Выбрать главу

– Ano, nie dziwiłem się.

– Przecież nie możesz mnie znać.

– Bo nie znam.

– No to skąd wiedziałeś?

– Nie wiedziałem – Zaan przystanął z sakwą rycerza w ręce. – Nie znałem tego, co ci się przydarzyło. Wiedziałem jednak, że musiało to być właśnie coś takiego. Dziecko wychowane wśród psów, wśród piratów, którzy pozwalali ci dobijać chłopów, potem na galerach. Fakty nie są ważne. Wiedziałem, że to będzie coś takiego.

– Skąd wiedziałeś?

– Bo… – tym razem zawahał się Zaan. – I tak nie zrozumiesz.

– Powiedz.

– Bo jesteś istotą kompletnie amoralną. Czystą energią skierowaną donikąd.

– Co? – chłopak, zdaje się nie zrozumiał ani słowa.

Zaan wzruszył ramionami.

– Zabiłeś, bogom ducha winnego, piekarza za sześć brązowych. Karczmarz odliczył ci połowę za jedzenie i gorzałkę. Dla trzech brązowych. Zabiłeś go na oczach jego żony i córek, i ani ci w głowie nie postały żadne wątpliwości… To energia. Jesteś całkowicie amoralny, ale nie jesteś wredny, nie jesteś zły. To po prostu twoje życie. Z tej chałupy mogłeś wziąć więcej grosza niż pewnie widziałeś w życiu, mogłeś sobie zabrać jego córeczkę i teraz byłoby ci ciepło, ale nie. Jesteś istotą amoralnie uczciwą. Jak ten karczmarz.

– Co? – powtórzył Sirius.

– To syn suki! Sknera, dziad, złośliwiec. Ale nie doniósł na ciebie rycerzowi, choć mógł i zaoszczędziłby swoje brązowe. Jeszcze nagrodę by wziął.

– Też by go ścięli.

– Nie. On jest sprytny, ty nie. Ale zapłacił uczciwie za niegodziwość. Grosze, orżnął cię, ale zapłacił. Jesteście tacy sami. Ja znam jego historię.

– On też był na galerach?

Zaan żachnął się.

– Mówiłem, że nie zrozumiesz – podszedł do konia i zaczął zakładać mu uprząż.

Sirius stał nieruchomo przy ogniu.

– A dlaczego zgodziłeś się do mnie na giermka?

– Słuchaj – Zaan odwrócił się i oparł o koński ciepły bok. – Ja przez trzydzieści lat nie robiłem niczego, tylko czytałem księgi. Znam je wszystkie, wiem więcej niż jakikolwiek kapłan z mojej świątyni. Wiem więcej, niż można to sobie wyobrazić, bo nie ma drugiego człowieka, który przez trzydzieści lat nie robił nic innego, jak czytanie mądrych ksiąg od rana do późnej nocy!

– Skoro jesteś taki mądry, to dlaczego nie jesteś bogaty?

Zaan roześmiał się chrapliwie.

– Ponieważ mądrość to odwrotność działania. Jeśli chciałem coś zrobić, a przychodziły mi do głowy takie myśli, to zawsze tylko wyobrażałem sobie przeszkody piętrzące się przede mną. Jeśli chciałem coś zrobić, to widziałem tylko, co może się ze mną stać, jeśli się nie uda. Aż… – Zaan potrząsnął głową – aż pewnego dnia zobaczyłem człowieka, który nie widzi przed sobą żadnych przeszkód. Który potrafi działać. Który zabił piekarza, narażając się przy tym na nagonkę, na stryk, na tortury za trzy brązowe! Który zabił Rycerza Zakonu, o niebo lepszego od siebie, tylko dlatego, że… że po prostu nie wiedział… Nie wiedział, nie przeczuwał, nie podejrzewał, że rycerz jest od niego po stokroć lepszy w mieczu – Zaan przerwał dla zaczerpnięcia oddechu. – Ty to byś nawet zabił matkę w połogu. Ale dziecko, które rodziła pewnie zawinąłbyś w jakąś szmatę i dał komuś, żeby się nie zmarnowało. Nie jesteś z natury zły – roześmiał się nagle. – Ty po prostu nie wiesz co to prawo, co to moralność, co to człowieczeństwo.

Sirius roześmiał się również. Jego mina jednak świadczyła, że nie bardzo rozumiał wywodu swojego giermka.

– W gruncie rzeczy – Zaan powrócił do oporządzania koni. – Jesteśmy tacy sami. Pod pewnym względem.

Resztę prac wykonali w milczeniu. Zaan promienny, mimo chłodu szarpiącego ciało, Sirius zamyślony, robiący miny, które w jego mniemaniu miały mu chyba pomóc w zrozumieniu usłyszanych słów. Zaan skończył pierwszy i z trudem wgramolił się na siodło.

– A ognisko? – Sirius wskazał za siebie. – Przecież las może zgorzeć.

– No to co?

– He! – Sirius zamyślił się, a potem roześmiał na cały głos. To zrozumiał na pewno. – No pewnie! – wskoczył na siodło i ruszyli w stronę tonącego w mroku gościńca. Chłopak śmiał się jeszcze, kiedy dotarli do drogi.

– To mówisz, żeśmy tacy sami? – powiedział, tłumiąc chichot.

– W pewnym sensie.

– To jacy niby jesteśmy?

Zaan spojrzał na niego, potem popędził konia.

– Kompletnie amoralni!!! – krzyknął, wysforowując się do przodu.

Sirius nie rozumiał tego słowa, ale śmiał się jak z wybornej dykterii.

– Znaczy jacy?

– Tacy, co to ich wieszają na stryku. Ale tylko wtedy jak im się nie uda!

– No to w konie!!! – chłopak ryknął jak mógł najgłośniej.

– W konie! – zawtórował mu Zaan. – Cały świat czeka na nas!

ROZDZIAŁ 5

Achaja przymknęła oczy. Owszem, zdarzało się wcześniej, że książęce dzieci brano do wojska na równi ze wszystkimi (a nawet szczególnie je – dla przykładu), ale to było dawniej, w czasach, które opisuje się w starych kronikach. W czasach kiedy honor i miecz, jak mówił poseł L’ath, rzeczywiście coś znaczyły. Nie słyszała, żeby ktokolwiek z ludzi, których znała, poszedł służyć jako prosty żołnierz. No może ktoś tam… Ale na pewno nie córka Wielkiego Księcia. A jeśli już… To owszem, wpisywano taką osobę na listę rekrutów, a w dwa dni później kierowano, dajmy na to, do armijnego zespołu muzycznego, gdzie przez dwa lata pełniła (honorowo) funkcję konsultanta, na przykład do spraw poezji. Zdarzało się, że nikt z właściwej jednostki (ani zespołu artystycznego oczywiście) w ogóle nie wiedział, jak wygląda wysoko urodzony rekrut. Wiedziony swoją chorobliwą uczciwością Archentar kazał jej jednak odsłużyć wszystko, jak każdy zwykły żołnierz. Początkowo uważała, że dzieje jej się wielka krzywda, potem uznała, że może i dobrze, że jest to jakaś przygoda w jej życiu, że przynajmniej na trochę wyrwie się spod władzy złośliwej Asiji. Teraz jednak, po dwóch dniach drogi odbytej w towarzystwie sług, kiedy została wreszcie sama na punkcie zbornym Armii Zachodu, czuła lekki niepokój. Chociaż może to za mało powiedziane. Czuła strach? Nie potrafiła sama powiedzieć. W końcu, po raz pierwszy w swym życiu była sama, absolutnie sama, daleko poza domem. Stała właśnie w swej pięknej, bogatej i kolorowej sukni, w otoczeniu dzieci chłopów, kupców i niższych urzędników, których stroje dużo bardziej pasowały do tego miejsca – szare, białe, biedne, średnie, czasem schludne, czasem wręcz brudne – nie różniły się zbytnio od tego, co nosili armijni urzędnicy. Wyglądała tutaj jak samotny, rajski ptak, który przysiadł na wiązce słomy, rzuconej na kupę gnoju.

W niewielkim pomieszczeniu panowała cisza. Szesnastu chłopców i pięć dziewczyn nie miało ochoty na jakiekolwiek rozmowy. Urzędnicy zbyt byli zajęci pisaniem sążnistych dokumentów, by zwracać uwagę na grupkę przestraszonych dzieci. Chociaż spojrzenia rzucane w stronę kolorowej sukni, choć ukradkowe, nie należały do rzadkości. Co jakiś czas tylko wchodził dziesiętnik i wyczytywał z listy czyjeś imię. Dzieciaków w sali rozprowadzania ubywało powoli.

– Achaja, córka Archentara!

O kim on mówi? Bogowie, co za fatalny akcent. Prawie w ogóle nie można go zrozumieć.

– Achaja, córka Archentara! – powtórzył dziesiętnik.

To… Bogowie, to ja! Dziesiętnik był pierwszym w jej życiu człowiekiem z gminu, który nie użył przed jej imieniem zwrotu „księżniczka”. Ale to było jeszcze do przełknięcia. Jak ten cham śmiał pominąć tytuł „Wielki Książę” przed imieniem jej ojca. Powinna go obrugać, ale… Coś takiego nie zdarzyło się jeszcze nigdy, nigdy odkąd mogła pamiętać.

Dziesiętnik stracił cierpliwość. Nagle przestał udawać, że nie wie, kto to jest Achaja (naprawdę trudno było jej nie zauważyć w ciasnym pomieszczeniu) i wyciągnął rękę.

– Tutaj! – wskazał drzwi za swoimi plecami.

Ruszyła za nim, starając się okazać jak największą pogardę. Ale dziesiętnik nie interesował się nią zupełnie. Wyprowadził ją na zewnątrz, gdzie przy wielkim stole kilku żołnierzy oceniło na oko jej wymiary. Ktoś wskazał dość spory worek, który musiała wziąć (sama!) i przejść do kolejnego, zbitego z nierównych desek baraku.