Выбрать главу

Podniosła się na chwiejnych nogach i zwymiotowała tuż obok. Ulżyło jej trochę. Ruszyła w stronę przeciwną niż pogoń, która podążała za księciem. Dlaczego wszystko się tak strasznie pieprzy? Czym zasłużyła na taki los? Jak teraz zdoła się wywinąć? Żeby to wszystko… Gdzie iść? Do granicy? Tam, wojna. Żołnierzy pewnie jak nasrał. Posterunki, podjazdy… Co zrobią z podróżującą pieszo, prawie nagą ladacznicą? Wracać do Syrinx? Po co? Kurwa!!! Dlaczego wszystko się tak strasznie pieprzy?!!! Wybito pięćdziesiąt osób, Zaan z żołnierzami wieczerza z jakimś palantem, książę ubity w krzakach, dwie nałożnice, jakiś agent z nożami i woźnica stanęli w jego obronie, bo ochronę wysiekli w pierwszym starciu… To jest, kurwa, życie??? Dlaczego się tak sra wszystko wokół?

Usłyszała stłumione głosy i przypadła za krzakiem. Instynkt niewolnicy kazał jej podpełznąć na szczyt niewielkiego wzniesienia. Zrobiła to bezszelestnie… no, prawie. Rozchyliła liściaste gałęzie.

Książę żył jeszcze. Dwóch członków ochrony musiało w zamieszaniu, które wywołał woźnica z dyszlem, przekroczyć drogę ponownie i zmienić kierunek ucieczki. Ale jaką mieli szansę wobec rycerzy na koniach? Leżeli teraz martwi u stóp Siriusa. Rycerze zataczali koło. Można było podziwiać ich sprawność. Dziesięciu z nich, bo dowódca czekał trochę dalej, zrównało linię. Dziesięć dłoni klepnęło w szyję rumaki, żeby je uspokoić. Jednocześnie! Jakby mieli ręce na niewidzialnym sznurku! Ruszyli do przodu. Nawet ich konie poruszały nogami, jakby było ich nie dziesięć, a jeden. Krok w krok. Żaden nie wystąpił na ćwierć łokcia przed inne. Noga za nogą, jednocześnie, naraz, na żadnej paradzie nie można było zobaczyć niczego podobnego. Wstrzymali się kilkanaście kroków przed Siriusem opartym plecami o jakieś drzewo, z obnażonym mieczem w ręku. Żaden wierzchowiec nie targnął głową, żaden nie szarpnął uprzężą. Dziesięć nóg, naraz zostało przełożonych nad siodłem, dziesięć jednocześnie dotknęło ziemi. Raz, dwa, trzy… Trzy kroki, zdziesięciokrotnione w tej samej długości. Prawe ręce na lewy bok, szum skóry i stali ocierających o siebie, dziesięć mieczy wydobyto z pochew tak, jakby niewidzialny stolarz oznaczył dokładną miarę. Żadna ze srebrzystych kling nie drgnęła, by choć o palec wyłamać się z linii.

Dowódca podjechał bliżej. Jego koń był tak spokojny, jakby nie gonił przed chwilą po krzakach i nierównym terenie. Jakby człowiek siedział na marmurowym pomniku konia, którego jakiś czarodziej ożywił nagle, ale nie mógł przy tym zlikwidować samej istoty „pomnikowości”.

– Każdy, kto podniesie rękę na Zakon – powiedział cicho, ale odległa o kilkanaście kroków Achaja słyszała dokładnie każde słowo – musi wiedzieć, że łaska nie będzie mu dana. Każdy mocarz musi upaść w proch przed władzą, która nie z tego świata pochodzi.

Dziesięciu rycerzy postąpiło o krok. Sirius zaczął się cofać. Zerknął za własne plecy. Nie miał żadnych szans.

– Tak. Cofaj się, uciekaj – kpił rycerz głosem pełnym pogardy. – I gdzie jest ta cała potęga Królestwa Troy, po którą bezbożnie sięgnąłeś? Pytam cię! Gdzie jest majestat książęcy, który sobie przywłaszczyłeś, gdzie twoi ludzie, którzy mieli cię chronić? Nie jesteś już człowiekiem, jesteś prochem, jesteś pyłem marnym, który ubrdał sobie, że ludzie mogą dorównać Bogom! Teraz widzisz. Potęga Zakonu została ci okazana.

Achaja zaczęła się wycofywać. Ona miała szansę. Jeszcze chwilę zajmie im znęcanie się na księciem. Ucieknie, jak szlag… Ale co dalej? Do granicy, gdzie wojska, podjazdy? W głąb Luan, gdzie ją ścigają? Co ma zrobić?

– No to załatwił mnie… – usłyszała z oddali głos Siriusa. – Załatwił mnie Archentar jak chciał…

Stanęła w miejscu, czując jak coś dusi ją, kładąc się przemożnym ciężarem na płucach.

– Tak wygląda potęga Królestwa Troy – powiedział rycerz. – Jest mniej warta niż pył naprzeciw potęgi Zakonu! Pytam cię, prochu, kto stanie w twojej obronie? Pytam cię, kto uratuje honor Królestwa Troy?

Skurwysyn! Achaja nagle rozbeczała się jak dziecko. Dlaczego to wszystko jest takie pokręcone? I co? I co dalej, dziewczyno? Jako księżniczka Troy była zdrajczynią, dała zrobić ze sobą wrogom, co chcieli. Była niewolnicą, była kurwą. Była nikim. Była zerem. A ten sukinsyn, za wzgórzem krzyczał: „Gdzie jest honor Królestwa Troy? Kto stanie w obronie księcia?!”. Stanęły… Dwie nałożnice, jedna z pogardą dla napastników, druga zeszczana ze strachu… ale stanęła! Jakiś agent, Bogowie wiedzą czyj. Miał chronić? Wątpliwe. Miał zabić prostytutki, gdyby te miały jakieś sekretne plany, domyślała się. Najprawdopodobniej. A może szpiegował dla kogoś zupełnie innego, ale w głowie mu się nie zmieściło, że można wymordować pięćdziesiąt niewinnych osób i zamiast uciec stanął do walki, rzucał nożami, by ginąć później w mękach. Stanął woźnica. Ukryty długo między końmi, o czym myślał wtedy? O czym myślał w swojej bezpiecznej kryjówce? Co sprawiło, że wyrwał dyszel od wozu i stanął jak rycerz, jak człowiek honoru, mając pewność własnego zatracenia?

– No i co? – kpił rycerz za pagórkiem. – Wołam, kto przyjdzie ratować honor Królestwa Troy, a jeno wiatr odpowiada słowom moim!

Achaja wybuchnęła płaczem, teraz już głośnym, nie bacząc czy ją usłyszą. „Mamo, tak strasznie się boję!” – łkała nałożnica.

– Nie będziesz, chuju, tak mówił o mojej ojczyźnie – płakała niewolnica, prostytutka, księżniczka Królestwa Troy, zawracając i brnąc wśród chaszczy, na jakimś zapomnianym przez Bogów spłachetku świata. – Mimo, że tak strasznie się boję!

Roztrąciła gałęzie i płacząc, przecierając oczy pięściami wyszła na wolną przestrzeń, gdzie rycerze otaczali Siriusa. Kilku spojrzało na nią. Widziała ich rozszerzone zdziwieniem oczy. Ale nikt nie usiłował przeszkodzić. Wzięli ją za zszokowaną ofiarę napadu, która nie wie, gdzie skierować swe kroki. Podeszła bliżej w kompletnej ciszy. I zasłoniła Siriusa własnym ciałem.

– Jakie… – beczała tak głośno, że mieli ją za niespełna rozumu. – Jakie czasy nastały… – łzy spływały jej po policzkach, kapały na podbródek. – Żeby – pociągnęła nosem. – Żeby trupy miast na cmentarzu leżeć, żywych ludzi nachodziły! – kichnęła głośno, zasmarkała się, wytarła nos ręką.

Ruszyli o krok. Kurwa! Poczuła gorącą strugę na udzie. Zsikała się! Normalnie zsikała się ze strachu.

Dowódca rycerzy roześmiał się na cały głos. Sirius szepnął:

– Uciekaj dziewczyno! Może jeszcze zdążysz.

Było jej tak strasznie wstyd. Hekke miał rację. Walka nigdy, wbrew nazwie, nie odbywa się na ubitej ziemi… Tylko w jakimś bardachu, w zaplutej knajpie, po piciu, w szoku, w rozedrganiu… Zrobisz krok i coś cieknie po nodze! Wyjmiesz miecz i śmiechem cię zabiją, bo prędzej własne oko wykolesz…

Rycerz na koniu, dowódca, śmiał się dalej.

– Widzisz? – opanował się nareszcie po chwili. – Dwie nałożnice, woźnica i zeszczana, luańska dziwka stają w twojej obronie… tfu!… książę! Czy to jest honor Królestwa Troy?

Nie wymienił człowieka, który rzucał nożami. Ale byłoby śmiesznie, gdyby facet był agentem Zakonu, umieszczonym w książęcym orszaku. Omamiony opowieściami o służbie Dobrym Bogom, dopiero dzisiaj zobaczył, czemu służył naprawdę. I ujął się za ofiarami. I zginął, odkupując swoje donosicielskie życie. Uratował swój mały, malutki honor. Szczęściarz.