Выбрать главу

– Postaram się zapamiętać.

– Do mnie się mówi, pani chorąży!

– Postaram się zapamiętać, pani chorąży!

– No… jakoś ci poszło… i to od razu, o dziwo. Dobra, „pierwsza” w słowach „pierwsza kompania” to mniej więcej tyle co jeden palec. Ale nie mówi się „z jeden kompanii” tylko „z pierwszej kompanii” – tłumaczyła powoli i cierpliwie. – Wiem, to trochę trudne do zrozumienia na początku. Ale przywiążę ci kawałek sznurka do pierwszego palca u prawej ręki i może jakoś zapamiętasz. Musisz myśleć tak: „Najpierw cielę, potem sznurek, a potem…”

Achaja uśmiechnęła się radośnie.

– Melduję, że ukończyłam z wynikiem pozytywnym lekcje arytmetyki, matematyki wyższej i geometrii u filozofa Theu, pani chorąży!

Żołnierze za stołem zbaraniały.

– O, żesz ty… Co?

– Nie widzisz, że to luańska kur… – Dziewczyna z kancelarii bardziej przebierała w słowach niż żołnierze frontowi. – No… ladacznica?

– No, widzę! Psiamać! Ktoś znowu nasrał w papiery, mam tu napisane, że ze wsi! – Chorąży odrzuciła kartki i podniosła głowę. – Ty z Luan? Nasz wróg?

– Melduję, że jestem z Troy, pani chorąży!

– Byłaś w wojsku?

– Tak jest!

– No… to widać. Ktoś już tresował cię przed nami. Ach, Troy… – westchnęła nagle. – Czytałam o waszych portach, o morzu. Widziałaś morze z bliska?

Jakoś głupio było odpowiadać po wojskowemu, więc skinęła głową. Tamta wyglądała na rozmarzoną. Musiała mieć dobrą szkołę, była kandydatem na oficera, służyła swojemu krajowi w obozie wojskowym, ale… Wspomnienia książek, które czytała pewnie jako dziecko, nie mogły uciec z jej dość nawet ładnej głowy. Wojskowy dryl nie wytrzepał jej pamięci ze wszystkich marzeń.

– Wy, zdaje się, również Luan nie lubicie? – otrząsnęła się po chwili.

– Melduję, że nie lubimy, pani chorąży!

– To i dobrze! Przynajmniej serce nie będzie cię bolało, że teraz u nas służysz. Pobierz sprzęt, weź jeszcze jeden kompres i wracaj do oddziału!

– Tak jest! – Achaja na przekór regulaminowi uśmiechnęła się jednak.

Pobrała plecak, dziryt, kuszę i brakujące części wyposażenia. Nie chciała, żeby złapano ją na tym, że nie wie, iż w plecaku znajduje się buława stratega, więc przejrzała jego zawartość. Trochę różniła się od tego, co zapamiętała z armii Troy (a zapamiętała dobrze). Ale przede wszystkim widać było, że to armia, w której walczyły kobiety – w środku były nawet czyste szmatki. Ktoś pomyślał o wszystkim. Wyfasowała lekkie siodło, a właściwie rodzaj czapraka, dostała porządne juki, które mogły pomieścić dużo więcej rzeczy niż miała przy sobie, a potem przydzielono jej konia. Mały, właściwie kuc a nie wierzchowiec, o grubych, silnych nogach, z wiecznie spuszczoną głową, o smutnych oczach i długiej grzywie. Wzorem pozostałych dziewczyn zaplotła tę grzywę w warkoczyki. Koń poddawał się zabiegowi obojętnie. Brała, oczywiście, nauki konnej jazdy, ale siodła, a nawet tak uproszczonej uprzęży założyć nie potrafiła. W Troy robiła to za nią służba, a potem nie miała już własnego konia. Temu, którego dostała w Arkach od Zaana, po prostu nie zdejmowała siodła. Teraz po niekończących się, bezskutecznych wysiłkach i ciągłym plątaniu wszelkich pasków, ktoś zlitował się wreszcie i pokazał, jak należy to robić, a właściwie, zrobił za nią.

Przejechała się trochę. To kucyk, normalny kucyk. Ani galopu, ani nawet kłusa, szlag, noga za nogą, ledwie się wlókł. Ciekawe, jak wygląda szarża na tych zwierzętach? Chyba lepiej byłoby osiodłać żółwie. Przy okazji jednak okazało się, dlaczego jej spódniczka jest tak bezlitośnie krótka. Dopiero na siodle zrozumiała, że może dzięki temu siedzieć na koniu jak chłopak, z rozstawionymi szeroko nogami i nic nie krępuje jej ruchów. Widok jednak, jaki dzięki temu roztaczał się wokół, mógłby wielu mężczyzn przyprawić o szybsze bicie serca. Ciekawe, czy był to tajny pomysł sztabu na zdemoralizowanie obcej kawalerii, która atakowałaby rozkraczone na koniach dziewczyny w tak krótkich spódniczkach?

Porucznik Zinna, która pojawiła się w pobliżu, rozwiała jej wątpliwości.

– Ty! Zsiadaj i chodź tu zaraz.

Achaja zeskoczyła z kuca i podbiegła, meldując się regulaminowo.

– Słuchaj, mam cię nauczyć, co i jak. Wiem, że to głupie. Rekruci, którzy dołączą do nas na dniach, mają za sobą pięćdziesięciodniowe szkolenie. Ale byłaś już w wojsku, jesteś inteligentna. Wiem z kancelarii. Więc to powinno choć trochę ułatwić sprawę. Tego nie da się zrobić w ciągu jednego dnia, ale dobra.

Zinna usiadła w cieniu baraku. Oparła się o ścianę i przymknęła oczy.

– Słuchaj, to nie piechota, gdzie dziewczyny mają za zadanie stać na polu bitwy nieruchomo, aż zapuszczą korzenie. To nie kawaleria, gdzie pijany w sztok oficer mówi przed starciem: „Baby, jedźcie mniej więcej tam! Byle szybko i głośno!” Jesteśmy częścią elitarnej dywizji górskiej, a to jest zupełnie inna formacja. Arkach jest małym królestwem, ale wieeeeelki Luan, po kilku porażkach w naszych górach, postanowił stworzyć podobne oddziały u siebie. Nie udało się. Nie zrozumieli do końca, czym jesteśmy. Stworzyli formacje lekkiej jazdy, tak zwanych dragonów, uzbrojonych w lance, kusze i długie miecze kawalerii. Cha, cha, cha… Od Luan pomysł ściągnęło twoje Królestwo Troy. Oni też stworzyli lekką jazdę. Widziałam taki oddział w zeszłym roku, jak odwiedził nas książę Sirius. Bogowie! Każdy żołnierz miał kuszę, ale, szlag!, to była zwykła, ciężka kusza piechoty! Zero zrozumienia naszej koncepcji, choć nie jest to złe wojsko. Jak niby taki żołnierz zamierza walczyć? Wystrzeli, dajmy na to, z kuszy, potem musi zejść z konia, sądzę, oprzeć kuszę o ziemię, pokręcić korbką, żeby napiąć cięciwę, założyć strzałę, wsiąść z powrotem na konia i… nie wiem… strzelać, czy wyjąć swój długi miecz? Zaraza ich wie. Nie da się walczyć, mając taką broń w obu rękach, więc może oni mają wystrzelić tylko raz, a potem naparzać się mieczami? Raz strzelić? Hm… taka niby kawaleria jednorazowego użytku, czy co? Widzisz… Wszystkie obce formacje, o których teraz mówiłam, to jazda. Taka czy inna, ciężka czy lekka, ale jazda. A my jesteśmy piechotą. Choć każda z nas ma konia. Jesteśmy niesamowicie szybko manewrującym związkiem piechoty, zdolnym do działania w każdym trudnym terenie, w górach, w lesie, w dowolnej porze roku, z dala od zaopatrzenia. Górska dywizja to istne cudo! Każdy żołnierz ma konia…

– Kucyka – odważyła się przerwać Achaja.

– Śmiejesz się. Niepotrzebnie. To specjalna rasa, skrzyżowanie konia pociągowego, wierzchowca jazdy i rzeczywiście kuca. Ale my na nich nie atakujemy. Jesteśmy piechotą. A taki koń dowiezie i ciebie, i jeszcze masę zaopatrzenia w dowolne miejsce, w dowolnym terenie, w dowolnym czasie. One nie łamią nóg w górach, nie męczą się w podmokłym lesie. Nie są szybkie, ale my na nich nie będziemy szarżować. Są wytrzymałe jak szlag, żrą byle co. Uwierz mi, to twoje zwierzę może żyć bez owsa cały rok. Czy potrafi to jakikolwiek kawaleryjski szturmowiec z Troy? Nie dasz takiemu owsa, to lepiej od razu zaprowadź do rzeźni. A ten? Zje polną mysz albo własny ogon i będzie cię niósł dalej. Jeśli chodzi o galop, to prześcigną nas wiejskie psy. Ale żadne inne królestwo nie przerzuci kilku dywizji piechoty na zagrożony odcinek tak szybko jak my. Nikt na świecie nie zrobi tego w górach! Widziałaś nasze tabory? Tam nie ma ani jednego wozu. Same muły. A mimo to możemy działać nawet w zimie i to naprawdę długo. Całe zaopatrzenie bierzemy ze sobą. Dlatego, jeśli można, typowym marszem naszych oddziałów jest taki tryb, że każdy żołnierz prowadzi swojego konia za uzdę. Koń dźwiga juki z zaopatrzeniem. Jesteśmy zwykłą piechotą, tyle że niezależną od baz i magazynów, niezależną od zaopatrzenia, które inni muszą zdobywać w drodze, grabiąc własne wsie. Przychodzi rozkaz, zrzuca się juki, wskakuje na siodła i w krótkim czasie dociera tam, gdzie trzeba. Walczymy prawie jak piechota, a w tym czasie muły porcjami dowożą porzucone zaopatrzenie w pobliże miejsca naszych działań. Tak można bez końca. Mieliśmy duże straty po ostatnich starciach, a za kilka dni będziemy znowu na froncie. Ciekawe, czy w Luan lub Troy potrafią tego dokonać?

A twoja lekka kusza? W porównaniu z kuszą piechoty Troy to urąganie sztuce rzemieślników, którzy zrobili tamte. Tyle tylko, że my nie jesteśmy wojskiem jednorazowym. To nic, że luańscy rzemieślnicy by nas wygwizdali, a mistrzowie, Dahmeryjczycy, zabiliby nas śmiechem. Tę kuszę możesz napiąć kilka razy. To nic, że byle Dahmeryjczyk jest w stanie oddać celowany strzał na sto kroków… raz! Zanim piechota go dopadnie. No, może dwa. Zwykły strzelec z Luan czy Troy strzeli raz na sześćdziesiąt kroków do atakującej piechoty. Z naszej kuszy strzela się, celując na trzydzieści kroków, dwadzieścia, dziesięć… ale trzy razy zanim piechota do ciebie dojdzie! Regulamin dopuszcza w trakcie walki nawet naciąganie cięciwy rękami. To niemożliwe przy ciężkiej kuszy piechoty Troy. Patrz!

Zinna wstała lekko, wzięła broń z rąk Achai, oparła kolbę o brzuch, kładąc dłonie na cięciwie. Szarpnęła nagle, stękając z wysiłku, ale założyła gruby sznur na blokujący hak.

– Widzisz? Mogę napiąć tak trzy razy. Na więcej nie starczy mi sił. Ale trzy razy to więcej niż raz. – Uśmiechnęła się i zwolniła cięciwę. – A normalnie robi się to tak.

Oparła kuszę o ziemię, lekko odciągnęła napinającą dźwignię, oparła na niej stopę i jednym szarpnięciem nogi napięła cięciwę.