Roztrąciła gałęzie i płacząc, przecierając oczy pięściami wyszła na wolną przestrzeń, gdzie rycerze otaczali Siriusa. Kilku spojrzało na nią. Widziała ich rozszerzone zdziwieniem oczy. Ale nikt nie usiłował przeszkodzić. Wzięli ją za zszokowaną ofiarę napadu, która nie wie, gdzie skierować swe kroki. Podeszła bliżej w kompletnej ciszy. I zasłoniła Siriusa własnym ciałem.
– Jakie… – beczała tak głośno, że mieli ją za niespełna rozumu. – Jakie czasy nastały… – łzy spływały jej po policzkach, kapały na podbródek. – Żeby – pociągnęła nosem. – Żeby trupy miast na cmentarzu leżeć, żywych ludzi nachodziły! – kichnęła głośno, zasmarkała się, wytarła nos ręką.
Ruszyli o krok. Kurwa! Poczuła gorącą strugę na udzie. Zsikała się! Normalnie zsikała się ze strachu.
Dowódca rycerzy roześmiał się na cały głos. Sirius szepnął:
– Uciekaj dziewczyno! Może jeszcze zdążysz.
Było jej tak strasznie wstyd. Hekke miał rację. Walka nigdy, wbrew nazwie, nie odbywa się na ubitej ziemi… Tylko w jakimś bardachu, w zaplutej knajpie, po piciu, w szoku, w rozedrganiu… Zrobisz krok i coś cieknie po nodze! Wyjmiesz miecz i śmiechem cię zabiją, bo prędzej własne oko wykolesz…
Rycerz na koniu, dowódca, śmiał się dalej.
– Widzisz? – opanował się nareszcie po chwili. – Dwie nałożnice, woźnica i zeszczana, luańska dziwka stają w twojej obronie… tfu!… książę! Czy to jest honor Królestwa Troy?
Nie wymienił człowieka, który rzucał nożami. Ale byłoby śmiesznie, gdyby facet był agentem Zakonu, umieszczonym w książęcym orszaku. Omamiony opowieściami o służbie Dobrym Bogom, dopiero dzisiaj zobaczył, czemu służył naprawdę. I ujął się za ofiarami. I zginął, odkupując swoje donosicielskie życie. Uratował swój mały, malutki honor. Szczęściarz.
„Spokój, dupo!” – odezwał się w jej głowie Hekke. – „Jeśli stoisz bez broni naprzeciw wielu napastnikom, najpierw wybierz mańkuta”.
Z powodu łez nie mogła szerzej otworzyć oczu. Widziała wszystko jak przez mgłę. Zasmarkała się znowu. Było dwóch ludzi, którzy trzymali miecze w lewych rękach. Chlipiąc, ruszyła w stronę tego, który stał bliżej. Rycerz uśmiechnął się. Nie była dla niego przeciwnikiem. A poza tym… Miała na sobie cieniutką, prawie przezroczystą suknię, pod opiętym materiałem mógł widzieć wszystkie szczegóły jej ciała. Ale nie o to chodziło. Suknia sięgała do kostek i była tak wąska, że dziewczyna mogła robić jedynie małe kroczki. I jak tu zrobić rozkrok? Jak ustawić się do walki? Żaden z rycerzy nie miał na sobie nigdy kobiecej sukni, ani tak wąskiej, ani, zresztą, żadnej innej. Nikt z nich, nie wiedział więc, że rozstaw nóg, na który pozwalała sukienka, był mniej więcej taki sam, jak rozstaw nóg niewolnika skutego kajdanami. Niby skąd mieli to wiedzieć? Mańkut zlekceważył ją. Uniósł miecz dla zadania ostatecznego ciosu.
„Pamiętaj” – mówił w jej głowie Hekke. – „Widząc nieuzbrojonego człowieka, przeciwnik zapewne zada cios, prowadząc miecz szerokim zamachem, znad głowy. Żeby nie musiał potem poprawiać… To głupie. Przecież zawsze pusta ręka będzie szybsza niż ta obciążona bronią. Możesz odbić cios, uderzając ręką w bok spadającego miecza. Zawsze będziesz szybsza. Masz przecież pustą rękę. A wiesz, dlaczego ludzie z reguły tego nie robią? Cha, cha, cha… Ponieważ boją się, że skaleczą się w dłoń! Cha, cha!!!…”
Rycerz z całej siły wymierzył cios, świetlista klinga ze świstem przecięła powietrze. Dziewczyna uderzyła w bok miecza własną dłonią zmieniając kierunek lotu ostrza, tak, że śmignęło tuż przy jej ramieniu. Rycerz zrobił krok do przodu, żeby nie upaść, a ona wybiła mu oczy palcami. Chwyciła go za ręce i zabrała mu broń. Dlatego potrzebny był mańkut. On miał miecz w lewej, a sztylet w prawej. Stojąc naprzeciw pozwolił jej chwycić miecz od razu do jej prawej ręki, a sztylet do lewej. Bez żadnego przerzucania, przy którym można wypuścić coś z ręki. Bez straty czasu.
Objęła obie rękojeści trzema palcami obu dłoni. „Atakuj, dupo, jeśli masz więcej przeciwników” – powiedział Hekke. – „Nie daj im czasu!”
Skoczyła do przodu godząc w szyję następnego. Nawet się nie zasłonił, patrząc z zdumieniu na czerwoną strugę bijącą mu z gardła. Następny! Garda! Za wysoko, kochanie. Myślałeś, że uderzy z góry? Lekki przerzut z góry na dół – miecz ugodził go w nogę, kiedy zachwiał się, dokończyła sztyletem w szyję. Pamiętała, że mają kolczugi.
Załatwiła trzech zanim reszta zorientowała się, że ma do czynienia z poważnym przeciwnikiem. Ale orientacja to jeszcze nie działanie. Przy czwartym rzuciła się plecami na ziemię. Walnęła go płaskim ciosem w kostkę, gruchocząc ją kompletnie, mimo skórzanego buta, a kiedy przewracał się na ziemię, nadstawiła mu sztylet. Złamał się oczywiście, ale przy takim upadku, kolczuga nie dawała żadnej ochrony. Złamana, wąska klinga tkwiła gdzieś głęboko w jego ciele, daleko za rozerwanymi drutami kolczej tuniki. Zabrała jego nóż i wstała jednym skokiem, wyginając plecy jak deskę katapulty.
Wrzask z tyłu świadczył, że Sirius zabił oślepionego rycerza. Zostało sześciu, plus dowódca na koniu. Skradali się usiłując utworzyć koło wokół niej. „Podręcznikowy błąd!” – mówił Hekke. – „Na chuj im koło? Myślą, że będziesz czekać pośrodku i wino pić?” Skoczyła do najbliższego, opuszczając broń. Choć to niemożliwe, uznał, że jest idiotką! Chciał ją nabić na sztych, kretyn. Odwróciła się, przepuszczając ostrze po swoich plecach. Nawet nie rozciął jej sukni, palant. Walnęła nożem w gardło, zanim zdążył zrozumieć, że go atakują. Dużym kijem na pustyni walczyło się trudniej. Miecz był lżejszy. Z obu nóg odbiła się, skacząc ku następnemu. Nie przewidział tego. Nie mógł przewidzieć, że ktoś ćwiczył walkę, mając na nogach kajdany. Znalazła się tuż przy jego ciele. Nie wiedział, co ma zrobić, mógłby, co najwyżej, objąć ją jak kochanek kochankę. Usiłował odskoczyć… Odskoczył. Patrząc na fontannę własnej krwi. Zostało czterech, plus dowódca.
„Jak masz już tylko czterech…” – mówił Hekke – „zrób ich w jajo. Niech się rzucą na ciebie, cha, cha, cha… naraz! Po oczach poznasz, kto naprawdę chce się poświęcić, a kto tchórzem podszyty”
– No! Chodźcie! – wrzasnęła. – Pokażcie luańskiej kurwie, co to jest honor Zakonu!!!
Okrążyli ją. Ci z przodu nie zdradzali chęci do natychmiastowego umierania. Nie było już ognia w ich oczach, który można było zauważyć przy mordowaniu bezbronnych sług na drodze. Więc z tyłu uderzą? Kucnęła. Coś świsnęło jej nad głową. A drugi? Wywróciła się na plecy i wstała natychmiast w innym miejscu. Drugi był sprytny. Zrobił krok do przodu i… Bogowie! Upadł, potykając się na jej nodze! Powinna przewrócić się również, cios był silny. Ale… To ona, a nie on przez ostatnie kilka lat nosiła kosze pełne kamieni, a każdy upadek groził śmiercią z rąk strażników. Nawet się nie zachwiała. Dobiła leżącego sztychem łaski, choć wcale nie musiała tego robić. Pozostała trójka dodawała sobie odwagi wrzaskiem.
– Psy w luańskiej rzeźni też szczekają głośno – powiedziała, usiłując się nie jąkać. – Ale im to nie pomaga.
„Trzech to nie problem” – powiedział Hekke, gdzieś w jej wnętrzu.
Rzuciła się do przodu wbijając miecz i nóż w gardła tych, co stali na zewnątrz. Zębami chwyciła dłoń tego pośrodku. Chciał ją walnąć sztyletem, ale zwarła szczęki, miażdżąc mu kości dłoni. Zawył z bólu, kiedy poczuła krew w ustach. Wcale nie był tak odporny, jak się zdawało. Ból sprawił, że nie mógł się ruszyć. Puściła własną, niepotrzebną już broń i złamała mu kark, patrząc wokół, czy dowódca nie nadjeżdża na ratunek.
Zaczęła wyć! Krzyczeć i ryczeć, ale tylko wilki mogły zrozumieć jej mowę! Ptaki wzbiły się z pobliskich drzew, uciekając w popłochu, gryzonie, gady i płazy oddalały się w pośpiechu z niebezpiecznej polany. Tylko nocni drapieżcy, których pobudziła, rysie, lisy, dzikie koty, sowy i wilki odpowiadały jej głosowi, czując zew! Zew krwi! Oto drapieżca wykończył kilka owiec! Wyjmy bracia, miałczmy, skrzeczmy! Oto człowiek, pan drapieżników, zabójca ostateczny, ogłasza swoje zwycięstwo. Dołączmy do głosu jego, bo my też czujemy to we krwi. Zagłada! Zagłada! Albo z nami, albo przeciwko nam. Ale wtedy nie dziw się, że twój duch uwolniony od ciała słyszeć będzie tylko nieartykułowaną pieśń ostatecznej zatraty. Aaaaach! Co za kakofonia dźwięków nocnych zabójców. Jedna lisica poroniła z wrażenia. Dwa obudzone wilki pogryzły się, bo nie mogły wytrzymać napięcia. Koty zbliżały się cicho, chcąc przynajmniej zobaczyć najpiękniejszą rzecz, która mogła ukoić ich kompletnie amoralne umysły. Zwierzęta nie znały pojęcia Bogów. Wyły, miałczały i skrzeczały, zdając się mówić: „Pokaż nam! Pokaż nam panie drapieżców, jak pięknie morduje nasz król! O to właśnie prosimy cię, panie”.