Andrzej Ziemiański
Achaja – Tom I
ROZDZIAŁ 1
Książę Archentar, jeden z siedmiu Wielkich Książąt królestwa Troy, siedział zasępiony na zalewanym czerwonymi promieniami zachodzącego słońca tarasie zamku. Młodziutki paź, który przyniósł wiadomość, stał za nim przestępując z nogi na nogę, nie wiedząc, czy ma odejść bez pozwolenia, czy stać, narażając się na gniew pana, jeżeli ten uznał, że zadanie chłopca skończyło się wraz z przyniesieniem listu. Paź dopiero zaczynał służbę na zamku. Jeszcze dziesięć dni temu mieszkał u rodziców w wiosce, potem zabrano go i przebrano w dworskie szaty. Owszem, był wcześniej przyuczany do służby, ale co innego nauki, a co innego poczuć na własnej skórze, co to jest obowiązek. Teraz cierpiał z powodu niewiedzy.
Książę Archentar jednak w najmniejszym stopniu nie zwracał na niego uwagi. Trwał zasępiony w przepastnym fotelu ustawionym tak, żeby można było podziwiać rozjaśnione teraz blaskiem słońca morze. Półprzymknięte oczy zdawały się sugerować, że drzemie, ale nie, książę nie spał, jego myśli krążyły intensywnie wokół córki – piętnastoletniej Achai. Achaja była niezwykle wykształconą dziewczyną – nawet jak na warunki królestwa Troy, gdzie nie odmawiano dziewczętom prawa do nauki. Z natury bystra i inteligentna, pod ręką najlepszych nauczycieli szybko przerosła większość chłopców. Achaję nauczono pokonywać kobiece słabości, wyszkolono w fechtunku tak, że była w stanie władać nie tylko krótkim mieczem piechoty, włócznią, nożem i sztyletem, ale nawet dwuręcznym, ciężkim mieczem rycerskim z łatwością równą tej, z jaką inne dziewczęta posługiwały się igłą do haftowania. Szermierskie zdolności młodej księżniczki pozwalały ciężką szablą jazdy odpierać ataki nawet dwóch naraz instruktorów fechtunku. Achaja potrafiła strzelać z łuku jak chłopak, biegać i pływać jak chłopak, jeździć na koniu jak chłopak, z rozkraczonymi nogami, ale… Ale chłopcem raczej nigdy nie zostanie. I ta właśnie myśl mąciła spokój Wielkiego Księcia. Od śmierci pierwszej żony stracił nadzieję na posiadanie męskiego potomka. Według prawa, to Achaja miała po nim dziedziczyć tytuł wielkoksiążęcy. Ale jako kobieta nie mogła zasiadać w Radzie Królewskiej, co spędzało Archentarowi sen z oczu i napawało wstydem, ilekroć musiał uczestniczyć w zebraniach sam, podczas kiedy inni książęta byli tam z synami. Czuł, że paliły go policzki, kiedy Achaja musiała pierwsza pochylać głowę przed ludźmi z rodów daleko niższych niż jego własny, przed byle chłopcem, który ledwie miał tytuł szlachecki. Archentarowi było żal Achai, ale jednoczenie coś w nim, coś w głębi umysłu chciało ukarać niewinną dziewczynę, dziewczynę albo siebie samego i perfidnie, brał ją ze sobą wszędzie tam, gdzie mogła być narażona na upokorzenia. Achaja znosiła to dzielnie, z jakimś przedziwnym, wewnętrznym spokojem zbudowała sobie własny świat, gdzie kryła się, ilekroć ktoś dokuczał jej za bardzo. Ale to nie wystarczało Archentarowi. Kiedy tylko król udzielił mu dyspensy, zgodził się na pierwsze małżeństwo zaproponowane przez radę. Owszem – tak kazał obyczaj, ale przy odrobinie chęci można było znaleźć setki sposobów na obejście norm zwyczajowych. Archentar jednak (albo ta część, która w nim dążyła do samokarania się i karania dziewczyny) postanowił zdać się na ślepy los, czy raczej złośliwość złożonej z jego wrogów rady. Wynik jednak zaskoczył go. Kiedy żenił się z o rok młodszą od córki dziewczyną, nie przypuszczał, że los obdarzy go w szybkim czasie męskim potomkiem. A poza tym czternastoletnia dziś Asija nie była złą żoną. Miała tylko jeden minus, nienawidziła ładniejszej, zdolniejszej i silniejszej Achai w sposób żywiołowy, a ponieważ etykieta dawała pełną władzę nad pasierbicą, zamieniła jej życie w prawdziwy koszmar. Prawo stwierdzało jasno – pełną władzę nad córką sprawowała żona. Mąż, nawet gdyby chciał, nie mógł ingerować w decyzje. Achaja jednak była pierwszym dzieckiem Archentara z pierwszej żony i od decyzji męża tylko zależało, kto odziedziczy tytuł. Tylko to powstrzymywało Asiję od odprawienia wszystkich nauczycieli i postronnych świadków tego, co robiła z Achają. Nie chciała, żeby współczucie wielkiego księcia dla córki obróciło się przeciwko jej dziecku.
Archentar nagle otworzył oczy.
– Proś żonę! – powiedział do pazia, który drętwiał za jego plecami. Chłopak, czując nagłą ulgę, skoczył tak szybko, że nawet zasępiony książę spojrzał za nim z lekkim zdziwieniem.
Archentar złożył trzymany dotąd w rękach list. Powołanie… Powołanie do wojska. Tak. Każde dziecko ze szlachetnego rodu (a szczególnie wielkoksiążęce – dla przykładu) musiało odsłużyć kilkaset dni w wojsku. Każda rodzina musi oddać chłopca. Jeśli nie ma chłopca to dziewczynę. Oczywiście dla bogatych było wiele sposobów na uniknięcie tego prawa, można było usynowić jakieś drobnoszlacheckie dziecko, wykazując się przed radą mniej lub bardziej naciągniętym stopniem pokrewieństwa, kazać mu odsłużyć swoje, a potem odprawić, dając w zamian kilka wiosek i zaskarbiając sobie jego dozgonną wdzięczność, ale…
– Panie – Asija, stając z boku, złożyła głęboki ukłon.
– Podnieś się dziecko – Archentar często łapał się na tym, że określał ją tym, czym była w istocie. Nie miał pojęcia, czy jest jakikolwiek sens w radzeniu się dziecka. Był jednak dość stary, a starość skłaniała ku dokładnemu poddawaniu się rytuałom. – Przeczytaj to.
Asija chwyciła list i szybko przebiegła po nim oczami. Tylko z największym trudem powstrzymała się od okazania jakiegokolwiek uczucia. Nie wiedziała, po co wezwał ją książę. Mimo jednak młodego wieku czuła, że nadarza się niezwykła szansa pozbycia się Achai na zawsze. Jeśli nie ona sama, to ojciec. Jej ojciec na pewno coś wymyśli. Ta głupia krowa nie zagrodzi drogi jej dziecku!
– Panie?
– Co o tym sądzisz?
– Myślę, że… – Asija gorączkowo zastanawiała się, co powiedzieć. Jak tą głupią dupę wrobić w wojsko? – To jedyna droga, żeby Achaja mogła dziedziczyć tytuł – powiedziała ostrożnie. – Jeśli odsłuży wszystko, da przykład. A wtedy…
– Hmmm – Archentar zawahał się, czy wprowadzać żonę w rozmyślania nad tym, kto ma zostać jego dziedzicem. Zresztą, to i tak bez znaczenia. Było jeszcze dużo czasu. – Prawo każe nam podporządkować się decyzji.
Asija uważnie obserwowała twarz księcia. Widziała, że nie był jeszcze zdecydowany.
– Przecież moja rodzina może osłodzić jej służbę w wojsku – zawiesiła znacząco głos. – Jej poświęcenie zrobi odpowiednie wrażenie. A Wielki Książę nie będzie zamieszany w ten sposób w ewentualną sprawę pomocy dla córki. Zrobi to kto inny, z innej rodziny. My nie będziemy zamieszani. A motywy tego kogoś mogą być przecież różne…
Odetchnęła z ulgą, widząc odprężenie na twarzy Księcia. To, że przyglądała się wszystkim intrygom na dworze ojca, teraz przynosiło efekty. Wiedziała jakich słów dorośli używają w takich okolicznościach i z łatwością naśladowała ten język.
Archentar początkowo zdziwił się, słysząc jej słowa. Potem jednak ta część umysłu, ukryta gdzieś w głębi, podszepnęła mu, że Asija ma rację. Że jest to najprostszy sposób na pozbycie się problemu. Zresztą, wyćwiczona Achaja na pewno poradzi sobie w wojsku. Zdawał się ukrywać prawdę sam przed sobą. Czyste sumienie było dostatecznie ważną rzeczą, żeby pozbyć się wątpliwości, które mogłyby pomóc córce. A poza tym kupi się przecież czyjeś zastępstwo do maszerowania i cięższych robót.
– Może i tak – nie podjął jeszcze decyzji.
– Trzeba to głęboko rozważyć – Asija o mało nie zadławiła się własną śliną. Może się zgodzi!!! Ten głupi staruch może zgodzi się oddać córkę we władzę jej rodziny! To… To będzie koniec rodu Archentara. Jej syn zostanie Wielkim Księciem.
– Przygotujcie się obie do kolacji – Książę nie podejrzewał nawet, co dzieje się w umyśle żony. Jak zwykle odłożył decyzję na później. – Będziemy gościć czarownika Mereditha i cesarskiego posła.
Asija pochyliła się w głębokim ukłonie, tak głębokim, żeby ukryć wyraz triumfu na twarzy.
Wycofała się z tarasu. Zrobiła kilkanaście kroków spokojnie, a potem, kiedy nie mógł już słyszeć odgłosu jej sandałów, zaczęła biec, unosząc przód sukni. Cała dygotała z przejęcia. Ten głupi staruch może dać szansę, żeby zabić własną córkę! Tyle sama rozumiała. Tylko jak to zrobić?