– No? Księżniczko?
– Moja pani. Ja się tak strasznie wstydziłam tego tatuażu… – Poczuła, jak palą ją policzki. Na szczęście rumieńców nie było widać pod warstwami pudru. – A rude włosy… Bo ja tak bardzo nie chciałam, żeby mnie rozpoznali… bo… bo wtedy wszyscy by się mnie bali, że niby przyszłam, żeby kogoś zabić. I… I wtedy stałabym sama pod ścianą przez cały czas. A ja tak chciałam zatańczyć, choć raz.
Gdyby Bogowie czuwali nad ludźmi, pod jej nogami powinna otworzyć się otchłań. Powinien spalić ją piorun. Ściany powinny się stopić od jej kłamstw. Jednak otchłań się nie otworzyła, piorun nie uderzył z zimowego nieba, a ściany powoli pokrywały się szronem.
– Przepraszam cię, dziecko. – Królowa położyła rękę na jej głowie.
Ujęła dłoń władczyni i pocałowała. Kurczę! Pocałunek mordercy. Obłudny pocałunek kłamcy. Szlag! Szlag! Szlag!
– Muszę wracać do gości. – Królowa przygryzła wargi. – Chcę was jednak zapewnić, że osobiście przeprowadzę śledztwo w tej sprawie.
Oboje upadli na kolana, chyląc głowy jeszcze niżej. Podnieśli się, kiedy wyszła. Podręczna, zanim znikła podążając za swoją panią, pokazała im dłoń z rozcapierzonymi palcami.
– Pięć palców? – Biafra mrugnął do Achai. – Mamy tylko pięć modlitw na zabicie czarownicy.
– Ty gnoju! – syknęła Achaja. – Podręczna to też twój człowiek? I nakłamała o śmierci czarownicy?
– Szybciej, szybciej – warknął, śmiejąc się do niej. – Mamy bardzo mało czasu, wspólniczko w gnojstwie.
Pociągnął ją na korytarz, potem na schody. Nie mogła zbiegać, skacząc ze stopni. Ta wrednie wąska suknia sprawiła, że mogła robić jedynie bardzo małe kroczki. On wrócił jednak i podał jej rękę. Potem zaklął, chwycił ją w pasie i przerzucił sobie przez ramię.
– Coś ty ze mnie zrobił? Świnia.
– Sama z siebie zrobiłaś – stęknął, tracąc oddech. Nie był silny. Zadyszał się nawet na krótkiej drodze prowadzącej na podwórzec. – Miałaś wybór.
– Ty palancie jeden.
Umilkła, kiedy wyniósł ją na mroźne powietrze. Wokół czekał w gotowości pluton Achai i dwadzieścia dziewczyn z Drugiej Górskiej Dywizji. Biafra postawił ją na ziemi, ktoś okrył ją ciepłym płaszczem.
– Dobra. Teraz szybko do wieży, bo…
– Czekaj – Achaja osadziła go jednym słowem. – Harmeen, Lanni. Rozsypać pluton!
– Tak jest!
Dziewczyny ustawiły się błyskawicznie.
– Harmeen, do mnie. Lanni, kusze w pogotowiu.
Pluton zwiadu wymierzył z kusz do oszołomionych żołnierzy z górskiej dywizji. Cofnęły się, ale trudno je było przestraszyć. To była naprawdę elitarna jednostka.
Achaja podeszła do nich.
– A teraz… – warknęła – która przyłożyła mi kuszę do tyłka? Co?
Spojrzały po sobie niepewne. Nie było czego ukrywać. Księżniczka przecież i tak się dowie.
– T… to ja. – Z szeregu wystąpiła żołnierz z dość jasnymi włosami i wyraźnie zadartym nosem. – Ja… chciałam… tego, no…
Achaja pokiwała głową.
– Shha!
– Tak jest!
– Weźmiesz ją, mianujesz kapralem i włączysz do naszego plutonu – spojrzała prosto w rozszerzone zdziwieniem oczy żołnierza. – Szybka jesteś, małpeczko. I umiesz wykonywać rozkazy. – Patrzyła, jak brwi tamtej wędrują do góry. – Potrzebuję takich.
– Tak jest! Proszę pani – wrzasnęła oszołomiona żołnierz. A później zupełnie nieregulaminowo odwróciła się do swoich koleżanek i pokazała im język.
Stojąca z boku Arnne zachichotała.
Achaja podeszła do sierżant górskiej dywizji. Zdjęła z uszu swoje ciężkie od szlachetnych kamieni zausznice i podała tamtej.
– To była wzorowa akcja, sierżancie.
– Tak jest, proszę pani! Dziękuję, proszę pani!
– Kup swoim żołnierzom coś do picia. Niech się nie poprzeziębiają.
– Tak jest, proszę pani!
Biafra przestępował z nogi na nogę.
– Może byśmy już poszli? – mruknął.
Achaja skinęła głową i ruszyła za nim. Słyszała, jak Shha z tyłu ryczy coraz głośniej:
– Bei, Sharkhe! Najmłodsze dupy jesteście. Macie nauczyć nową co i jak, bo inaczej wstyd nam zrobi! Co kapral, co kapral??? – odkrzykiwała na czyjąś cichą uwagę. – Mi się tu majorówna nie będzie w moje sprawy mieszać. Zanim ją mianuję kapralem, swoją, kurwa, szkołę musi przejść! Dobrze, że chociaż z górskiej dywizji cielę do nas przyszło. To się przynajmniej nie zesra na sam widok wroga.
Arnne chichotała w najlepsze. Stosunki panujące w wojsku były dla niej czymś zupełnie nowym. Lanni i Harmeen szturchały się wzajemnie. Shha zdecydowanie nie należała do ludzi, którzy dadzą sobie nadmuchać w kaszę. Ona miała po prostu wszystko poukładane na swoich miejscach i była, zdecydowanie, dobrym sierżantem. Achaja natomiast za żadne skarby nie zamierzała ingerować w „politykę kadrową” swojej siostry.
Podeszła do Biafry.
– Słuchaj, świnio. Zrobię to dla ciebie, ale…
Spojrzał na nią zdziwiony.
– Zwolnisz z wojska tę Lonnei, czy jak jej tam.
– Kogo?
– Tę służącą, co ma chorą matkę. Zrobisz to.
Wzruszył ramionami. Spojrzał na nią z ukosa.
– Jak nie ona, to zginie jakaś inna. Nie wszystko jedno?
– Zamknij się.
Znowu wzruszenie ramion. Dochodzili właśnie do strzelistej wieży położonej wśród gęstych drzew. Wokół kręciło się już kilku zaaferowanych służących, ale Biafra nie okazał zdenerwowania. Znowu jego ludzie. Miał ich chyba wszędzie. Brakowało tylko cesarza Luan, który powinien wyłonić się z krzaków, zasalutować i złożyć meldunek.
– Harmeen – Biafra podniósł pochodnię – pluton niech otoczy wieżę. Strzelać do wszystkiego, co będzie chciało wyjść.
– Tak jest!
– Lanni, korkuj drzwi. Nic nie może przejść ani w jedną, ani w drugą stronę.
– Tak jest!
– Sierżancie.
– Sierżant Shha melduje się na rozkaz! – Dziewczyna podskoczyła błyskawicznie.
– Widzisz to okno, gdzie pali się światło?
– Tak jest, proszę pana generała!
– Weź trzech najlepszych strzelców i trzymajcie palce na spustach. Jak zobaczycie w oknie chociaż cień… Strzelajcie.
– Tak jest! Mayfed, Chloe, Sharkhe! Ruszać tyłki, głupie owce! Mayfed, ty jesteś najlepsza, ładuj dupę na to drzewo! Chloe, psia twoja mać! Przyklej się do muru i mierz w górę! Sharkhe do mnie, no, ruszaj się, krowo!
Biafra pchnął ciężkie, okute spiżem skrzydło drzwi. Wziął od jednego ze sług podłużny pakunek, odwinął szmatę i rzucił Achai luański miecz. Lekki, średniej długości, bogato zdobiony. Ciekawe komu z poselstwa został ukradziony?
Arnne poszła przodem. Przeskoczyła kilka schodów i zatrzymała się przed wnęką kryjącą wąskie drzwi.
– Wywalamy? – spytała przejęta.
Biafra skrzywił się lekko. Zapukał energicznie i wszedł jako pierwszy. Czarownica, starsza, kostyczna kobieta, siedziała za stołem, na którym stał tylko lichtarz z kilkoma świecami. Na idealnie czystym blacie nie było żadnego innego przedmiotu, żadnej księgi, żadnego naczynia, niczego.
– Przyszedłeś mnie zabić? – spytała czarownica.
Biafra wydął wargi. Zerknął na swoje dziewczyny.
– No… – szepnął. – Już!
Spojrzały po sobie, nie rozumiejąc.
– On wam mówi, że macie już zacząć mnie zabijać – wyjaśniła czarownica spokojnie. Dopiero teraz podniosła oczy. – Witaj, Arnne.
– W… witaj.
– No, co z tobą? – Starsza kobieta za stołem skrzywiła się lekko. – Skoro już zostałaś morderczynią, no to zacznij zabijać.
Dziewczyna, niepewna, spojrzała znowu na Achaję. Ta również nie miała zbyt tęgiej miny.
– No, no – czarownica wykorzystała chwilę ciszy – widzę, że pani major „Rzeźnik” Achaja też raczyła się pofatygować. Słyszałam, że zabiła pani Viriona i sześciuset jego rębajłów. Cóż za wyczyn.