– Ty głupi szczeniaku – szepnęła do siebie. – Jesteś wspaniałym mężczyzną.
Patrzyła, jak inny rycerz wbija mu miecz w plecy, jak chłopak klęka, usiłując dłonią powstrzymać krew buchającą z ust, jak broń wypada mu z ręki.
– Jesteś piękny! Jesteś wspaniałym mężczyzną! Udowodniłeś to – szeptała dziewczyna – Kocham cię! Zaklinam się na wszystkie świętości. Kocham cię, głupi dupku!
Rycerze zawracali znowu. Dwóch pozostałych przy życiu ochroniarzy księcia chwyciło go za ramiona i pociągnęło w krzaki. Napastnicy, którzy buszowali na wozach dopadli pojazdu, pod którym ukrywała się Achaja. Słyszała krzyk mordowanych prostytutek, jakieś przymilne słowa tej, która była najbardziej sprytna. Nie pomogło. Achaja zobaczyła coś czerwonego, co przeciekało przez deski i kapało na jej twarz. Oprawca zeskoczył na ziemię i zajrzał pod wóz. Nieuważnie! Nie zobaczył jej! Nie mogło mu przyjść do głowy, że ktoś tak długo może utrzymywać całe ciało przyklejone do ramy, wisząc się na samych palcach!
Jeden z woźniców wyskoczył nagle spomiędzy koni przy zepsutym wozie. Ależ był silny! Wywijał dyszlem od wozu! Któryś z rycerzy skoczył ku niemu, oberwał drągiem zanim doszedł na odległość miecza i runął na drogę. Woźnica pobiegł ku konnym, ale nie mógł ich dogonić. Dwóch rycerzy, którzy zabijali ludzi wokół, ruszyło na niego. Obydwaj zarobili w głowę i usiedli bezradni jak dzieci. Woźnicy udało się jednak osiągnąć swój cel. Konni zawrócili, puszczając konie w galop. Zasiekli go, nie zwalniając szarży ani o włos, ale uciekający książę zyskał jednak parę chwil.
Dowódca zatrzymał swojego konia i splunął na podnoszących się z ziemi podkomendnych.
– Zabić tu wszystkich i dobić rannych. Ale szybko, w razie potrzeby, wrócimy jeszcze – spiął konia. – Dołączyć do mnie migiem.
Po odjeździe konnych nie było już żadnej walki. Rycerze wyszukiwali tych, którzy zdołali się gdzieś schować. Słychać było krzyki, kiedy śmierć zaglądała ludziom w oczy, jęki, czasem krótki tupot nóg jakiegoś desperata, który nie mógł wytrzymać ze strachu w swojej kryjówce i postanowił zawierzyć szybkości nóg. Taki hazard nie opłacał się. Czasem próbowano innych metod, słychać było błagalne słowa, brzęk monet… i zawsze potem świst przecinanego klingą powietrza. Dwóch napastników przeszukiwało okoliczne krzaki. Jeden dobijał tych, którzy leżeli na drodze. Nie robił tego szybko. Z przeciętego nożem policzka ciekła mu krew, mieszając się na kamieniach z krwią ofiar. Ci z krzaków wrócili biegiem i zaczęli podpalać wozy.
Usłyszała ciche słowa.
– Dobra… najwyżej wrócimy.
– Dawaj konie! Musimy dołączyć.
– Trzeba tu skończyć. Rozdzielimy się?
– Szybciej.
Czuła dym. Słyszała trzask płomieni. Jej wóz płonął, ale nie było niebezpieczeństwa. Zawsze zdąży uciec. Nie mogła jednak czekać za długo. Jeśli mają wrócić… Kiedy wydawało jej się, że odjechali opuściła się na ziemię, z ulgą prostując zdrętwiałe palce. Rozejrzała się uważnie wokół i wyczołgała spod wozu. Dym był coraz bardziej gęsty. Wokół leżały trupy. Zobaczyła swojego chłopaka. Siedział opodal oparty o koło, cały we krwi. Podeszła bliżej. Miał zamknięte oczy. Żył jeszcze, ale nie miał żadnych szans. Ujęła go pod ramiona, żeby nie spłonął. Jeśli czuł jeszcze cokolwiek, po co ma się palić. Położyła go na środku drogi.
– I co suko?
Drgnęła i odwróciła się gwałtownie. W jej kierunku biegł ociężale rycerz. Ten z rozerwanym policzkiem. Nie nadawał się na szybką jazdę po wertepach, zostawili, by dobijał. Cofnęła się odruchowo.
– Co? Myślisz, że jesteś taka sprytna? Że już po mnie?
Rycerz zwolnił pewny swego. Właśnie zrobił krok, żeby przejść nad leżącym chłopcem. Ale… Chłopak otworzył oczy i wbił swój wojskowy nóż dokładnie między nogi rycerza.
– Aaaaaaaa… – zaryło go w pół kroku. Stęknął jak wieprz.
– Co… myślisz… że jesteś taki… sprytny? – wycharczał chłopak, a krew ciekła mu po brodzie. – Że już po mnie?
Rycerz był świetnie wyszkolony. Otrzymawszy taką ranę, zdołał jednak obrócić swój miecz i ująć go obiema rękami, by zadać cios w dół. Chłopak, stękając z wysiłku wbił mu wojskowy nóż w nogę i rozszarpał tętnicę na udzie. Rycerz westchnął ciężko, patrząc ogłupiały pod siebie. Potem usiadł nagle na drodze z szeroko rozstawionymi nogami. Popatrzył w dół na czerwoną fontannę, podniósł głowę, spojrzał na dziewczynę i przewrócił się na plecy. Była to jedyna śmiertelna ofiara po stronie napastników.
Achaja nachyliła się, ale chłopak już nie żył. Położyła mu rękę na czole.
– Wtedy w burdelu, kiedy opowiadałeś o wszystkich swoich przewagach… – szepnęła. – Wiedziałam, że to kłamstwa i fantazje. Ale teraz wiem, że przynajmniej… mógłbyś tego wszystkiego dokonać… Gdybyś chciał!
Wstała szybko i pobiegła w stronę zarośli. Zatrzymał ją jednak inny głos.
– Siostro…
Zobaczyła jedną z nałożnic księcia leżącą na skraju drogi. Tą, którą stratował koń. Rozejrzała się wokół, podeszła bliżej i kucnęła przy ciężko rannej dziewczynie.
– Siostrzyczko – wyszeptała. – Umieram, prawda?
– T… Nie.
– Siostrzyczko… nie mogę podnieść głowy… a poniżej niczego nie czuję. Powiedz… Siostro, powiedz… zsikałam się?
Achaja zerknęła w bok i znowu spojrzała jej w oczy.
– Nie – skłamała.
– Tak się bałam… że będzie bolało. Ale w tym całym umieraniu, nie ból najgorszy.
– Nie bój się… eeee… siostrzyczko. Jeszcze chwilę będę przy tobie.
– Powiedz. Jestem tchórzem, prawda? Tamta wyszła zasłonić księcia, plując im w twarz. A ja uciekłam. Ja…
– Wiem. Nie mów nic więcej.
– Tak się bałam. Ja musiałam, ja się tak strasznie bałam! Tak mi wstyd, że uciekłam.
Achaja czuła, że coś dławi ją w gardle. Jeden szczeniak zginął, bo się rozglądał, czy jego czyny widzi przygodna kurwa. Drugie dziecko umiera, bo nauczono je wierzyć w ideały. I to kto? Nie rycerz, nie żołnierz. Nałożnica. Bogowie! Te dwie głupie dupy, które zginęły dzisiaj, wiedziały więcej o honorze niż cała królewska gwardia.
– Tak się wstydzę, że uciekłam.
– Ciiiii… Przecież wróciłaś.
– Nie zasłoniłam go… a to mój… – dziewczyna rozkaszlała się nagle.
– Wiem. Psi obowiązek.
– Siostrzyczko… Pomożesz mi?
Achaja przypomniała sobie chłopca, jeńca, któremu pomogła w obozie. Miała ochotę zwymiotować.
– Nie mogę się ruszyć. Nie mogę nawet podnieść głowy – skrzywiła drżące od cichego płaczu wargi. – Zabij mnie, co?
Ta przynajmniej wiedziała, czego chce. Achaja rozejrzała się wokół w poszukiwaniu miecza. Żadnego nie było w pobliżu, podniosła czyjś sztylet. Jak ją pocieszyć? Wiedziała, że to, co robi jest głupie, idiotyczne, nadęte… ale nie wpadła na nic innego. Niech to, kurwa, wszystko szlag trafi! Zasalutowała sztyletem, przykładając go do nosa.
– W imieniu Króla, w imieniu siedmiu Wielkich Książąt Królestwa Troy pasuję cię na rycerza, obrońcę majestatu, pana dzierżawnego na włościach, opiekuna tych, którzy nie mogą bronić się sami, Bogowie, sprawcie, by serce jego… tfu! jej… nie znało strachu, by honor jeg… jej pozostał bez zmazy, a ręka służyła zawsze… – recytowała formułę tak szybko, jak mogła.
Szlag! Tylko tyle wymyślili ludzie, by oddać cześć tym, którzy wierzą w coś, co wszyscy inni mają za rzecz mniej wartą od gówna. Jakie to wszystko śmieszne. Kurwa salutująca sztyletem do wytatuowanej twarzy i pasująca… nałożnicę. A najśmieszniejsze było, o czym umierająca dziewczyna nie mogła wiedzieć, że Achaja miała prawo to zrobić. A szlag! Dotknęła sztyletem ramienia leżącej, upuściła go, chwyciła dziewczynę za głowę i skręciła jej kark jednym ruchem.