Orion rwał włosy z głowy. Zaczynały się najgorsze dni. Ilość zachorowań wcale nie malała w górnym mieście. Wprost przeciwnie, powoli, ale nieubłaganie rosła. Z pięciu, sześciu zachorowań na sto, zrobiło się średnio siedem. Potem osiem. Przerażony Zaan razem ze spanikowanym matematykiem po raz setny już chyba analizowali obliczenia. Doszło do ośmiu zachorowań na sto. Bogowie!!! Sukinsyny! Zaczęli rozważać wznowienie palenia ognisk. A właściwie zaczęli rozważać kwestię, czy stać ich na przekupienie murowych i ucieczkę z miasta. To były najdłuższe dni w ich życiu. Orion szalał. Córki nie mogły już wiele wskórać. Ilość zachorowań powoli rosła. Matematyk przestał wierzyć w liczby. Właściwie to już nie wierzył w nic. Nie rozstawał się ze swoją buteleczką błyskawicznie działającej trucizny. Zaan miał przekupionych dwóch żołnierzy. Jak go już będą brać na męki, to tych dwóch miało go niby przypadkiem zrzucić ze schodów i złamać kark. Miał nadzieję, że wykonają swoje zadanie uczciwie. To było najdłuższe czternaście dni w ich życiu.
Piętnastego dnia jednak ilość zachorowań zaczęła spadać. Bez ognisk na skrzyżowaniach, bez ptasich masek, bez modłów kapłanów… Nowych przypadków było zdecydowanie mniej. Szesnastego dnia ta wartość była już matematycznie znacząca. Matematyk modlił się ukradkiem codziennie. Siedemnastego dnia, nie dość, że ilość zachorowań spadła generalnie, to jeszcze prawie wyrównała się w domach, które wcześniej brały wodę z dolnego ujęcia, z tymi, które miały wodę z górnego. Osiemnastego dnia matematyk przestał się modlić. Patrzył w te swoje liczby i niczego nie rozumiał. Czyżby matematyka naprawdę rządziła światem? Nie Bogowie? Tylko zwykłe cyferki? Małe, kaligrafowane ręcznie cyferki ustalają porządek wszechświata? Nie mógł tego pojąć.
Po trzech dniach nie było już nowych zachorowań. No może gdzieś tam. Sporadycznie. Górne miasto po raz pierwszy spojrzało w kwadraciki nieba widoczne w otworach ich zamurowanych drzwi z nieśmiałą jeszcze nadzieją.
Orion przestał histeryzować. Przyszedł do gabinetu matematyka i długo analizował obliczenia, niczego nie rozumiejąc.
– Powstrzymaliście zarazę? – spytał, podnosząc oczy ogłupiały. – Po raz pierwszy w historii świata?
– To książę Sirius… – zaczął Zaan, ale Wielki Książę nie dał mu dokończyć.
– To był bardzo dobry pomysł. Mówię o autorstwie mojego syna – położył mu ciężką rękę na ramieniu. – Ale tu, w ścisłym gronie, nie musisz powtarzać tych pierdół.
– Zaraza dalej szaleje w dolnym mieście – wtrącił matematyk. – Ale w górnym… ludzie w zamurowanych domach wyją z radości, ilekroć ścierwnik wyczytuje listę obecności. Krzyczą, że nie poskąpią ofiar w świątyniach za księcia Siriusa.
– Dobrze to wymyśliłeś – Orion poklepał Zaana po policzku. – A teraz – zwrócił się od matematyka – wytłumacz mi to powoli i takimi słowami, żebym coś zrozumiał.
Zaan, gnąc się w ukłonach, wycofał się do pustego gabinetu anatomicznego. Służący zza drzwi dawał znaki, że są nowe wiadomości. Usiadł wprost na stole sekcyjnym i, posługując się tabelą szyfru opracowaną przez matematyka, zaczął mozolnie czytać.
„Tu Mika. Zgodnie z rozkazem rozpuszczam plotki, że Sirius zwyciężył zarazę w górnym mieście. Niby nikt nie wierzy, ale tłum wiwatuje na ulicach. Nie mogę tego zrozumieć.
Zakończyłem rozpracowywanie sług Zakonu w Troy. Miałeś genialny plan. Znam już wszystkie powiązania, a także, dodatkowo, prawie całą siatkę Królewskich Donosicieli, którzy byli ściśle powiązani z zakonnymi. Jeśli więc chcesz, to Królewska rada może zostać przez nas spacyfikowana w trzy modlitwy. Nie wiem, co w mieście, ale tam ich struktury muszą być mocno nadszarpnięte. Prowincję mam jednak opanowaną. Nasz kochany astronom też powiedział mi wiele, choć zgodnie z wytycznymi nawet go nie dotknąłem.
To co, Zaan? Mały przewrocik, ku ogólnej rozrywce? Armia Domowa praktycznie już nie istnieje. Liczy się tylko Tau ze swoją Armią Wschód oraz Archentar ze swoją dyplomacją i wywiadem. Twój kochany Orion jest przecież nominalnie dowódcą Armii Zachód, drugiej, w tej chwili, liczącej się siły w państwie. Powiedz szczerze. Chcesz być królem? Cha, cha, cha… Tylko pamiętaj. To będzie cholernie drogo kosztowało.
Twój Mika.”
Zaan przygryzł wargi. Taka możliwość w ogóle nie przyszła mu do głowy. Przewrót? Niby po co? Zmarszczył brwi. Ale jeśli ktoś potrafi wywołać zarazę, żeby zlikwidować Siriusa, to… Rozkaszlał się. „To będzie cholernie drogo kosztowało” – przypomniał sobie fragment listu. A szlag.
Rozwinął drugi list. I znowu ta koszmarna tabela szyfrów…
„Zyrion melduje.
Byłem dzisiaj znowu na posłuchaniu u córeczki W. K. Dahrena. Nauzea została przeze mnie obdarowana tak wymyślnymi łakociami, że trudno sobie nawet wyobrazić, ile to kosztowało. Niektóre sprowadzałem aż z Garrenmich. Ale tym razem dziecko, wyraźnie podniecone, nie ziewnęło ani razu. Droga handlowa, którą otworzyliśmy przynosi takie sumy, że nie jestem w stanie policzyć dokładnie, chociem stary lichwiarz. Dałem doradcy Nauzei jego piętnaście od sta, a także przepiękną karocę od związku lichwiarzy, który powołałem. Dostał sukinsyn także prześliczny folwark i dwadzieścia wsi, które na folwark pracują. Nawet się uśmiechnął. Bogowie! Jak to łatwo idzie z tymi wysoko urodzonymi jeśli się ma odpowiednie koneksje i pomoc Miki, którą mi dałeś. On ma piętnaście od sta, karocę, folwark i dwadzieścia wsi. My mamy tyle złota, że nie mam już, gdzie go składować.
Interes z dostawami dla wojska okazał się fontanną pieniędzy. Na samych porcjach żywieniowych zarobiliśmy tyle, że w sto wozów nie przewieziesz. Glejt od Oriona, który otrzymałem przez Ciebie, otwiera drzwi wszystkich sztabów. Toniemy w złocie.
W związku z tym musiałem odkupić od wojaków fort Kno, żeby gdzieś móc składować ten żółty metal. Strzeże go pięć setek wojska i nasi ludzie. I tu mały kłopot. Forty wojskowe są nazywane od imion fundatorów. Kno, ma już trzy litery. Było dotąd trzech sponsorów. Ty musisz dopisać czwartą. Czy to ma być „Z”?”. Fort KNOZ? Tylko uważaj. Moje i Twoje imię zaczyna się na „Z”, więc może wymyślisz coś innego dla zamaskowania autorstwa?
Zyrion”
Zaan tylko ziewnął. Sięgnął po pióro. Nabazgrał na marginesie: dopisz „X”. To na cześć czynnika „X”, który wymyślili z matematykiem. Ziewnął jeszcze raz i wślizgnął się do pokoju, gdzie Wielki Książę, coraz bardziej znudzony, słuchał sążnistych wywodów matematyka. Orion ożywił się wyraźnie.
Zaan zgiął się w ukłonie.
– Wielki Panie, wybaczcie. Myślę, że musimy pilnie przedyskutować sytuację polityczną w Królestwie Troy.
Orion uśmiechnął się lekko z widoczną ulgą.
– Chętnie – a potem dodał. – Obaj jesteście od dzisiaj bogaci. Bardzo bogaci, dzięki mnie.
Zaan uśmiechnął się również, aczkolwiek ukradkiem kryjąc twarz pod pałacowym ukłonem. Miał wrażenie, że Wielkiego Księcia Oriona mógłby już schować w swojej sakiewce i o prawdziwym bogactwie to on raczej nie ma pojęcia.
ROZDZIAŁ 30
Achaja wędrowała w nocy, spała w dzień w konarach drzew, przykryta pnączami, na dnie melioracyjnych rowów na polach lub wprost na płaskich dachach przydrożnych zajazdów, o ile tylko udawało jej wkraść się tam przed świtem. Musiała uważać na każdym zakręcie drogi, musiała omijać mosty i skrzyżowania, musiała wielkim łukiem obchodzić wszelkie ludzkie siedziby, ale mimo to dość szybko dotarła w pobliże Syrinx. „Musisz wejść między ludzi i to, im prędzej tym lepiej” – pamiętała słowa Krótkiego. – „Syrinx jest najlepszym miejscem, bo tam co dzień docierają tłumy przybyszów z całego świata. Tam można się ukryć, można przeczekać, można powoli odzwyczajać się od myśli, że każdy człowiek w zasięgu ręki chce cię zabić i zjeść”.
Bała się jednak wejść od razu do miasta. Nie miała pojęcia, w jaki sposób i kogo kontrolują przy bramach. Ale same przedmieścia pod murami dawały już wystarczającą swobodę ruchów. Krótki miał rację. Odzwyczajona od przebywania wśród zwykłych ludzi długo nie mogła zdecydować się na pierwszy krok. Leżąc w gęstej kępie przydrożnych krzaków to po raz setny poprawiała swój turban, to sprawdzała, czy szerokie spodnie rzeczywiście ukrywają jej babskie biodra i czy chusta na twarzy nie zsunie się sama, ujawniając w najmniej spodziewanym momencie, że nie jest chłopcem.