Выбрать главу

Achaja słuchała uważnie. Zgodnie z radą Leya nie odzywała się poza rzucanymi od czasu do czasu: „Och!” albo „Bogowie!” albo, najczęściej: „O mamo, i co? I co dalej???”… Chłopak miał niespożyty talent narracji. O mało nie usnęła mu na ramieniu. Rozbudził ją jednak szerokim opisem fachowych ciosów, które zadawał swoim ofiarom. Choć uczył ją Hekke, prawdziwy szermierz natchniony, nie znała nazw większości z nich. Uważała też, że przytłaczająca większość jest niemożliwa do zadania komukolwiek. Owszem, teoretycznie można zrobić aż dwa piruety i salto, by zadać prosty cios, ale właściwie po co? Nie mogła wyobrazić sobie takiej sytuacji, która zmusiłaby ją do aż tak przesadnej akcji. „To walka, a nie balet cesarski w Syrinx” – mówił Hekke i teraz dopiero, tak naprawdę, była skłonna przyznać mu rację.

Kiedy zeszli na dół, reszta chłopców czekała tam od dawna. Zgodnie z zaleceniami szefowej lupanaru inne dziewczyny nie poświęciły aż tyle czasu swoim klientom.

– No co panowie? Wszyscy na posterunku? – rzucił najwyższy z nich. – Które bierzemy w drogę, co?

– Tą! Tą, psiamać! – chłopak Achai wskazał palcem jej tyłek. – Zobaczcie coś, rebiata!

Chwycił dziewczynę za kark, wygiął i odwrócił tyłem do reszty. Potem zadarł jej sukienkę, ukazując wszystkim wypalony na pośladku znak.

– To „niewolnica”! Widzieliście coś takiego?

– O żesz ty… To prawdziwe, aby?

– Pomacaj!

Kilka rąk wyciągnęło się w stronę tyłka Achai.

– Oż, kurde! Wypalone! Normalnie wypalone, chłopaki patrzcie!

– No!

– Aleeeee… W życiu nie widziałem. Bolało?

– Co myślisz, kurwa? Przypalę cię zaraz lampką! Zobaczysz, czy boli.

– No! Zsikała się z bólu, normalnie, no… Wiem, jak było.

– Dobra… jedną mamy, wybierzcie następne.

Achaja, choć trzymana za kark i odwrócona, z gołym tyłkiem, poczuła się jakby sam cesarz wyróżnił ją szlachectwem za odwagę w walce. Wygrała! Odetchnęła z ulgą. Kątem oka zauważyła, że również burdelmama wzdycha, wachlując się chustą. Warunki umowy z Mamą Minn, a raczej z jej mocodawcą, zostały spełnione.

Wyruszyli następnego dnia. Wielki orszak syna Wielkiego Księcia. Stu żołnierzy, „kuzynowie” i służba, nie licząc oczywiście dostojnych osób, czyli samego księcia Siriusa, jego zausznika Zaana i posła Troy. Żaden ze strażników przy głównej, cesarskiej bramie nie śmiał nawet podnieść oczu, by spojrzeć na Achaję, która podróżowała na ocienionym wozie przeznaczonym dla dziewczyn ochrony… Wszyscy agenci, strażnicy, cesarskie służby i prefektura pozostały gdzieś z tyłu, w tym bogatym, pełnym przepychu i nędzy mieście nie podejrzewając nawet, że ich ofiara wymyka się z rąk nie ukradkiem, nie chyłkiem, nocą… ale w pełni dnia z fanfarami, wśród spędzonych przemocą, ale wiwatujących tłumów, tuż za centralnym punktem orszaku. Achaja jechała dosłownie dwanaście kroków za księciem, na którego zwrócone były oczy wszystkich. Każdy, kto chciał, mógł ją zobaczyć i rozpoznać. Nie rozpoznał jej nikt mimo, iż trudno było przypuszczać, że agenci prefektury i strażnicy spali tego dnia lub zaniedbywali swoich obowiązków.

Jazda przez zachodnie prowincje Luan była mniej przyjemna. Głównie z powodu tempa. Oficjalny orszak wlókł się niemiłosiernie i drogę, którą jeździec na zwykłym koniu mógł przebyć w cztery, pięć dni, przemierzał w czasie dwukrotnie dłuższym. Upał za dnia, mimo płóciennego dachu na wozie, doskwierał niemiłosiernie. Natomiast wieczorami… Chłopcy z ochrony księcia dawali dowody swojego zapału. Gdyby choć część sił, które poświęcali dziewczynom mogli okazać w walce, książę Sirius mógłby z nimi wejść między setki, dosłownie setki, rozbójników złaknionych jego krwi i już po chwili, liczyć tylko trupy wrogów.

Zaana spotkała piątego dnia. Kiedy wjechali na żyzne tereny prowincji nazwanej od głównego miasta Negger Bank. Sprawił na niej dziwne wrażenie. Wysoki, chudy, mimo upału chodzący w zapiętym po szyję czarnym płaszczu… Skrupulatny, dociekliwy, zezujący na wszystko, co działo się wokół. Nie znała go. Nie mogła go znać. A jednak już przy pierwszym spotkaniu podszedł do niej i spytał:

– Słuchaj dupo… Nie masz jakiegoś noża przyklejonego do ciała? Trucizny?

Kiedy udała zdumienie (choć, po prawdzie, nie musiała wiele udawać), obmacał ją brutalnie i powiedział:

– No! I uważaj suko! – splunął na ziemię. – Nie wiem, kim jesteś – uśmiechnął się zimno. – Ale wiem, co zaszło w burdelu w Syrinx. Wiem dobrze, ladacznico!

Przeszedł ją dreszcz. Zaan sprawiał wrażenie, że naprawdę dobrze wie, o czym mówi.

– Nie próbuj się zbliżyć do księcia – warknął. – Tu już są tacy, co na ciebie uważają.

Oniemiała. On naprawdę coś wiedział. Nie wszystko, owszem. Ale, nie mogła wyobrazić sobie, skąd czerpał swą wiedzę. Jej antypatia do Zaana powiększyła się, kiedy podczas któregoś z kolei postoju, kiedy wydawało się, że drogą zmierza ku nim jakiś oddział (okazało się potem, że to bogaty kupiec ze służbą) szepnął do kogoś, kto udawał zwykłego sługę:

– Uważaj na kurwy! Jakby co – przeciągnął palcem po gardle – wiesz, co robić…

Słyszała to na własne uszy. Od czasu, kiedy Krótki zaaplikował jej do nosa antidotum na smród, nie czuła żadnych zapachów, ale… Ale słuch ją nie mylił. Nie mogła rozgryźć tego człowieka. Mówił jak chłop i nie jak chłop zarazem. Czasem silił się, żeby udawać sługę Zakonu, czasem udawał światowca lub, wedle uznania, preceptora młodego księcia.

Był dziwny. Przez cały dzień kaszlał, ledwie chodził, powłócząc noga za nogą. W nocy nie spał, chodząc od namiotu do namiotu. W końcu kładł się. Wstawał po jakichś trzech modlitwach, charcząc i kaszląc jeszcze mocniej. Potem z reguły siadał przy jednym z wozów, owijał się pledem, drugi podkładał pod głowę i zasypiał w pozycji siedzącej, oparty o wysoką burtę. Achaja nie mogła podejść bliżej. Nie dość, że zawsze wokół kręcili się wartownicy, to jeszcze jej ogolona głowa odbijała światło gwiazd, zdradzając każdy jej ruch. Nadawała się na „nieustraszonego zwiadowcę” w tym samym stopniu, co muł na ogiera rozpłodowca.

Zaan spędzał jej jednak sen z oczu. Rozmawiała z nim jeszcze raz podczas drogi. Chłopcy Siriusa popili się właśnie, była późna noc. Cesarski immunitet dla posła i stu żołnierzy wydawał się wystarczającą ochroną osoby księcia. Siedziała tuż przy swym wozie (reszta dziewczyn od dawna już spała), kiedy podszedł Zaan.

– No i co, dupo? – usiadł obok. – Myślisz, jakby tu księcia załatwić? Ciężko, co?

– Ależ, panie… – podskoczyła.

– Siedź, siedź – mruknął. – Powiedz mi jedną rzecz, mała. Na jaką zarazę burdelmama podstawia ludziom księcia dziewkę, która nie potrafi zabić Siriusa. Więcej, nie czyni w tym kierunku żadnych starań.