Выбрать главу

– Zbyt znaczną.

– Noż, psiamać, nawet teraz musisz mnie poprawiać?!

– Ciiiiii… Dobra. Dobra, czekaj, ja z nimi pogadam.

Chłopak był tak blady jak ktoś, kto przeszedł właśnie ciężką chorobę. Zrozumiał jedno. Mają teraz jedną jedyną szansę, żeby wymknąć się z pułapki. Musiał widać dobrze znać Zaana, skoro wiedział, co go czeka, jeśli się wyda, że podsłuchali słowa, które nie dla ich uszu były przeznaczone. Zdjął rękę z ust dziewczyny, drugą powoli wyjął spod jej sukienki. Gestem, nakazując milczenie, podpełzł do przodu i zerknął przez kotarę.

– Co? – przysunęła się do niego.

– Wokół pełno ludzi – dosłownie tchnął w jej ucho. – Już po nas.

– Czekaj – szepnęła, dotykając wargami jego małżowiny. – Każdy książęcy wóz podróżny ma na dole klapę. Żeby w razie czego, książę mógł się wydostać dołem.

– Kim ty, szlag, jesteś? – wyszarpnął swój wojskowy nóż i przyłożył jej do szyi. – Skąd wiesz o sprawach, o których nawet ja nie mam pojęcia? Czyj ty agent, suko?

– No pchnij! – warknęła cicho. – A jak cię już wbiją na pal, za to co słyszałeś, jak już wysrasz własne flaki… Wtedy nie płacz, pacanie!

Zawahał się. Może i umiał dobrze robić mieczem, ale nie był dobry w swoim fachu. Ochroniarz z niego jak z koziej dupy trąba.

Achaja popełzła po dnie wozu. Namacała ukryty w desce zamek klapy i uniosła go ostrożnie. Nic nie zmieniło się od czasu, jak była księżniczką Troy. Naoliwione pieczołowicie zawiasy nawet nie skrzypnęły.

– Tędy, durniu – szepnęła i sama najpierw wysunęła się dołem. Wokół widziała nogi tych, który gromadzili się na wieść o napotkaniu pocztu. Z lewej jednak, tuż przy krzakach, na boku drogi, nie było nikogo. Woźnica musiał postawić wóz na samym skraju drogi, tak go nauczono. Książę zawsze musiał mieć możliwość ucieczki – pamiętała dobrze. Chłopak dołączył do niej ciągle z nożem w ręku – rozdygotany jak drzewo na wietrze.

– Tędy – chwyciła go za rękę i pociągnęła w krzaki. – Szybciej, dupku.

Schyleni usiłowali iść tak, żeby nie roztrącać liści. Na szczęście nikt nie patrzył w tą stronę. Uwagę wszystkich przykuwały pertraktacje Zaana z reprezentantem pocztu.

– Kim ty jesteś? – skośne oczy zwężyły się jeszcze bardziej. Kiedy tylko oddalili się na bezpieczną odległość, wojskowy nóż znalazł się znowu na wysokości jej szyi.

– Cesarzem, kurwa, Luan! – syknęła. – Wielkim, psiamać, Czarownikiem Zakonu, idioto! Mogłam zabić księcia dziesięć razy, gdybym była wynajęta i gdyby nie… Zaan – dokończyła szczerze zdziwiona, że te słowa wyrwały się z jej ust. – Ja też chcę stąd spieprzyć, tak, żeby nikt nie wiedział. Odwalę się od was tuż po przekroczeniu granicy. Nic więcej mnie nie interesuje.

– Słyszałaś te… straszne słowa. Muszę cię zabić!

Uśmiechnęła się.

– I wytłumacz potem Zaanowi, dlaczego to zrobiłeś. Szkoda, że jako trup nie będę tego słyszała. Szkoda, że nie będę słyszała twoich przedśmiertnych wrzasków.

– Nie kpij, ja…

– Ty będziesz nadzierzgnięty na pal, zanim słońce zajdzie, durniu. Zaan już mnie o coś podejrzewa. Ale skoro on nie kazał mnie zabić, a zrobisz to ty… On ci jaja urwie, żeby się dowiedzieć dlaczego. On nie jest głupi, tak jak ty. O czym zresztą dobrze wiesz.

– Ty suko!

– Ty gnoju!

Stali naprzeciw siebie, mierząc się wzrokiem. W oczach obojga pełgały ogniki wściekłości. Oboje oddychali ciężko, choć żadne z nich nie przebiegło nawet kilkudziesięciu kroków. Ale strach odczuwali w równej mierze. Chłopak pierwszy odwrócił wzrok. Potem opuścił nóż. Widocznie nie był aż tak głupi, jak podejrzewała dziewczyna.

– Dobra… – zaczął, ale nie dała mu skończyć.

– Zamknij się. Wracamy osobno, że niby byliśmy w krzakach za potrzebą. Jedno z przodu, drugie z tyłu orszaku. I spróbuj mnie nie wychędożyć dzisiaj wieczorem! Zaraz Zaan będzie wiedział, że coś jest nie tak, jak zwykle.

Zagryzł wargi. Ale dziewczyna nie zamierzała go dłużej obserwować. Odwróciła się na pięcie i poszła przed siebie, unikając chlaszczących gałęzi krzewów, które mogły zniszczyć jej suknię. Klęła pod nosem. Niewiele brakowało! Była dzisiaj już bardzo blisko drewnianego, zaostrzonego pala, który sterczałby pomiędzy jej nogami, do chwili aż wyzionęłaby ducha. A na to, na śmierć, na wyzwolenie od męczarni po nawleczeniu, można było dłuuuuuugo czekać.

Powróciła na drogę. Udając, że ziewa, wdrapała się na swój wóz. Żadna z prostytutek nie wykazała cienia zainteresowania. Żadnej też nie interesował poczet napotkany na gościńcu. Achaja jednak nie mogła znaleźć sobie miejsca. Co znaczyła dziwna wymiana zdań pomiędzy księciem i Zaanem? Jakiej, pieprzonej, tajemnicy dotknęła przypadkiem? Jakiego sekretu? Cokolwiek by to nie było… Jakiekolwiek słowa nie padłyby pomiędzy księciem i sługą… Te słowa mogły zabić. Mogły zabijać szybciej i pewniej niźli strzały z kusz. Mogły zadawać ból większy niż rozrywanie końmi. Mogły niszczyć ludzi pewniej niż czerwony kur, niż spienione morze, niż tajfun i huragan razem wzięte.

– Ty – odezwała się wreszcie dziewczyna siedząca po prawej. – Długo, do zimnej pizdy, będziemy czekać?

– Pewnie długo. Zaan jedzie wieczerzać z jakimś chędożonym rycerzem.

– Kurwa żesz mać. A my mamy czekać w upale?

– Pierdol się! Ode mnie zależy?

– Chuj mu w oko. Zaraz zdechnę.

– Przestańcie mięsem rzucać – inna dziewczyna ocknęła się z drzemki. – Spać nie można, pizdy jebane!

– Ty głupia zdziro!… Mordę w kubeł albo ci na łeb nasram!

Achaja przymknęła oczy. Nie miała ochoty na dalszy udział w coraz mniej wyrafinowanej dyskusji. Kłótnie między dziwkami zdarzały się jak posiłki, średnio trzy razy dziennie.

Słyszały ostre komendy rzucane żołnierzom, czyjeś nawoływania, odgłosy bieganiny. Potem już tylko zwielokrotniony stukrotnie odgłos kopyt. Zaan pojechał wieczerzać z rycerzem Zakonu. Jak długo trzeba będzie czekać w tym zasranym upale? Długo. Światowe sprawy wymagają czasu.

– Ty, łysa – odezwała się jedna z dziewczyn. – Daj wina.

– Nie mam.

– Nie chrzań. Widziałam, jak wczoraj chowałaś.

Achaja zaklęła szpetnie. Wyciągnęła spod łóżka prawie pełny bukłak, wyciągnęła korek zębami i upiła kilka wielkich łyków. Potem rzuciła go dziewczynie.

– Ja też chcę! Ja też! – krzyknęły pozostałe. – No nie pij tyle, suko!!! Zostaw, małpo!

Wspólnymi siłami wyrwały tamtej bukłak i zaczęły walczyć między sobą.

– Kucharz ma tego, jak nasrał – mruknęła Achaja.

– Taaaa? To idź powiedz, żeby dał za bezdurno.

Wzruszyła ramionami.

– Idź, psiamać, sama. Powiedz, że masz rozstrój żołądka, niech namiesza z ziołami.

– Czekaj – najstarsza dziwka podniosła głowę ze swojego posłania. Z powodu jakiegoś niepisanego prawa czy tradycji pełniła tu rolę burdelmamy. – Przestańcie się po mordach drapać, głupie cipy! – wrzasnęła. – Ty – zwróciła się do Achai. – Kucharz daje?

– Dać to ty mu możesz.

Pozostałe dziewczyny roześmiały się. Bójka została zażegnana.

– Czekaj – wskazała na jedną z dziewcząt. – Ty pójdziesz, bo tamta znaczna, zapamiętał od wczoraj. Powiedz mu, że wszystkie mamy ten roz… no, ten… że wszystkie mamy ten żołądek, bośmy coś zjadły, co nie trzeba. Niech miesza z ziołami i daje dziesięć bukłaków.

– Akurat, da dziesięć.

– To daj mu dupy, idiotko! Przynieś, ile możesz, suko jedna. Ale już!

Najstarsza wskazała najmłodszej zasłonę przegradzającą wyjście z ich wozu. Tamta nie zwlekała. Klnąc pod nosem, poprawiła suknię i wyskoczyła na zewnątrz.