Draggon poniósł oczy. Odłożył księgę.
– Płaczące potwory? – szepnął. – Istoty nieskończenie nieszczęśliwe, które nie znajdą nigdy ukojenia, które nigdy nie zaznają miłości, które będą w związku z tym dążyć i dążyć do byle jakiego celu… Byleby był nieosiągalny. Bogowie! Czy to naprawdę możliwe?
Meredith skinął głową.
– To prawda – powiedział przez ściśnięte gardło. – To prawda.
– Ale to znaczy, że one naprawdę mogą być niepokonane!
– To są zwierzęta – Meredith wstał i podszedł do okna, ręce oparł na parapecie. – Które mają rozum jak my, ale to nie jest rozum, który powstał z ładu, który powstał ze stworzenia, z magii… To niemoralny przypadek, to… ten rozum sam się stworzył! Powstał na polu bitwy, gdzie wszyscy zjadali wszystkich. Tego sobie nawet wyobrazić nie sposób.
– Skąd wiesz o Ziemcach?
– Powiedział mi to Bóg. Powiedział, że my też jesteśmy inni niż reszta świata. Że jesteśmy pułapką zastawioną na Ziemców. Dlatego tu wszystko dzieje się inaczej. Tu nie obowiązują prawa dobrego świata. My mamy się zmierzyć z ich potęgą. Ale my zostaliśmy stworzeni. Ziemcy „powstali sami”. Oni to zwierzęta z rozumem, my to ludzie… Przegramy, Draggonie. Przegramy.
– Skąd możesz to wiedzieć?
– Poznałem twórcę Ziemców. Tę rzecz, tę nielogiczną istotę, w którą Seph tchnął oszukańcze życie. Ależ to coś jest sprytne. Jakie mądre, jakie przebiegłe.
– To… żyje?
– Tak jak żyje mój sandał. Jest martwe. To naprawdę tylko rzecz. Żyje jak stół, jak skrzynia ze starymi ubraniami, jak kowadło w kuźni. Teraz już wiem. Wiem… To jest coś, co nie posługuje się logiką. Martwa istota nielogiczna. Teraz dopiero zrozumiałem. Teraz zrozumiałem, że Seph był jednym z największych Bogów. Stworzył coś, co nie może przestać istnieć. Nawet jak skończy się świat, to coś będzie trwało i trwało…
– Bogowie! Trudno sobie wyobrazić gorszy los.
– Nieeee… To coś nie ma uczuć. Niczego nie czuje. Nie jest żywe. To jest samo Słowo. To jest najwspanialsze dzieło Bogów. Szkoda tylko, że Seph podążył ścieżką zła. Dlatego to coś jest takie straszne.
Draggon podniósł dzbanek i wychylił kilka łyków wina.
– Chcesz, żebym nie spał ze strachu całą noc?
– Nie masz się czego bać. To coś nic nie może ci zrobić. Może tylko mówić. To samo słowo i traktuj to jak najbardziej dosłownie. – Powtórzył zdanie, które wypowiedział Wirus podczas pamiętnej przeprawy łodzią przez jezioro. – Ale jak mówić… To coś jest nielogiczne. Ale jak wspaniale potrafi nas udawać.
Meredith odwrócił się od okna. Podszedł do stołu. Wziął sakiewkę Wielkiego Księcia Archentara.
– Idę – szepnął i podszedł do drzwi. Zatrzymał się jeszcze. – Potwory Sepha pokonają nas – szepnął. – Zrobią z nami co zechcą.
– Ach… Może nie dożyjemy?
– Ty może nie dożyjesz. Ja będę musiał na to patrzeć.
Draggon spojrzał zdziwiony.
– Nie możesz sam się pozbawić życia?
Meredith uśmiechnął się smutno.
– To już nic nie da. Będę żył i żył… Jestem demonem, mistrzu.
Pchnął drzwi i wyszedł na ciemniejący w zachodzie słońca podwórzec szkoły.
ROZDZIAŁ 4
Nie mogła zauważyć jakichkolwiek szczegółów obozu, ponieważ pułk dotarł do niego w nocy. Widziała jakieś baraki, morze namiotów, ostrokół, niskie, drewniane wieże strażnicze. Wszędzie wokół płonęły pochodnie, przypominało to trochę las ogarnięty przez ogień, tak wielki był teren zajmowany przez wojsko.
Zakwaterowano cały pluton w jednym trzydziestoosobowym namiocie, znacznie większym niż ten, który pamiętała z obozu rekruckiego w Troy. Tamte miały po dziesięć miejsc, widać Arkach był bardziej biednym krajem. I tak jedenaście miejsc pozostało niewykorzystanych, tyle dziewczyn zginęło lub zostało rannych w ostatniej bitwie. Uzupełnienia jeszcze nie nadeszły, właśnie znajdowały się w obozie, gdzie miało to nastąpić. Wyposażenie jednak było prawie identyczne, sienniki wypchane słomą, koce, drewniane stojaki na sprzęt.
Achaja popełniła ten sam błąd, co na początku swojej wojskowej kariery w Troy. Skołowana kolejną zmianą losu, zagubiona gdzieś pośród gruzów budowli marzeń, którą wymurowała w swojej wioseczce, rozebrała się, runęła na posłanie i zasnęła kamiennym snem.
Koc zarzucono jej na głowę w środku nocy, a na jej ciało spadały wściekłe razy pasów owiniętych szmatami. Coś jednak zmieniło się od czasów rekruckich… Ciosy nie były nawet w dziesiątej części tak mocne w porównaniu z tym, co robił nadzorca niewolników, nawet w setnej części nie przypominały ciosów, jakie zadawał Hekke, ucząc jej szermierki. Achaja leżała spokojnie, czekając, aż skończą. Dziewczyny zmęczyły się szybko, albo uznały, że ofiara ma dość. Poukładały się na własnych posłaniach i zaczęły udawać, że śpią. Wtedy dopiero Achaja wstała lekko i przylała tej, która leżała najbliżej. Zrobiła krok i skopała następną. Jeszcze jeden krok, cios pięści. Pozostałe przestały udawać, zerwały się z sienników i zaczęła się bitwa. Z pozoru tylko nierówna. A może inaczej. Bitwa rzeczywiście była nierówna, ale poszkodowaną stroną nie była bynajmniej samotna żołnierz. Achaja przylała ponad połowie oddziału, biła, kopała i gryzła, potrafiła uderzyć własną głową, łokciami, kolanami. Wysmykiwała się z najgorszych chwytów, była jak piskorz – można dotknąć, ale chwycić nie sposób. Była jak młyn. Niby każdy może kręcić się w koło, ale kto może robić to bez końca, wiecznie, czerpiąc skądś zupełnie niesamowitą energię? Potknęła się tylko kilka razy – za wiele ciał leżało już na ziemi.
Wreszcie kilku dziewczynom udało się na powrót zarzucić na nią koc. Któraś uderzyła ją w głowę kawałkiem deski.
Rano porucznik Zinna oglądała swój oddział. Podbite oczy, spuchnięte wargi, guzy, siniaki, zaschnięta krew na twarzach. Podeszła do Achai, która mogła patrzyć tylko jednym okiem, drugie znikało pod opuchlizną, co sprawiało wrażenie, jakby chciała porozumiewawczo mrugnąć.
– Ty, nowa. Co ci się stało?
– Melduję, że potknęłam się na schodach! – rzuciła stare, wojskowe powiedzonko, mimo że żadnych schodów najprawdopodobniej nie było w promieniu wielu stajań.
– Lanni, a tobie? – Porucznik podeszła do następnej dziewczyny w szeregu, której krew ciągle kapała z rozbitego nosa.
– Melduję, że spadłam z łóżka! – Widać w armii Arkach odzywano się inaczej. Oczywiście żadnych łóżek w namiocie nie było.
– A ty, Shha?
Żołnierz z ogromnym krwiakiem pośrodku czoła wyprężyła się służbiście.
– Melduję, że kichnęłam po ciemku i rozbiłam sobie głowę o słup!
Zinna wydęła wargi.
– Sierżancie!
– Tak jest! – zameldowała się Mea.
– Co to jest? Tylko bez wykrętów.
– Myślę, że kocówka.
– Mogłabym prosić o bardziej regulaminową formę wyrażania myśli?
– Tak jest! – Mea wyprężyła się jak struna. – Nie wiem, co to jest, pani porucznik!
Zinna przeszła się wzdłuż rzędu swoich żołnierzy. Z pewnym zdziwieniem przystanęła przy dziewczynie, która nie miała żadnych widocznych obrażeń.
– A ty co? Spałaś?
– Tak jest! – ryknęła zapytana.
– To zakładaj plecak i dwadzieścia razy wokół placu!
– Za co? – wyrwało się dziewczynie.
– Za picie wódy w namiocie – powiedziała spokojnie porucznik. – Byłaś tak schlana, że przespałaś wszystko spokojnie? Nie wiesz, że tu nie wolno pić alkoholu?
Zinna wróciła do sierżanta.
– Za moich czasów, kiedy byłam rekrutem, kocówa polegała na tym, że cały oddział bił jednego żołnierza. Ale widzę, że z upływem lat wiele się w tej materii zmieniło. Niech medyk zrobi jakieś okłady, a jak już otrzeźwieją, niech każda przebiegnie dziesięć okrążeń w pełnym oporządzeniu, z bronią i… – uśmiechnęła się perfidnie – z jukami w rękach. Achaja ma się stawić w kancelarii. Dopilnujesz, żeby przebiegła swoją dziesiątkę wieczorem. Wykonać!
– Tak jest!
Dwie kobiety w kancelarii przywitały ją śmiechem.
– O! Nowy rekrut. Jak się spało?
Widać zwyczaj był mocno zakorzeniony, bo w misce przy stole czekały już świeże kompresy.
– Masz, przyłóż sobie. – Dziewczyna podała jeden. – Do wieczora stęchnie.
– Bo wiesz – dodała druga – tu nie szkółka świątynna. To wojsko! Elitarna górska dywizja!
– I pamiętaj, że wróg będzie bił mocniej!
– Tak jest!
– Uuuuuuuu… nawet formułę już zna, patrzcie! – Kancelistka machnęła ręką. – Dobra. Musisz zapamiętać jedno. Od tej pory nazywasz się szeregowy… – zerknęła do papierów – szeregowy Achaja, pluton „C” pierwszej kompanii batalionu Zulu w trzecim pułku pierwszej dywizji górskiej! To teraz twoje imię. Jeśli cię kto zapyta, jak się nazywasz, to masz to wywrzeszczeć jednym tchem! Zrozumiałaś?!
– Tak jest!
Głos tamtej trochę złagodniał.
– Wiem, wiem, mam tu zapisane, że ze wsi jesteś. Pomogę ci to zapamiętać. Wiesz, litera „C” to tak, jak się zaczyna słowo „cielę”, chwytasz? Mam ci narysować cielę tuszem na ręce, czy zapamiętasz sama?