– Co myślisz, kurwa? Przypalę cię zaraz lampką! Zobaczysz, czy boli.
– No! Zsikała się z bólu, normalnie, no… Wiem, jak było.
– Dobra… jedną mamy, wybierzcie następne.
Achaja, choć trzymana za kark i odwrócona, z gołym tyłkiem, poczuła się jakby sam cesarz wyróżnił ją szlachectwem za odwagę w walce. Wygrała! Odetchnęła z ulgą. Kątem oka zauważyła, że również burdelmama wzdycha, wachlując się chustą. Warunki umowy z Mamą Minn, a raczej z jej mocodawcą, zostały spełnione.
Wyruszyli następnego dnia. Wielki orszak syna Wielkiego Księcia. Stu żołnierzy, „kuzynowie” i służba, nie licząc oczywiście dostojnych osób, czyli samego księcia Siriusa, jego zausznika Zaana i posła Troy. Żaden ze strażników przy głównej, cesarskiej bramie nie śmiał nawet podnieść oczu, by spojrzeć na Achaję, która podróżowała na ocienionym wozie przeznaczonym dla dziewczyn ochrony… Wszyscy agenci, strażnicy, cesarskie służby i prefektura pozostały gdzieś z tyłu, w tym bogatym, pełnym przepychu i nędzy mieście nie podejrzewając nawet, że ich ofiara wymyka się z rąk nie ukradkiem, nie chyłkiem, nocą… ale w pełni dnia z fanfarami, wśród spędzonych przemocą, ale wiwatujących tłumów, tuż za centralnym punktem orszaku. Achaja jechała dosłownie dwanaście kroków za księciem, na którego zwrócone były oczy wszystkich. Każdy, kto chciał, mógł ją zobaczyć i rozpoznać. Nie rozpoznał jej nikt mimo, iż trudno było przypuszczać, że agenci prefektury i strażnicy spali tego dnia lub zaniedbywali swoich obowiązków.
Jazda przez zachodnie prowincje Luan była mniej przyjemna. Głównie z powodu tempa. Oficjalny orszak wlókł się niemiłosiernie i drogę, którą jeździec na zwykłym koniu mógł przebyć w cztery, pięć dni, przemierzał w czasie dwukrotnie dłuższym. Upał za dnia, mimo płóciennego dachu na wozie, doskwierał niemiłosiernie. Natomiast wieczorami… Chłopcy z ochrony księcia dawali dowody swojego zapału. Gdyby choć część sił, które poświęcali dziewczynom mogli okazać w walce, książę Sirius mógłby z nimi wejść między setki, dosłownie setki, rozbójników złaknionych jego krwi i już po chwili, liczyć tylko trupy wrogów.
Zaana spotkała piątego dnia. Kiedy wjechali na żyzne tereny prowincji nazwanej od głównego miasta Negger Bank. Sprawił na niej dziwne wrażenie. Wysoki, chudy, mimo upału chodzący w zapiętym po szyję czarnym płaszczu… Skrupulatny, dociekliwy, zezujący na wszystko, co działo się wokół. Nie znała go. Nie mogła go znać. A jednak już przy pierwszym spotkaniu podszedł do niej i spytał:
– Słuchaj dupo… Nie masz jakiegoś noża przyklejonego do ciała? Trucizny?
Kiedy udała zdumienie (choć, po prawdzie, nie musiała wiele udawać), obmacał ją brutalnie i powiedział:
– No! I uważaj suko! – splunął na ziemię. – Nie wiem, kim jesteś – uśmiechnął się zimno. – Ale wiem, co zaszło w burdelu w Syrinx. Wiem dobrze, ladacznico!
Przeszedł ją dreszcz. Zaan sprawiał wrażenie, że naprawdę dobrze wie, o czym mówi.
– Nie próbuj się zbliżyć do księcia – warknął. – Tu już są tacy, co na ciebie uważają.
Oniemiała. On naprawdę coś wiedział. Nie wszystko, owszem. Ale, nie mogła wyobrazić sobie, skąd czerpał swą wiedzę. Jej antypatia do Zaana powiększyła się, kiedy podczas któregoś z kolei postoju, kiedy wydawało się, że drogą zmierza ku nim jakiś oddział (okazało się potem, że to bogaty kupiec ze służbą) szepnął do kogoś, kto udawał zwykłego sługę:
– Uważaj na kurwy! Jakby co – przeciągnął palcem po gardle – wiesz, co robić…
Słyszała to na własne uszy. Od czasu, kiedy Krótki zaaplikował jej do nosa antidotum na smród, nie czuła żadnych zapachów, ale… Ale słuch ją nie mylił. Nie mogła rozgryźć tego człowieka. Mówił jak chłop i nie jak chłop zarazem. Czasem silił się, żeby udawać sługę Zakonu, czasem udawał światowca lub, wedle uznania, preceptora młodego księcia.
Był dziwny. Przez cały dzień kaszlał, ledwie chodził, powłócząc noga za nogą. W nocy nie spał, chodząc od namiotu do namiotu. W końcu kładł się. Wstawał po jakichś trzech modlitwach, charcząc i kaszląc jeszcze mocniej. Potem z reguły siadał przy jednym z wozów, owijał się pledem, drugi podkładał pod głowę i zasypiał w pozycji siedzącej, oparty o wysoką burtę. Achaja nie mogła podejść bliżej. Nie dość, że zawsze wokół kręcili się wartownicy, to jeszcze jej ogolona głowa odbijała światło gwiazd, zdradzając każdy jej ruch. Nadawała się na „nieustraszonego zwiadowcę” w tym samym stopniu, co muł na ogiera rozpłodowca.
Zaan spędzał jej jednak sen z oczu. Rozmawiała z nim jeszcze raz podczas drogi. Chłopcy Siriusa popili się właśnie, była późna noc. Cesarski immunitet dla posła i stu żołnierzy wydawał się wystarczającą ochroną osoby księcia. Siedziała tuż przy swym wozie (reszta dziewczyn od dawna już spała), kiedy podszedł Zaan.
– No i co, dupo? – usiadł obok. – Myślisz, jakby tu księcia załatwić? Ciężko, co?
– Ależ, panie… – podskoczyła.
– Siedź, siedź – mruknął. – Powiedz mi jedną rzecz, mała. Na jaką zarazę burdelmama podstawia ludziom księcia dziewkę, która nie potrafi zabić Siriusa. Więcej, nie czyni w tym kierunku żadnych starań.
– Panie, ja nigdy… – zachłysnęła się oddechem. – Ja przecież służę wiernie!
– Taaaa… – przytaknął ruchem głowy. – Dupy dajesz ponoć nieźle. Ale nie o to pytam.
Nie wyglądał na człowieka, którego uda się zbyć byle czym. Powiedzieć mu? Wszystko? Nie. Ale ile? Zaan nie czekał na odpowiedź.
– Słuchałem dzisiaj, jak rozmawiasz z tym twoim chłopcem – mruknął. – Czy możesz mi wyjaśnić jedną rzecz? Jakim cudem dziewczyna, która rozumie znaczenie słowa „konformista” znalazła się w… burdelu? – spojrzał na nią z ukosa. – Chyba, że wszystkie kurwy w Luan ukończyły jakieś akademie, a tylko ja o tym nie wiem, co?
– Konformista to… – zaczęła, ale nie dał jej skończyć.
– Słuchaj, nie udawaj głupszej niż jesteś, dobrze? Tego nie cierpię – ziewnął lekko. – Słyszałem całą waszą rozmowę. Skąd na przykład znasz znaczenie słowa „imponderabilia”? W burdelu nauczyli?
– Nie zawsze byłam kurwą.
– Co ty nie powiesz – spojrzał jej prosto w oczy. – A ja myślałem, że już jako niemowlakowi zrobili ci tatuaż – ziewnął jeszcze raz, szeroko. Miał wyraźne kłopoty ze snem. – Źle się bronisz dziecko. Mogłabyś powiedzieć, że specjalnie wychowują w Syrinx ladacznice dla wyrafinowanych i wykształconych klientów. Żeby taki przynajmniej pogadał, jak mu już nie stanie – wykonał wulgarny gest. – Powiem ci jedno. To, że nie masz żadnej przekonującej odpowiedzi na moje pytania, może świadczyć, że nie podesłano cię, żebyś nam szkodziła. Może… Tylko dlatego jeszcze żyjesz, dziewczyno. Tylko dlatego. Spiskowcy przygotowaliby cię lepiej. Ale taki stan nie będzie trwał wiecznie. Dowiem się, wszystkiego się dowiem o tobie.
Wstał i odszedł bez żadnego pożegnania. Achaja siedziała jeszcze długo w tym samym miejscu, czując jak oblewają ją zimne poty. Zrozumiała, że setka żołnierzy i „kuzynowie”, którzy ochraniali księcia byli niczym wobec Zaana. On nie był chłopem, nie był sługą Zakonu, nie był światowcem, nie był preceptorem księcia. Był jego ostateczną tarczą. Tarczą i bronią, dużo bardziej skuteczną niż tysiąc sztyletów ukrytych w rękawie. To był człowiek, którego należało się bać w dużo większym stopniu niż najbardziej śmiertelnej zarazy. Dużo bardziej niż Hekkego z obnażonym, wzniesionym już do ciosu mieczem.
Samego księcia Siriusa widziała z bliska może cztery razy. Zawsze spuszczała wzrok. Chyba niepotrzebnie. Nie rozpoznał jej, ona też go nie poznawała. Ostatnio widzieli się, będąc dziećmi jeszcze. Nie było szans na przypomnienie sobie zmienionej wiekiem twarzy. A w jej przypadku nie mogło być nawet cienia szansy. Książę wszak nie mógł przypuszczać, że jedna z kurew jego ochroniarzy, to księżniczka Achaja we własnej osobie. Niemniej… Spojrzał tęsknie w jej stronę. I to bynajmniej nieraz. Książę był fajny. Nie wynosił się, nie trzymał głowy za wysoko. Zawsze zagadał z tym, czy z tamtym, pośmiał się, strzelił klapsa w tyłek chyba każdej napotkanej dziewczynie. Lubił wypić, a jeśli w pobliżu nie było Zaana choć przez chwilę, to nawet upić się błyskawicznie. Lubił swoich „kuzynów”, a oni za nim przepadali. Nie lubił jeździć konno, nie lubił wyrafinowanego jedzenia jakie mu serwowano, nie cierpiał sytuacji, która nie pozwalała mu na skorzystanie z dziewczyn swojej ochrony. Oczywiście miał swoje nałożnice. Dwie. Wyraźnie znudził się nimi na wiele dni przedtem, zanim jeszcze jego orszak osiągnął Syrinx. O dziwo… Lubił też Zaana. Tego Achaja nie mogła rozgryźć. Owszem, na pewno znał jego wartość, ale patrząc z boku odnosiło się wrażenie, że Zaan przeszkadza mu wyraźnie praktycznie we wszystkich przyjemnościach, na które książę miał ochotę. A jednak… Obydwaj wyraźnie się lubili, rozumieli wpół słowa, coś łączyło ich z całą pewnością i nie był to bynajmniej zwykły stosunek jaśnie pana do swojego najlepszego ochroniarza. Zresztą, Zaana, jak pokazały późniejsze wypadki, też można było podejść.