Oddychała coraz szybciej.
– No… teraz! – mruknęła. – Albo teraz, albo, psiamać…
Niespodziewanie dla samej siebie wstała i wyszła na środek drogi. Miała wrażenie, że jest naga. Ruszyła przed siebie, oglądając się na wszystkie strony. Potknęła się kilka razy. Spokój! Usiłowała wyglądać zupełnie normalnie. Kurza twarz. Jak wygląda normalny człowiek? Idzie sobie, pogwizdując? O mało nie krzyknęła, kiedy zza zakrętu wytoczył się wóz, z najwyższym trudem opanowując chęć rzucenia się z powrotem w krzaki. Prowadzący go chłop nie zwracał uwagi na pieszego, choć… zawsze to jednak zbrojny. Pochylił głowę, mijając Achaję. Dziewczyna czuła, jak serce bije jej coraz mocniej. Potem było dwóch jeźdźców z naprzeciwka, znowu chłopi – usiłowała nie rzucać spojrzeniami na boki – jacyś kupcy. Wszyscy na nią patrzą! Szlag! Nie wiedziała, czy wbić wzrok we własne stopy, czy przeciwnie, patrzeć przed siebie, czy może wprost w oczy mijających ją ludzi. Jak zachowuje się człowiek normalny? Co robi zwykły przechodzień, jak ktoś go mija? Usiłowała iść szybciej, ale miała wrażenie, że bardziej zwraca uwagę, więc wolniej, ale to z kolei wystawiało ją dłużej na spojrzenia ludzi, albo…
– Hej ty! – usłyszała tuż za sobą.
Odwróciła się błyskawicznie. Dłoń na rękojeść miecza, wyszarpnięcie z pochwy i – chlast! – tym samym ruchem po szyi człowieka… W ostatniej chwili, najwyższym wysiłkiem woli powstrzymała się przed tym odruchem.
– Gdzieś konia zadział, człowieku? – siedzący na koźle niewielkiego wozu żołnierz miał nogę obwiązaną dość czystym nawet bandażem.
Czuła jak coś podchodzi jej do gardła i ściska go coraz bardziej.
– P… padł mi – wychrypiała, usiłując nadać swojemu kobiecemu głosowi męskie brzmienie.
– To wskakuj na wóz, pusty jest, po medykamenta jadę – wykonał zapraszający gest. – Jeśli się juchy nie boisz, stary. Rannych wiozłem od granicy – dodał wyjaśniająco. – A wiesz… Jak już człowiek mówi sam do siebie, to dobrze nie jest. Lepiej z kim drugim w drodze pogadać.
Wiedziała, że powinna odmówić, ale… Może nie? Może to właśnie jest sposób? Nie bała się krwi. Jednym skokiem dostała się na wóz, wywołując zdziwienie woźnicy.
– Aleś ty gibki, chłopie! – cmoknął z podziwem, popędzając muły. – Młodyś chyba, co? Przez tą chustę nie wymiarkujesz.
– Mhm.
– Jestem Elan. A ty?
– Achaj… Acha… Achar – wykrztusiła dziewczyna w ostatniej chwili zmieniając swoje imię na męskie.
– Jąkasz się? – uśmiech żołnierza był coraz szerszy. – To se znalazłem towarzysza do rozmowy, niech mię – roześmiał się. – U nas był taki dziesiętnik, co się jąkał. Jak on został, kurwa, dziesiętnikiem, Bogowie jedni wiedzą. Kiedy mówił „Oddział w lewo!” na ten przykład, to zanim wypowiedział sam „Oddział” to już nas koledzy z innych dziesiątek tratowali. Cha, cha. A ty do stolicy, co?
– Mhm… Po… konia.
– Aaaaa… Słusznie! Na prowincji nigdzie nie znajdziesz takiego wyboru, ani takich cen jak w Syrinx. Ale do samego miasta nie wchodź, tam targi i giełdy większe niż na przedmurzu, aleś za młody myślę, spekulanci cię wydudkują tak, że imienia własnego zapomnisz. Już oni znają sposoby. Będziemy przejeżdżać wedle końskiego targu, pokażę ci, tylko od chłopa nie kupuj, ani zamorskiego konia też nie. Kradzionego potrafisz rozpoznać?
– Mmmm… No.
– He! Jak ci się zda, że słuszny koń na twoją kieszeń, nie kupuj, bo od koniokrada weźmiesz. Za porządną chabetę będziesz musiał dać wszystko, co tam masz i borg w jakimś cechu wziąć. Wiem, co mówię. Ty pierwszy raz do stolicy?
– Mhm.
– Oj… To cię złodzieje jak raz obrobią.
– Nie takich złodziei… znaczy… łapałem – mruknęła.
– He! Tak ci się tylko wydaje. Co insze pustynia i jacyś tam niewolnicy, co insze złodziej z miasta. Pieniędzy nie pokazuj, a na targu, cały czas sakiewka w dłoni. Pamiętaj! Widziałem ja w Yach takiego złodzieja, co potrafił…
– Gdzie? – drgnęła dziewczyna. Przypomniała sobie Mistrza Anai, potworne tortury, jakim ją poddawał i to, co musiała wtedy krzyczeć: „Oddajcie port w Yach!”.
– No w tym porcie – żołnierz pokiwał głową. – Wojna nie dociera tam do was na pustynię? Szczęśliwi ludzie… – zaklął wulgarnie i splunął na drogę. – W zeszłym roku go odbiliśmy, ale fortuna przy Troy. Teraz nam go znowu odebrali. Właśnie rannych wiozłem… Yach! – westchnął.
– Tam dom na domu się nie ostał. Ledwie kamień na kamieniu. Z rąk do rąk. Tam szlachta z rodów mieszka w ziemiankach i szałasach, a kupcy często wprost pod gołym niebem. Ale Yach jest na granicy, a Luan i Troy potrzebują się jak pies i suka w cieczce. A tam… Przemyt, przemyt, przemyt! Jak masz w garści sto srebrnych i odwagę w sercu… Za dziesięć dni możesz mieć i tysiąc złotych. Prosty żołnierz jestem, ale widziałem straceńców, co przyjeżdżali ledwie z nożem i kusą sakiewką, a odpływali własnym statkiem. Ech! A miasto z rąk do rąk. Wiesz, strategiczny punkt. A wokół piach, ruiny i pieniądze takie, że w życiu tyle nawet ci się nie przyśni. A jak kto za pazerny i nie ucieknie we właściwym momencie to po nim. Widziałem ja ludzi, którzy ukręcili fortuny, którzy mieli na posługi i stu pomagierów, a ich skarbu strzegli wynajęci żołnierze. Ale mało im było i mało. I nie uciekli przed kolejnym oblężeniem, czekali durnie do ostatniej chwili, a jak już nieprzyjaciel pod miastem, to wojsko wszelkie dobra konfiskuje na własne potrzeby, strażnicy i pomagierzy karnie zwerbowani do oddziałów obronnych. Widziałem ja wczorajszych bogaczy, co pod obozem żebrali o kawałek placka, żeby im dać, żeby z głodu nie zdechli.
– A handel? – odważyła się przerwać dziewczyna.
– Jaki, kurwa, handel? – żołnierz roześmiał się chrapliwie. – W Yach? Toż, psia mać, tam zawsze wojna, a jak nawet zawieszenie broni, toż zaraz blokady morskie, piraci, bandy dezerterów na lądzie, zbóje wszelkie… Jaki handel? Żaden rozsądny kupiec nie zaryzykuje. Tam tylko, co bardziej narwani spekulanci i przemytnicy! Oni fortuny robią, nikt inny.
Achaja zagryzła wargi – więc o to chodziło? Dlatego zniszczono jej życie, dlatego mistrz Anai o mało nie sprawił, że zwariowała z bólu? Nie było żadnego handlu – to tylko oficjalna wersja podawana na dworach dla usprawiedliwienia ciągłych walk o spłacheć pokrytego ledwie ruinami piasku… Bogowie wiedzą, ilu wielmoży pomnażało tam swoje fortuny, wysyłając własnych spekulantów i wyposażając ich w gotowiznę, by prowadzili interesy z przemytnikami. Bogowie… Krew i pieniądze, zawsze razem, zawsze w parze, jedno obok drugiego. Krew i pieniądze bardzo się kochały nawzajem. Jakby tylko mogły, wzięłyby ze sobą oficjalny ślub.
Słuchając paplaniny weterana, dojechała aż do samych przedmieść Syrinx. Żołnierz podwiózł ją do samego targu koni. Kiwnął jej ciepło na pożegnanie wyraźnie zadowolony, że miał milczącego towarzysza podróży, który w ten sposób jemu umożliwiał kłapanie zębami. Jeszcze jeden człowiek, który miał do zaoferowania tylko krew. Ci od pieniędzy siedzieli za murami pobliskiej stolicy.
Kiedy wóz zniknął w gęstniejącym tłumie, na drodze, Achaja opuściła konny targ w poszukiwaniu miejsca, gdzie mogłaby kupić nowe rzeczy. Było wysoce prawdopodobne, że ci, którzy puścili się za nią w pogoń wiedzieli, jak była ubrana. Na pewno dawno już znaleźli trupy jeźdźców pustyni. Na szczęście nie musiała daleko szukać. Przedmurza były właściwie osobnym miastem, z własnymi uliczkami, targami, zajazdami, może tylko o mniej zwartej zabudowie niż właściwe miasto za pustym pasem obronnym, ale na pewno nie mniej gwarne, zatłoczone i uzbrojone w liczne sklepy i stragany. Przystanęła właśnie przy jednym z nich, kiedy kątem oka zauważyła dwóch strażników. Drgnęła i ruszyła szybko w drugą stronę. Za szybko! Zbyt gwałtownie! Zwróciła na siebie ich uwagę, ruszyli za nią. Zagryzła wargi. Tylko nie wpaść w panikę! Żadnych gwałtownych ruchów, żadnego oglądania się, żadnego kluczenia. Skręciła w boczną uliczkę i zerknęła na nich, żeby ocenić odległość. Szlag! Pochwycili jej nerwowe spojrzenie i wyraźnie przyspieszyli kroku. Miała ochotę wyć, rzucić się do ucieczki albo zawrócić i pozabijać ich, tu, na oczach wszystkich! Usiłowała się uspokoić. Żadne z tych rozwiązań nie pozostawiało jej cienia szansy na powodzenie dalszej ucieczki. Skręciła jeszcze raz chcąc przyspieszyć i… Kurwa! Znalazła się w zamkniętym zaułku. Nie mogła się cofnąć. Słyszała odgłos ich kroków. Po prawej stronie miała ślepą ścianę budynku, z przodu mur wysoki na pięciu chłopa, szlag, bez żadnego wypustu. Pozostawały jej drzwi po lewej, jednym susem przeskoczyła kilka schodków i pchnęła ciężkie skrzydło, kątem oka widząc jak ścigający skręcają w zaułek. Dopiero teraz zauważyła czerwoną latarnię. O żesz ty! – Burdel! Skrzywiła się pod chustą, widząc uśmiechające się do niej prostytutki. Słysząc kroki za plecami chwyciła jedną z nich, niską, krępawą brunetkę, przewiesiła sobie przez plecy i weszła na schody prowadzące na piętro.