Orion uśmiechnął się promiennie.
– I on powie, w decydującym momencie, to co chcemy.
Orion wstał i przytulił Zaana do piersi.
– Cieszę się, że związałeś swój los z naszą rodziną, człowieku – szepnął. – Nie pożałujesz!
– Sirius musi jechać do Arkach. Musimy mieć tajny traktat.
– W przeciągu trzech modlitw zdobędę upoważnienie od Archentara odpowiedzialnego za dyplomację. Dodatkowo, to świetnie, że Sirius zniknie z oczu wielkich rodów. Mniej będzie gadania, mniej spisków. I król i cesarz dadzą glejty dyplomatyczne. Nikt go nie ruszy po drodze.
– A my…
– A my w tym czasie przygotujemy, co potrzebne. Dobrze to wymyśliłeś. Dobrze.
Zaan zgiął się w ukłonie. Charczało mu w płucach. Ostre szpony reumatyzmu wgryzały się w kości. Nie wiedział, po co żył. Nie miał już zielonego pojęcia. Ból, strach, ból. Po co? Ból i strach. Po co?
Orion skinął głową. Był już stary. Nie mógł jeść tego, na co miał ochotę. Nie mógł już się położyć do łóżka z kobietą. Po co on to robił? Musiał. Tak go wychowano. Ale po co?
Sirius wstał nagle. On jeden był młody, zdrowy, jurny. Mógł robić, co chciał. Jemu umysł nie napełniał każdego wieczoru strachem.
– Rozumiem, że jedziemy do Arkach motać pajęczynę. A potem wybijemy kogo się da tutaj, robiąc przewrót?
– Dobrze zrozumiałeś, synu.
– Ale, powiedzcie mi tylko… po co? – obciągnął na sobie bogato zdobioną spódniczkę i ruszył do wyjścia. – Po co?
ROZDZIAŁ 33
Przez większość nocy spędzonej w tanim, nie rzucającym się w oczy zajeździe, chłopak uczył się swojej roli. Achaja miała nadzieję, że zapamiętał wszystko i nie będzie miała kłopotów. Usiedli na skraju jednego z większych parków, „Wielkiego Cesarskiego”, przy fontannie wieńczącej szerokie schody z gładzonego granitu. Achaja rozłożyła trzy kubki na marmurowej płycie pod rzeźbą przedstawiającą, Bogowie jedni wiedzą, jakiego cesarza prowadzącego swe wojska do zwycięstwa w, Bogowie jedni wiedzą, jakiej bitwie. Dziewczyna włożyła kamień pod jeden z kubków i zaczęli grać. Zamieniała kubki tak szybko, że już po krótkiej chwili kilku przechodniów przystanęło, żeby nacieszyć oczy sprawnością jej rąk. Jednak nie wygrywała za często, chłopak też był niezły. Kilka brązowych, o które toczyła się walka między „rodzeństwem”, co chwilę zmieniało właściciela. Nie trzeba było długo czekać na pierwszy efekt. – A ze mną zagrasz? – majster piekarski zwrócił się do dziewczyny. Podochocony widowiskiem wyjął z sakiewki dziesięć brązowych.
Dziewczyna skwapliwie przytaknęła, natomiast jej mały brat zaczął ciągnąć ją za rękaw.
– Nie! Nie rób tego! – krzyknął. – Znowu chcesz przegrać wszystkie pieniądze? Mało ci ojciec nagadali?
– Daj spokój – fuknęła na „brata”. – Zagram z panem – uśmiechnęła się do piekarza.
– Nie! – sprzeciwiał się chłopak. – Znowu chcesz stracić wszystko co matka dała na zakupy? Mało ci ojciec tyłek sprał za tamto?
– Zamknij się smarkaczu! Co ty wygadujesz?
Słysząc połajanki rodzeństwa, jeszcze kilku przechodniów zatrzymało się dla zabawy cudzym kosztem.
– Nie! – mały szarpnął ją za rękaw. – Chcesz? Ja z tobą zagram. Mam dziesięć brązowych.
Chłopak wyjął zza pazuchy swoją dziecinną sakiewkę i powoli, myląc się i zaczynając od nowa, odliczył dziesięć brązowych. Położył je na marmurowej płycie.
– No graj.
Achaja, niby to wściekając się, włożyła kamień pod jeden z kubków i zaczęła błyskawicznie zamieniać je miejscami.
– No – powiedziała po chwili. – Który?
– Ten – chłopak wskazał skrajny lewy, a kiedy zamierzał sięgnąć po niego, dziewczyna złapała go za rękę.
– Zaraz… Podwyższam stawkę do dwóch srebrnych.
– No jak? – obruszył się stojący najbliżej piekarz. – Nie można podwyższać stawki w trakcie gry.
– Kto powiedział, że nie można? On – wskazała na brata – jest mi winien dwa srebrne. Niech kładzie.
Chłopak zagryzł wargi i zaczął grzebać w swojej małej sakiewce. Kiedy tylko opuścił wzrok, dziewczyna zamieniła lewy kubek ze środkowym.
– Zamieniła! – ryknął piekarz.
– Zamieniła! Zamieniła kubki! Szachruje! – rozległy się liczne okrzyki w otaczającym ich tłumie.
– Co? Gdzie? – chłopak podniósł oczy.
– Zamieniła lewy ze środkowym! – darł się piekarz.
– O żesz… Mam siostrę szachrajkę – mały zacisnął pięści. – Widział pan dobrze? – spytał piekarza.
– Tak!
– Niech pan teraz trzyma ten kubek palcem!
– Jasne! – piekarz położył na kubku całą dłoń. – Będę trzymał!
Chłopak znowu zajrzał do swojej mizernej sakiewki.
– Widział pan dobrze? – spytał jeszcze raz.
– Jak ciebie w tej chwili widzę.
– A na pewno trzyma pan kubek, który pokazałem?
– Na pewno, mały. Nic się nie bój.
– Aaaaaa… ma pan dwa srebrne? Bo ja nie mam…
– Mam! – krzyknął piekarz. – Mam! Stawiam. Jedną ręką rozsupłał swoją sakiewkę i zręcznie wyłowił dwa srebrne, kładąc je na płycie.
– Ja też! Ja też stawiam! – krzyknęły dwie osoby z tłumu. Nowe monety lądowały na marmurowej płycie. Amatorów łatwego zarobku było wielu.
– Zaraz – targnęła się Achaja. – No co wy ludzie? Mały się pomylił. To nie ten kubek!
– Ten! Ten… Jużeśmy widzieli, jak zamieniałaś.
– Ale ja wam mówię, że nie ten!
– Cisza – jakaś znaczna osoba przepychała się przez gęstniejący tłumek. Sądząc z wyglądu, mógł to być nawet pisarz magistracki albo wysoki urzędnik z jakiegoś kantoru. W każdym razie słychać było, że ma głos nawykły do wydawania poleceń. – Czy wszyscy widzieli, jak dziewczyna zamienia kubki?
– Tak.
– Czy wszyscy słyszeli, jak dziewczyna powiedziała, że można w trakcie gry podwyższać stawkę?
– Tak! Tak, słyszeliśmy.
– Dobrze – urzędnik odwrócił się przodem do grających. – W takim razie postanowione – wyjął własną sakiewkę, wyjął trzy złote i położył na płycie. – Masz tyle?
– No co pan? – Achaja usiłowała się bronić. – Chłopak źle wskazał.
– Nie pytam, co wskazał, tylko czy masz tyle pieniędzy? Jeśli nie, zgodnie z prawami hazardu przepada cała twoja sakiewka. Jeśli masz, musisz położyć.
Achaja, klnąc pod nosem, rozsupłała swoją sakiewkę. Położyła dwie złote monety, a zamiast trzeciej – odpowiednik – trzydzieści srebrnych. Tłum zmusił ją, żeby zrównoważyła także pozostałe zakłady.
Potem… Urzędnik podniósł trzymany cały czas przez piekarza środkowy kubek. Ponieważ był pusty, sprawdzono jeszcze lewy. Również pusty. Natomiast pod prawym kamień był, tyle tylko, że prawego chłopak nie wskazywał, ani nawet nie brał on udziału w podejrzanej zamianie. Tłum klnąc i złorzecząc, rozchodził się szybko. Mimo przekleństw i gróźb jednak nie można było niczego zrobić. Wszak każdy stawiał swoje pieniądze, dobrze znając sytuację na stole gry. Nie dość tego, dziewczyna przecież „lojalnie” uprzedzała.
Achaja wraz z „bratem” spróbowali jeszcze w kilku miejscach. A ponieważ unikali jak ognia wszelkich targów, bazarów i innych tłocznych miejsc, gdzie każdy przechodzień z natury rzeczy bał się oszustwa – utarg był duży. W dodatku bezpieczny, legalny. Nie to co zwykłe złodziejstwo, na które zawsze pada cień pręgierza i mistrza od zadawania mąk.
Kłopoty zaczęły się, kiedy weszli do wąskiej uliczki prowadzącej do zajazdu. Ośmiu mężczyzn, którzy ich otoczyli, nie było co prawda strażnikami, ale długie noże dzierżone w sękatych łapach nie pozostawiały wątpliwości, co do ich zamiarów. Z całą pewnością nie chcieli zgrać partyjki.