Выбрать главу

– Cóż. Jeśli armia Arkach ucieknie przed stu zaledwie żołnierzami, to owszem, możemy coś zagrabić przy okazji. Ale póki co wolelibyśmy spotkać się na dworze.

– Kpisz? – przerwała mu ponownie dziewczyna.

– No teraz tak – wyznał szczerze.

– No! – Panna na koniu nie bardzo wiedziała, co powiedzieć. Jej towarzyszka również nie zdradzała nadmiaru inteligencji. Była młoda, piegowata i śliczna.

– No! – Pociągnęła nosem. – Ani mi się waż!

Zaan, zrezygnowany, machnął ręką.

– Moglibyśmy zobaczyć… eeee… kogoś bardziej kompetentnego?

– No! – Dziewczyna zastanawiała się dłuższą chwilę. – Powiem dowódcy. Co?

– No! – odpowiedział Zaan, przedrzeźniając ją bez litości. – Powiedz. Co?

– Kpisz?

– Eeeeee… Teraz nie.

Dziewczyna uspokoiła się wyraźnie. Żołnierze Troy, sami wszak nie będący wyrafinowanymi intelektualistami, o mało nie pospadali z koni. Przynajmniej ci, który zatrzymali się w pobliżu. Wyraźnie oburzyło to tę drugą.

– Ty, czego się tak gapisz?! – krzyknęła, obciągając krótką spódniczkę jak przedtem koleżanka. – Taki mam mundur! Zarazo!

– Przepraszam – Stropiony winowajca odwrócił wzrok. Pozostali żołnierze nie odwrócili. Widok żołnierzy w spódniczkach ledwie zakrywających pośladki, rozkraczonych na koniach, nie był powszedni w Królestwie Troy.

– Ja myślę tak… – odezwała się pierwsza.

– Niech bogom będą dzięki – mruknął Zaan. – Ktoś tu jednak myśli.

– Kpisz? Co?

– Nie!

– No! – Pociągnęła nosem. – Jedźcie do zajazdu. Dzień drogi stąd. A ja powiem dowódcy i po was przyjadą, co?

– No! – odparł Zaan.

Nawet najodporniejsi żołnierze zaczęli teraz chichotać. Tylko Sirius uśmiechał się promiennie. Panna strasznie mu się podobała. Ta jednak fuknęła na nich jak kotka:

– I bez żadnych mi takich – warknęła. – Ja powiem, że chcecie grabić, jak mówiliście!

– No! – krzyknęło chórem kilkunastu żołnierzy. Nawet Zaan „Kamienna twarz” roześmiał się na występ swoich podkomendnych. Jedynie Achaja nie wytrzymała:

– Nie daj się robić w konia, siostro! – krzyknęła.

– Nie jestem twoją siostrą! – warknęła żołnierz Arkach na koniu. Potem jednak jakaś myśl zmarszczyła śliczne brwi. – Ach… Mój tato, co uciekł… Pojechał do Troy, co?

Żołnierze zawyli z okrutnej uciechy. Achaja załamała ręce. Zaan nie mógł utrzymać się na koniu. Jedynie Sirius mrugnął do niej i ruchem głowy wskazał pobliskie krzaki ale nie zrozumiała, o co mu chodzi. Dziewczyna rozglądała się z coraz bardziej wojowniczą miną.

– Jedźcie tam. – Wskazała ręką kierunek. – A ja do dowódcy. No. – Zbliżyła się do Achai. – A ty jak będziesz widzieć tatę… Pozdrów ode mnie.

Żołnierze o mało się nie poprzewracali. Achaja westchnęła ciężko. Zaan ukrył twarz w dłoniach. Nawet Sirius zasłonił oczy.

– No! I żeby mi spokój był! – krzyknęła, zawracając konia. – Nie grabić, zarazy, niczego! Sama sprawdzę!

Ktoś naprawdę spadł z siodła. Trzeba go było podnieść, bo uderzył głową w wystający korzeń. Żołnierze rechotali tak, że rannego upuszczono dwa razy. Uspokoili się dopiero dużo później, kiedy obie wojowniczki zniknęły na lesistym zboczu góry. Ruszyli dalej drogą, a właściwie błotnistym szlakiem. Szczęście w nieszczęściu, że nie mieli już wozów. Nie dałoby się przepchać ich tym traktem. Po dłuższej chwili do Zaana podjechał setnik.

– Panie. Może obóz rozbijemy? – zapytał. – Konie zdrożone, żołnierze zmęczeni okrutnie.

– Wolałbym jechać dalej. Mamy straszne opóźnienie.

– Tak, panie. Ale żołnierze zdrożeni.

– Mówiłeś, że konie.

Sirius podjechał do nich. Słyszał całą dyskusję. Nie był człowiekiem mnożącym problemy. Uniósł się w strzemionach i krzyknął do tyłu:

– Chłopaki, przed nami całe Arkach leży! Wiecie, co mam na myśli?

„Zdrożeni” żołnierze ruszyli naprzód z zupełnie nowym zapałem.

Nie bardzo wiadomo, co miała na myśli śliczna i z pewnością dzielna żołnierz Arkach, mówiąc, że od zajazdu dzieli ich dzień drogi. Zaraza jedna wie, o jaką szybkość podejrzewała obcych. Może chodziło o galop? Ale przecież żaden koń na świecie nie wytrzyma galopu przez cały dzień! Pozbawiony taborów oddział musiał jechać na poły błotnistą, na poły kamienistą drogą wijącą się wśród coraz wyższych gór aż dwa dni. Niewielka karczma, przylepiona do lesistego stoku nad zakolem górskiej rzeki, poprawiła im jednak humory.

Sirius podjechał do dowódcy oddziału.

– Rozbijcie obóz pod lasem. Spróbujcie kupić owsa dla koni, bo skapieją w tych górach na samej trawie. Gdzieś tam jest wioska. – Wskazał dymy ciągnące się nad najbliższym wzgórzem. – I żadnych rozrób z miejscowymi! Prawie nie znamy tego kraju.

Żołnierz zasalutował, przykładając pięść do hełmu. Sirius skinął na Zaana i Achaję.

– Słuchajcie, to górale. – Podjechał do żłobu przy karczmie i zeskoczył z konia. – Założę się, że mają tu gorzałkę.

Zaan z trudem rozprostował kości.

– Rozsądniej byłoby wziąć paru żołnierzy dla eskorty.

– Przecież mamy. – Chłopak roześmiał się i wskazał na Achaję. – Jakbyś to powiedział? Jednoosobowy odpowiednik dwunastu rycerzy Zakonu! Cha, cha…

– Ona miecza nie ma.

– Jak przyjdzie co do czego, dam jej swój. – Książę pchnął wąskie drzwi. – A poza tym… Po co jej miecz? Dwóch załatwiła gołymi rękami.

Wkroczyli do ciemnego, zadymionego wnętrza karczmy. Kilkunastu chłopów okupowało dwa stoły pod oknem. Pozostałe dwa były puste.

– Łoj, goście! – Chudy jak patyk gospodarz leniwie wyszedł zza okopconego czymś szynkwasu. – Jaśnie pany jedzo? Pijo?

– Pijo! Pijo! – zakpił Sirius. – Żeby ci jeno gorzałki stało!

– O! Patrzajcie! Zagraniczne fircyki, a gadajo jak prawdziwe mężczyzny!

Usiedli przy stole w najciemniejszym kącie. Gospodarz postawił przy nich garniec gorzałki i trzy kubki.

– Na ząb coś będzie? – spytał. – Czy rękawem zakąsicie?

– Rękawem? Mamy żreć ubranie?

Gospodarz roześmiał się na cały głos. Nie było w nim ani krzty uniżoności. Właściwie słowa, które wypowiadał, można by uznać nawet za obraźliwe. Ale nie w jego przypadku. Jakaś zawadiacka fantazja i humor, dosłownie śmiejące się oczy, sprawiały, że chyba każdy lubił go od pierwszego wejrzenia.

– Jak rękawem? Nie wiecie? – Nalał sobie z dzbanka do kubka, który przed chwilą postawił przed Zaanem. Golnął do dna, przyłożył rękę do ust i chuchnął mocno we własny rękaw. – Ot i tak – powiedział, odstawiając kubek na miejsce.

– Nie, nie. Wolelibyśmy coś jednak zjeść – mruknął Zaan, patrząc na swój mokry kubek. – Co macie?

– Ano to mamy. – Zaczął wyliczać na palcach: – Taką rybę, co nie pływa, a lata, z mórz dalekich, albo trąbę słonia pieczoną na rożnie, albo jeszcze takie małe ptaszki z krajów za siedmioma górami – mniejsze niźli muchy, nie wiada jak je, psiekrwie, połapali, żeby tu dostawić, albo…

– A kotlet wieprzowy jest?

Gospodarz roześmiał się znowu.

– Tak po prawdzie to jest tylko kotlet wieprzowy. – Ukłonił się przed Siriusem. Młody przybysz z dalekich stron, mimo wspaniałego stroju był jednak, o dziwo, normalnym klientem. – Rano, co prawda, to on się jeszcze nazywał kotlet barani. Ale dla jasnego pana to ja go mogę nazwać kotletem wieprzowym. A jak jasny pan ma życzenie, to ja go mogę przemianować nawet na kotlet z ludziny, cha, cha, cha…

Sirius roześmiał się również.

– Dawaj! – krzyknął. – Cokolwiek to jest. Zbójcy nas atakowali po drodze, wozy popalili, ludzi narżnęli. Teraz to już niestraszny nam nawet kotlet barani, co zmienia nazwę.