Rycerz patrzył na nią obojętnie. Wyjął z juków czerwoną opaskę mistrza i założył sobie na głowę. Dopiero teraz zrozumiała jak straszne było dla nich to, że nie mogli występować w swoich barwach, a jedynie skryci pod łachmanami jak rabusie. Zeskoczył z konia. Był skurwysynem, mordercą bezbronnych, tępym narzędziem swoich mocodawców, ale… honor miał. Honor mordercy. Nie uderzył na koniu. Zszedł. Wyjął miecz. Postąpił o krok. Nie był tchórzem. Ktoś po prostu porąbał mu umysł jak kapustę siekierą. Niczyja wina. Poza tymi, którzy w imieniu Bogów pokój na ziemi czynią.
– No?
Wbiła miecz w ziemię jak Nolaan przed walką z Hekkem. Uwierzył w magię taktyki. Cofnął się, myśląc, że ją odwiedzie od miecza, honoru pozbawi. Była chyba dla niego ucieleśnieniem Zła. Prawie naga, z kurewskim tatuażem na twarzy. Ci wszyscy, którzy przepędzali życie w celibacie, mieli fioła na punkcie bab, miłości, cielesnych wrażeń. Dobra. Ruszyła za nim, skoczyła, odbijając się z dwóch nóg, roztrącając jego ramiona, potem chwyciła go za nadgarstki i złamała mu obie ręce. Nawet nie krzyknął. Z całej siły, wyuczonym ruchem kopnął ją między nogi, aż podskoczyła wysoko do góry.
– Zapomniałeś, że jestem dziewczyną, durniu? – szepnęła szczerze zaskoczona. – Niby co zamierzałeś mi tam zrobić?
Kopnęła go w goleń, łamiąc kość. Przewrócił się.
– A teraz poleż trochę i… odpocznij – nachyliła się nad nim. – Idę naostrzyć miecz, żeby cię dobić.
Wyjęła mu z saka osełkę, podniosła miecz i zaczęła nią wodzić po klindze.
– I pamiętaj o głupiej nałożnicy, którą kazałeś stratować na drodze. O jej życiu, o jej mamie, o jej planach na starość. O tym, co sobie dumała w głupiej głowie. Która tak strasznie się bała, ale… wróciła, bo w przeciwieństwie do ciebie, była człowiekiem. I pamiętaj o tej drugiej, która miała dla was tylko pogardę. Ona też miała mamę, ojca. Coś sobie roiła o własnej wsi, którą może obdarzy ją książę. Ale zrezygnowała z tego. Zrezygnowała z tego wszystkiego, by wypełnić swój psi obowiązek. By zasłonić księcia i powiedzieć wam, jak bardzo wami pogardza. Myśl o nich panie rycerzu. Myśl o tym, że jesteś zbirem i mordercą niegodnym szacunku.
– A ty niby… – wycharczał leżący rycerz. – To kim jesteś?
– Ja jestem… – Achaja połykała łzy. – Kimś, kogo tu nie powinno być. Kimś jednak, kto musi ci uzmysłowić, że… jak mówisz o honorze Troy, to mówisz o własnej śmierci, posrańcu!
Książę Sirius podszedł na chwiejnych nogach. Przebił leżącego mieczem, odrzucił go i usiadł obok, kryjąc twarz w dłoniach.
Zaan wracał jak zbity pies. Upokorzony, w gorączce, z poczuciem totalnej rezygnacji… No dobrze. Pokazali mu, że przed potęgą Zakonu każdy musi uklęknąć, każdy musi się poddać. Jego marzenia, jego szaleństwo… wszystko spełzło na niczym. Dobrze. Zabije się. I tak jest chory. Po prostu przekonano go, że nie jemu, prostemu człowiekowi zabierać się za tych, którzy rządzą światem. Czy mógł przypuszczać inaczej? Wciągnął chłopaka w jakąś wydumaną przez siebie awanturę. Czy to mogło skończyć się inaczej? Nie miał żadnych szans. Dobrze. Zabije się! Na szczęście powiedzieli sobie na samym początku, że to tylko dla kompletnych wariatów, dla zupełnie szalonych. I… Pokazano im, gdzie ich miejsce. W grobie, na cmentarzu! Szlag z wami, pieprzcie się wszyscy! Słudzy chyba chcą być poniżani sami z siebie. Niewolnicy chyba chcą być niewolnikami. Niżej urodzeni na pewno chcą, sami z siebie, chylić karki przed lepiej urodzonymi. Dlaczego nikt oprócz nas nie próbował? Chcecie? Siedźcie w tym błocie. Jeśli taka wasza wola.
Zobaczył płonące wozy. Coś ścisnęło mu serce. Kiedy podjechali bliżej zobaczył trupy na drodze. Mężczyźni, kobiety, chłopcy i dziewczyny… Wszyscy razem. Widział trupy młodych ochroniarzy. I… Tylko jednego rycerza, który leżał w kałuży swojej krwi. Tylko jeden! Psiamać! Pięćdziesiąt osób. Wyrżnęli pięćdziesięciu prawie bezbronnych ludzi. Nie było dla nich zlitowania. Dostrzegł dziewczynę leżącą na boku drogi, małego chłopca, pomocnika kucharza przyszpilonego do płonącego wozu. Chciało mu się rzygać.
– Odnaleźć ciało księcia – szepnął.
Dowódca żołnierzy, choć sam miał pochyloną głowę, usłyszał cichą komendę. Rozesłał ludzi, którzy woleliby wszystko, choćby i przejść przez ogień, niż wykonywać to zadanie. Jechali struci jak szczury gipsem dorzuconym do jadła. Jechali aż…
– Tam, panie! Tam!!!
Zaan uderzył stopami boki swojego konia.
– Tam, panie, jest…
– Stul pysk.
Ruszył przez zarośla. Nie baczył na gałęzie chlaszczące twarz. Droga nie była długa, na szczęście. Wyjechał na pagórek i…
Zobaczył księcia Siriusa siedzącego w kucki. A tuż obok płaczącą dziewczynę pod drzewem. Coś dziwnego stało się z jego ciałem. Przez chwilę, przez moment, nie był już chory. Oddychał normalnie, nic nie świszczało mu w płucach.
Zeskoczył z konia i podbiegł po raz pierwszy, nie narażając się na atak kaszlu.
– Bogowie! Sirius, co się stało?!!!
Chłopak podniósł głowę.
– Nie wiem – wyznał.
– Ty żyjesz?!!! Bogowie!!! Co się stało?
Chłopak zagryzł wargi. Spojrzał w bok na dziewczynę, potem przeniósł maślany, nieprzytomny wzrok na Zaana.
– Nie wiem – powtórzył. – Zabili wszystkich… Zagnali mnie tu i ubili tych dwóch ostatnich. Potem kpili długo… Honor Troy bezczeszcząc. A potem… przyszła ta dziewczyna – wskazał na Achaję w przezroczystej sukni. – I ona… Pozabijała ich wszystkich.
– Co? Co ty mówisz?!!! Człowieku…
– No mówię… Przyszła i… wszystkich pozabijała. A temu ostatniemu, z opaską… tak strasznie urągała przed śmiercią.
– Coooo? Kurwa? Kurwa ich pozabijała? – Zaanowi opadły ręce.
– Przecież mówię – Sirius wstał nagle i ryknął na żołnierzy. – Psy! Przywieźć mi tu zaraz czystą sukienkę!
– Co ty bredzisz? – mruknął Zaan.
– Ktoś, kto uratował mi życie, nie będzie siedział w obsikanej kiecce! – znowu spojrzał na żołnierzy. – Jazda, psia wasza mać! Spod ziemi wyciągnąć.
Ruszyli z kopyta. No… Po prawdzie… Starając się szerokim łukiem omijać siedzącą pod drzewem dziewczynę.
– Bo wiesz – kontynuował książę niezbyt przytomnie. – Bo ona… Wiesz… Przyszła i… Za chwilę już wszyscy nie żyli.
Zaan spojrzał na Achaję chlipiącą z boku, potem na swojego przyjaciela.
– Yyyyyyyyyyyyeeeeeeeeeeeaaaaaaaaaaaaaaa! – wrzasnął ze wszystkich sił. A głosowi jego odpowiadały drapieżniki zgromadzone wokół polany. Wycie, syk, miauczenie, krakanie i skrzek niosły się daleko nad dziką granicą cesarstwa Luan. A temu głosowi… Już nikt odpowiadać nie śmiał. Wszystko bowiem, co żyło na bożym świecie, struchlało w swych kryjówkach, końca świata wyglądając.
KONIEC TOMU PIERWSZEGO