianej dygresjami tyrady o niesolidności instrumentów finansowych zgodnych z Ekonomią 2.0. Ekonomia 2.0 najwyraźniej zastępuje jedną warstwę pośredniczącą — pieniądze i wielowarstwowe systemy pośredniczenia — rynki opcji, jakimś niesamowicie barokowym mapowaniem obiektowo-relacyjnym opartym na sparametryzowanych pragnieniach i subiektywnej wartości postrzeganej dóbr według poszczególnych graczy, co, przynajmniej według kotki, sprawia, że wszystkie zawierane pod nią transakcje są z natury rzeczy niegodne zaufania.
„I dlatego właśnie tkwisz tu z nami małpami”, cynicznie zauważa główny Sirhan, wypączkowując ducha-Elizę, żeby dalej potakiwał kotce, podczas gdy on łyknie trochę wrażeń z przyjęcia.
W tej kuli jest nieprzyjemnie gorąco — nic dziwnego, kręci się tu ze trzydzieści osób, nie licząc kelnerobotów — a parę lokalnych publicznych kanałów emituje rozmaitą muzykę — hardcore techno, walca, raga, i tak dalej — aby wpasować się w wahania nastrojów imprezowiczów.
— Jak tam, bawisz się? — Sirhan przestaje integrować jednego ze swych bojaźliwych filozofów i uświadamia sobie, że ma pustą szklankę, a matka uśmiecha się doń niepokojąco znad swojej, pełnej czegoś świecącego w ciemności. Ma na sobie buty na niebotycznych szpilach i czarny, aksamitny kombinezon przylegający do niej jak druga skóra, a poza tym trochę już wypiła. Według zegara na ścianie jest młodsza niż Sirhan; całkiem jakby ktoś tajemniczym sposobem na miejsce eigenmatki[19], która została w domu i umarła wiele lat temu razem z jej Imperium Pierścienia, przeszczepił dziwnie dobrze zorientowaną młodszą siostrę. — Popatrz tylko na siebie, podpierasz ściany na imprezie własnego dziadka! I masz pusto w szklance! Chcesz spróbować tej caipirinhii? Koniecznie musisz kogoś poznać…
Właśnie w takich chwilach Sirhan naprawdę zastanawia się, co, na orbitę Jowisza, jego ojciec zobaczył w tej kobiecie. (Ale z drugiej strony, w tej dziejowej linii, z której wróciło to jej wcielenie, nie zobaczył nic. Więc co to oznacza?).
— O ile nie ma w tym fermentowanego soku z winogron — rzuca z rezygnacją, pozwalając się poprowadzić poprzez wianuszek pogawędek, obok goryla o smętnej minie pociągającego long drinka przez słomkę. — Jacyś twoi koalicjanci-akceleracjoniści?
— A może nie. — To banda dziewcząt, które zauważył w windzie, o roziskrzonych oczach, naprawdę wczuwających się w to przyjęcie z początków XX wieku, zapamiętale gestykulujących cygarniczkami i wysokimi szklankami. — Rita, poznaj Sirhana, mojego syna z innej linii. Sirhan, Rita. Też jest historykiem. Może byście…
Ciemne oczy, podkreślone nie cieniem i nie kredką, lecz chromatoforami w komórkach skóry, czarne włosy, sznur ogromnych pereł, obcisła czarna suknia do ziemi, wyraz lekkiego zakłopotania na twarzy o kształcie serca. W innym stuleciu mogłaby być klonem Audrey Hepburn.
— Spotkaliśmy się chyba w windzie? — Jej zakłopotanie jest coraz bardziej widoczne.
Sirhan rumieni się i nie wie co odpowiedzieć. I właśnie w tym momencie na scenie pojawia się kolejna intruzka, wpychając się między nich.
— To ty jesteś kustoszem, który zreorganizował galerię prekambryjską zgodnie z zasadami teleologii? Mam ci do powiedzenia parę rzeczy na ten temat! — Intruzka jest wysoka, asertywna i jasnowłosa. Sirhan nie cierpi jej od pierwszego machnięcia grożącym paluchem.
— Marissa, daj spokój, jesteśmy na imprezie, a ty przez cały wieczór jesteś niestrawna. — Ku jego zaskoczeniu, Rita-historyczka gniewnie ją atakuje.
— Nie ma problemu — wykrztusza Sirhan.
Gdzieś w tyle umysłu coś każe jego rogersowskiej marionetce słuchającej kota zerwać się i zrzucić mu do świadomości całą bryłę świeżych wspomnień — jakaś ważna kwestia, informacja, że Wyrodne Potomstwo wysłało statek kosmiczny, żeby coś sprowadzić z routera — ale ludzie wokół pochłaniają tyle jego uwagi, że musi to zapisać i zostawić sobie na później.
— Właśnie, że jest problem — oświadcza Rita. Wskazuje intruzkę, która próbuje się wytłumaczyć, ględząc coś o nieuprawnionej teleologicznej interpretacji, i mówi: — Bach! Uff. O czym to rozmawialiśmy?
Sirhan mruga. Nagle wszyscy oprócz niego zaczynają ignorować tę irytującą Marissę.
— Co się właściwie stało?
— Wrzuciłam ją do killfile’a. No, nie mów, że nie masz jeszcze Superplonka, to niemożliwe.
Rita rzuca mu opatrzoną współrzędnymi ideę. Bierze ją ostrożnie, wypączkowując parę specjalizowanych wyroczni Turinga, by sprawić jej punkty stopu. Wygląda na to, że to jakaś manipulacja ośrodkiem wzroku, czytająca współdzieloną bazę twarzy charakterystycznych, z pobocznym interfejsem do obszaru Broki.
— Baw się i rozdawaj wszystkim, imprezy bez upierdliwości.
— Nigdy nie widziałem… — Sirhan urywa, ładując w roztargnieniu ten moduł.
(Z tyłu głowy kotka ględzi coś o modułach-bogach, metastatycznym splątaniu i trudności hodowania osobowości na zamówienie, a jego ułamkowa jaźń przytakuje z namysłem w każdej przerwie).
Ma wrażenie, że opadła mu jakaś wewnętrzna powieka. Rozgląda się; pod ścianą widzi niewyraźną, bezkształtną bryłę, wydającą z siebie denerwujące brzęczenie. Matka prowadzi z tym czymś ożywioną rozmowę.
— To bardzo ciekawe — stwierdza Sirhan.
— Tak, i niesamowicie przydatne na takich przyjęciach.
Wystraszony, obserwuje, jak Rita bierze go za ramię — jej cygarniczka więdnie i kurczy się, aż zostaje po niej tylko nieznaczne zgrubienie na przegubie długiej rękawiczki — i prowadzi go do kelnerobota.
— Przepraszam, że w windzie nadepnęłam ci na nogę. Byłam trochę przeciążona. Amber Macx to naprawdę twoja matka?
— Niezupełnie, to moja eigenmatka — mruczy Sirhan. — Zreinkarnowany transfer wersji, która poleciała na Hyundaia plus cztery dziewięć zero cztery na minus pięćdziesiąt sześć na pokładzie Wędrownego cyrku. Wyszła za francusko-algierskiego analityka przekrętów, a nie za mojego ojca, ale parę lat temu chyba się rozwiodła. Moja prawdziwa matka wyszła za imama, ale oboje zginęli w wybuchu Ekonomii Dwa Zero.
Rita prowadzi go do wykuszu z oknami, od którego wcześniej odciągnęła go Amber.
— A czemu pytasz?
— Bo niespecjalnie ci wychodzą takie pogawędki — odpowiada cicho Rita — i chyba niezbyt dobrze się czujesz w tłumie. Prawda? A propos, to ty zrobiłeś ten niesamowity przekrój przez mapę poznawczą Wittgensteina? Odkryłeś tam niezwerbalizowany tok rozumowania Gödla?
19
Eigenmatka i inni członkowie rodziny z przedrostkiem „eigen” — autor wykorzystał ten niemiecki przedrostek (używany w języku angielskim w terminach matematycznych typu eigenvalue — wartość własna i eigenvector — wektor własny lub charakterystyczny), do stworzenia terminów określających osobę „pojęciową”, a nie fizyczną — abstrakcyjną ideę danej osoby w odróżnieniu od jej fizycznych wcieleń, których może istnieć więcej niż jedno. Postanowiłem zachować to w polskim, bo jest wygodne i zwięzłe.