Выбрать главу

– Słuchaj, mała. – Gospodarz przełknął wreszcie słoninę i odzyskał głos. – Rodziców twoich nie znamy. Pewnie ich nie masz. Nie nasza rzecz. Jesteś u mnie w gospodarstwie, tedy – jak nakazuje zwyczaj – ja, najstarszy, będę teraz robił to, co powinien zrobić twój ojciec. No więc… hm… tak. Sprawa jest. Ten oto – wskazał na chłopaka – Kiela niejaki. Parobek. Przyszedł do mnie, jak nakazuje zwyczaj, z wódką i zakąską, o… o ciebie prosić! Tera musisz dumać. Warunki dał takie: silny jest i zdrowy, o czym ja zaświadczam, bo go znam. Ma tak: – zaczął wyliczać na palcach – świniaka, kur z tuzin, i reszty żywioły też. Dom ma na stoku, mały – gospodarz skrzywił się lekko – ale własny. Uczciwie powiedziane: dom jest. Na jego ziemi. I… – nalał sobie drugi kubek, wypił i zakąsił – i najważniejsze – podjął po dłuższej chwili – kunia ma. Porządnego! Nie takiego jak ten twój z kawaleryji, coś go przedała na przednówku, żeby nie zmarniał. Kuń robotny. No! Jego racje przedłożyłem. – I nalał sobie trzeci kubek.

– Tylko się nie spij, stary – dobiegł ich szept z drugiej izby.

Gospodarz zagryzł wargi. Potem wlał w siebie ten trzeci kubek i odstawił z trzaskiem.

– Tera tak. Jego słowo, powiedziałem. Tera ja, wedle zwyczaju, bede za jej ojca. I powiem: mało! Patrzaj tylko, kawalerze. – Skinął na Achaję: – Chodź tu.

Kiedy wstała i podeszła, trzasnął ją z całej siły w tyłek.

– Widzisz? Ledwie drgnęła! Silna jest jak wół. Robotna jak mało. Cacko nie dziewczyna! Z takiej byś miał pociechę. – Gospodarz wstał, odwrócił Achaję tyłem do chłopaka i nachylił, obciągając jednocześnie kieckę tak, żeby oblepiała biodra. – O! Tyłek ma jak widzisz. Dziecka ci urodzi bez bólu. Ile będziesz chciał. – Odwrócił Achaję znowu przodem i rozchylił jej koszulę, odsłaniając piersi. – Patrz! Cycki ma, że hej. Wykarmi ci i tuzin chłopaków. Siadaj. – Posłał dziewczynę z powrotem na ławę, gdzie mogła, lekko skonsternowana, na powrót się zasłonić. – Darmo ci nie oddam. A ty prawie darmo chcesz.

– Mam czterdzieści brązowych! – powiedział Kiela. Po prezentacji obiektu dyskusji oczy błyszczały mu coraz bardziej, mimo że nie pił. – Uskładałem.

– Eeeeee… czterdzieści brązowych. Na zmarnowanie dziewczyny nie oddam. Popatrz na nią, chłopcze. Toż to cacuszko! Silna, robotna, mało gada. Istne cacko. Jedyna taka we wsi.

– A gotować umie?

– No, gotować nie umie. I pewnie się nie nauczy. Węchu nie ma – gospodarz skrzywił się, bo zbyt szczerze powiedział coś, czego nie powinien. – Ale popatrz na jej ręce. Popatrz na jej ręce! – Tu stary uniósł się na chwilę, chwycił ją za dłonie i podetknął chłopakowi pod oczy. – Widzisz? Roboty ona się nie boi. Nie ma w niej tchórzu przed pracą. Chałupę ci oporządzi, pole ci obrobi, drzewa narąbie i w pysk da, jakby cię ktoś w karczmie napadł upitego. To ona samego wójta w dupę kopnęła. To ona! Widzisz? Cacuszko. Nie ma drugiej takiej we wsi. Zwykłemu chłopu to się taka dziewucha może tylko przyśnić. Silna jak wół, mało je i nie gada za dużo. Nie będzie ci trajkotać nad głową. Nie zeżre całej zupy z gara. A na siebie zapracuje. Silna, zdrowa, niezbyt głupia. Czego można jeszcze chcieć od bogów? Czego jeszcze można chcieć?

– Przyszedłem o nią prosić. Ja…

Gospodarz tylko machnął ręką.

– Co jej chcesz dać? Ile masz morgów? Pytam.

– Nie mam morgów. – Chłopak zagryzł wargi. – Ja parobek. Ale dom mam, na własnej ziemi, nie cudzej. Kupiłem se i zrobiłem sam.

– To już rzekłeś. Ale dziewczyna nie krowa, co ją możesz przedać na targu, jak siana nie starczy. Życie ma mieć zapewnione. Jak ma dziecka ci rodzić, to twoja sprawa, by je wykarmić. A jak wykarmisz, kiedy ziemi nie masz, co?

– Ja też robotny jestem. Mam cztery brązowe na dziesięć dni.

– Eeeeeee… – Gospodarz machnął ręką i nalał sobie następny kubek, nie bacząc na cichy syk dochodzący z drugiej izby. – Dziewczyny na zmarnowanie nie oddam. Takie silne cacko mam dać za bezdurno? W życiu!

– Krowę mam – powiedział chłopak. – Obiecaną. Stryjenka mówiła, że jak będę się żenił, krowę da!

– Hm… znam ją. – Gospodarz odkroił sobie słoniny. – Jej słowa nie wiatr. Ale obiecana tylko?

– Da przecie. Mówiła! I wuj mówili, że cielaka mi przeda, jak się bede żenił. Za darmo da, jeśli pomogę przy żniwach.

– No! Krowa i cielak. No. A krowa aby cielna?

– A jakże.

– No! Byka swojego do niej dopuszczę. Niech będzie, że dziewczyna ma wiano.

– O świniaku pamiętaj – rozległo się z izby obok.

– Aaaaa… No! Żeby nie było. My ze starą świniaka dajemy i nie byle to co. Maciorę dostaniecie, jakby do sprawy doszło. I kury też. I psa. I porządnego, łownego kota. A niech mnie. Kocura dostaniecie, nie kotkę. No! Ale… Powiedz mi ty – gospodarz zwrócił się do parobka – a co z pracą zamiarujesz dalej?

– Ano, gospodarzu. Pracę mam przyrzeczoną we młynie, po żęciu. Zarobię więcej niż na polu.

– No – gospodarz pociągnął nosem – dobra. Teraz ty – zwrócił się do dziewczyny. – Żeby jasna sprawa była. Słyszała żeś, co było mówione, tak?

– Tak. – Achaja była tak zaskoczona, że straciła język w gębie. Zupełnie nie znała obyczajów w gminie dotyczących zamążpójścia.

– No! Co on za jeden, wiesz teraz. Co on ma, wiesz. Jak dziecka twoje zamiaruje wykarmić, wiesz. Nic nie zełgał. Znam go. Sprawa prosta, on parobek jeno… no, ale ty też nie ze dwora. Obyczaj u nas taki, żeby dziewczyny nie pokrzywdzić. Jasno i z góry ma wiedzieć, co ją czeka. Rozum swój masz, głupia nie jesteś. – Gospodarz westchnął ciężko. – Butelka stoi na środku stołu – powiedział. – Decyduj.

Jedna z dziewczyn wysunęła się z izby obok i szepnęła jej na ucho:

– Zwyczaj taki: jeśli nalejesz gospodarzowi do kubka i butelkę zbijesz na szczęście, znaczy, chcesz chłopaka i zgodę dajesz. Jeśli wypijesz sama i butelkę nietkniętą odstawisz, znaczy, ma się wynosić.

Dziewka usunęła się szybko.

– Pośpiechu nie ma – dodał głośno gospodarz i zajął się słoniną. – Dumać, wedle zwyczaju, możesz se choćby i do rana.

Achaja, ciągle zaskoczona, wzięła butelkę ze stołu. Chłopak przymknął oczy. Gospodarz jadł spokojnie. Bogowie! Czy mogła przypuszczać? Znała go przelotnie, spotkała na kilku zabawach, parę razy nawet tańczyli. Ale żeby zaraz do żeniaczki? A z drugiej strony… Niby co dalej, królewno? Jeśli zamierza tu zostać, a właściwie nie ma wyboru, to powinna pomyśleć o jakiejś przyszłości. Choćby i skromnej. Szlag! Rodzić dzieci? Jedno po drugim? Ile ich chłopi mają? Kilkoro co najmniej. Kurczę! Czy jak się rodzi, to bardzo boli? Czy wyobrażała sobie samą siebie siedzącą w chłopskiej chałupie, karmiącą jakiegoś brzdąca piersią i opędzającą się od pozostałych? No, ale jeśli nie… To co? Ciągła ucieczka? Zostanie starą panną tutaj? Gospodarz wyraźnie tego nie powiedział, ale czy luańska kurwa mogła liczyć na coś lepszego? Z czymś takim, co ma na twarzy? Do miasta przecież nie pójdzie, bo oplują. Drogo musi płacić za… A może i nie drogo? Chłopak podobał jej się, był zadziorny, nie taki znów głupi. Aaaaa… Wóz albo przewóz, jak mówią we wsi! Chciała spokoju? Nie ma sprawy!

Nalała wódkę do kubka i palnęła butelką w kant stołu tak, że ta rozprysła się na setki kawałków.

– Taaaak! – krzyknął chłopak, uderzając kułakiem we własną dłoń. To była chwila jego szczęścia! Umilkł jednak szybko – obyczaj nie przewidywał takich krzyków.

Gospodarz spokojnie wychylił trunek.

– Wybrałaś – powiedział, ocierając usta. – Ślub będzie po sianokosach – zadecydował. – A do tej pory, żebyś mi się nie ważył jej tknąć – warknął na chłopca. – Pasa mojego popróbujesz pierwej. No. A ty – powiedział do Achai – przepaskę odwiń i połóż na stół. Ty już nie zwykła dziewczyna. Ty już jemu obiecana.