— Nie wszyscy przejmują się głęboką przyszłością — przerywa Manfred. — Ale to ważne. Wielkie pytanie brzmi: czy informacje wychodzące z naszego stożka światła zostają zachowane, czy też tkwimy w stratnym nośniku, gdzie całe nasze istnienie jest nic niewarte. To wręcz żenujące: należeć do gatunku, który jest aż tak bardzo pozbawiony ciekawości co do własnej przyszłości, zwłaszcza gdy ona nas bezpośrednio dotyczy! Rozumiecie, jeśli ma nadejść taki czas, kiedy już nikt i nic nie będzie nas pamiętać, to po co w ogóle…
— Manfred?
Przerywa w pół zdania, rozdziawia usta i gapi się tępo.
To Amber, elegancka, w czarnym, obcisłym kombinezonie, z drinkiem w dłoni. Wyraz twarzy ma szczery i zakłopotany, uroczo bezbronny. Błękitny płyn kołysze się, niemal wylewając się ze szklanki — rąbek ledwo zdąża się rozszerzyć na czas, by złapać krople. Za nią stoi Annette, z uśmiechem głębokiej satysfakcji.
— To ty. — Amber urywa, drga jej policzek, gdy stronicują jej się fragmenty umysłu, sięgające do zewnętrznych źródeł informacji. — Ty naprawdę jesteś…
Jej palce rozluźniają się, upuszczając szklankę; pod dłonią materializuje się chmurka mgły.
— Hm… — Manfred patrzy na nią, nie wiedząc co powiedzieć. — Ja, eee… — Po chwili spuszcza wzrok. — Ojej. Przynieść ci następnego drinka?
— Czemu ktoś mnie nie uprzedził? — protestuje Amber.
— Pomyślałam, że przyda ci się dobra rada — przerywa ciszę Annette. — I rodzinne spotkanie po latach. To miała być niespodzianka.
— Niespodzianka. — Amber wygląda na bardzo zakłopotaną. — Dość udana.
— Jesteś wyższa, niż myślałem — odzywa się niespodziewanie Manfred. — Ludzie wyglądają inaczej, kiedy patrzy się nieludzkimi oczami.
— Tak? — Spogląda na niego, a on odwraca lekko głowę, ustawiając się dokładnie en face.
To historyczna chwila: Annette wszystko, z każdej perspektywy, rejestruje na pamięciowym diamencie. Wstydliwy rodzinny sekret brzmi: Amber i jej ojciec nigdy się nie spotkali, a w każdym razie nie twarzą w twarz jako białkowe machiny. Urodziła się przecież wiele lat po separacji Manfreda i Pameli, z przechowywanej w ciekłym azocie zapłodnionej komórki. Teraz pierwszy raz widzą nawzajem swoje twarze bez żadnego elektronicznego pośrednika. I choć na poziomie merytorycznym wszystko już zostało między nimi powiedziane, polityka rodzinna człekokształtnych wciąż w dużej mierze bazuje na mowie ciała i feromonach.
— Jak długo się wałęsałeś po świecie? — pyta, próbując zatuszować zmieszanie.
— Jakieś sześć godzin. — Manfred chichocze ponuro, próbując jej się przyjrzeć ze wszystkich stron naraz. — Może przyniosę ci następnego drinka i zepniemy nasze głowy razem?
— Dobra. — Amber nabiera powietrza i wbija wzrok w Annette. — Ty to zaaranżowałaś, to ty będziesz sprzątać.
Annette tylko stoi, uśmiechając się w milczeniu do własnego osiągnięcia.
Chłodny blask świtu zastaje Sirhana wściekłego, trzeźwego i gotowego pobić pierwszą osobę, która wejdzie do jego gabinetu. Pokój ma około dziesięciu metrów szerokości, podłogę z gładkiego marmuru i świetliki w pokrytym misternymi stiukami suficie. Pośrodku podłogi wykwita przestrzenny widok jego aktualnego projektu, jak widmowy, abstrakcyjny kalafior o fraktalnych gałęziach kończących się zwiniętymi węzłami opatrzonymi skompresowanymi identyfikatorami. Gałęzie rozszerzają się i kurczą, gdy Sirhan je przemierza, powiększają się dynamicznie w reakcji na ruchy jego gałek ocznych. Ale niespecjalnie zwraca na nie uwagę. Jest zbyt zbulwersowany, niepewny, cały czas szuka, na kogo by tu zwalić winę. I dlatego właśnie, kiedy otwierają się drzwi, w pierwszym impulsie odwraca się gniewnie, otwiera usta i zamiera.
— Czego chcesz? — pyta.
— Pogadać… jeśli można? — Annette rozgląda się w roztargnieniu. — To twój projekt?
— Tak — odpowiada lodowato i gasi widok machnięciem dłoni. — Czego chcesz?
— Jeszcze nie wiem. — Annette się waha.
Przez chwilę wygląda na znużoną, zmęczoną ponad ludzką miarę, tak że Sirhan przez chwilę zastanawia się, czy nie posunął się za daleko w oskarżaniu wszystkich naokoło. Ta dziewięćdziesięcioparoletnia Francuzka, z którą nie jest spokrewniony, a która w przeszłości była ukochaną jego dziadka-roztrzepańca, wydaje się osobą najmniej skłonną do manipulowania nim, przynajmniej w tak ordynarny i intymny sposób. Ale kto ją tam wie. Rodzina to dziwna sprawa i choć obecne wcielenia jego ojca i matki to nie te, które przepuściły jego dziecięcy mózg przez kilkadziesiąt alternatywnych linii dziejowych, zanim skończył dziesięć lat, nie może mieć pewności, że nie zatrudniliby tante Annette, żeby napieprzyła mu w głowie.
— Musimy pogadać o twojej matce — dodaje.
— Musimy? — Sirhan rozgląda się i widzi nagą pustkę pokoju, jak oczodół, jak dziurę po wyrwanym zębie, przenikniętą tyleż brakiem, co obecnością. Pstryka palcami i przed nim zestala się skomplikowana ławka z półprzejrzystej, niebieskawej mgły użytkowej. Siada, a Annette niech sama zadecyduje, co zrobić.
— Oui.
Wbija dłonie głębiej w kieszenie chłopskiej bluzy — to spore odstępstwo od jej typowego stylu — i opiera się o ścianę. Fizycznie wygląda na tyle młodo, jakby całe życie spędziła, śmigając po galaktyce z prędkością idącą w trzy dziewiątki c, ale zmęczona światem postawa należy do sędziwej osoby. Historia to obcy kraj, a starzy ludzie to przymusowi emigranci, zmęczeni ciągłą podróżą.
— Twoja matka podjęła się gigantycznego zadania, ale ktoś musi je wykonać. Sam się wiele lat temu zgodziłeś, przy okazji budowy swojego archiwum, że to jest potrzebne. A teraz ona próbuje to zrealizować — na tym polega ta kampania: chce przedstawić elektoratowi do wyboru najlepsze sposoby na przeprowadzenie całej cywilizacji. Dlatego pytam: czemu jej przeszkadzasz?
Sirhan porusza żuchwą. Ma ochotę splunąć.
— Jak to? — dziwi się.
— No właśnie, jak to? — Annette poddaje się i wyczarowuje sobie krzesło z wirującego pod sufitem obłoczka mgły. Przysiada i gapi się na niego. — To pytanie do ciebie.
— Do jej politycznych machinacji nic nie mam — mówi z trudem Sirhan. — Ale czemu nieproszona włazi z butami w moje życie osobiste…
— Jak to włazi?
Gapi się na nią.
— To pytanie? — Milknie na chwilę. Potem dodaje: — Wczoraj wieczorem wepchnęła mi w ramiona tę rozpustnicę…
Teraz Annette wytrzeszcza oczy.
— Kogo? O kogo ci chodzi?
— No, o tę… tę kobietę lekkiego prowadzenia! — Sirhan cedzi przez zęby. — I jeszcze udawała kogoś innego! Jeśli tak wyglądają pomysły ojca na swaty, to bardzo niestosowne, żeby…
Annette kręci głową.
— Zwariowałeś? Matka po prostu chciała, żebyś przyłączył się do jej sztabu wyborczego, pomógł planować kampanię. Twój ojciec jest z innej planety! Ale ty wyleciałeś stamtąd jak oparzony, Rita naprawdę poczuła się urażona, nie pomyślałeś o tym? Rita jest najlepszym specjalistą od konserwacji zapatrywań oraz konstrukcji narracji, jakiego mamy! A ty zmuszasz ją do płaczu. Porąbało cię?
— Ja… — Przełyka ślinę. — Ona jest… kim? — pyta jeszcze raz. Zasycha mu w ustach. — Myślałem…
Nie chce powiedzieć, co myślał. Ta ladacznica, ta bezwstydna lafirynda jest w sztabie wyborczym matki? Nie pionkiem w jakimś spisku mającym na celu go zdeprawować? Co, jeśli to wszystko było potwornym nieporozumieniem?