Выбрать главу

– Teraz tylko nałożyć bełt i już masz jednego wroga. Nie ma żadnej korby, nie ma dwufazowego napinania, nie ma wyważania. Pewnie, że wasza piechota zmiotłaby nas na tym równym polu wokół w pół dnia. Ale wy walczycie na równinach, a my w górach, w lesie. Tam nie zasięg, nie celność, ale szybkość i manewr decyduje. Strzelasz na trzydzieści kroków, dziewczyno! Na dwadzieścia! Nawet z przyłożenia bezpośrednio do głowy! I tak bywa. A do tego nasza kusza lepsza. My nie jesteśmy jazdą, jesteśmy specjalną piechotą, dlatego masz tak krótki miecz. Bynajmniej nie walczysz w szeregu, gdzie nie ma miejsca na zamachy. Miecz to po prostu zbyteczny ciężar do noszenia na sobie. Kusza i dziryt! Pewnie spytasz, dlaczego nie pika? Toż dzirytem nie zatrzymasz kawalerii. W polu, nie. Ale w lesie? Nie ustawisz piki w lesie, gdzie gałęzie, pnie. Zaczniesz zawadzać, nie ustawisz linii, zresztą po co? Najpierw strzelasz, a jak przejdą, podskakujesz z dzirytem. Nie, żeby zatrzymać na linii, jak w przypadku pik. W lesie nie zaatakują cię tyralierą, ani w żadnym innym szyku. Jeden na jednego, a dziryt jest dłuższy niż ramię z mieczem kawalerzysty; albo go trafisz, albo on cię zasiecze. Ale nie zawadzisz o gałęzie, bo nie ma długiego drzewca.

Nie masz tarczy, miecz i nóż tylko do walki wręcz, twarzą w twarz, nie na odległość ramienia. Ciało przy ciele! Kiedy stykasz się z nimi, czujesz ich pot i oddech. Ot i cała filozofia. Zrozumiałaś coś?

– T… Chyba tak.

– Dywizja górska nie została stworzona po to, żeby dotrzymać pola na równinie odpowiednikowi dywizji piechoty wroga. Jak mówiłam, rozsiekliby nas w pół dnia. Dywizja górska jest po to, żeby dywizja piechoty wroga okazała się nieprzydatna. Dlatego tak długo stawiamy twardy opór cesarzowi Luan.

– Aaaaa… czy mogę zadać pytanie?

– Mhm.

– Ale… dość trudne.

– No, wal.

– Dlaczego Luan wygrywa?

Zinna uśmiechnęła się smutno. Przez chwilę patrzyła w niebo, na sunące tam jaskrawobiałe obłoki. Ale nie wymyślała bynajmniej w tym czasie żadnej kary dla chamskiego szeregowca.

– My – powiedziała po chwili – jesteśmy w stanie wystawić jakieś dwadzieścia, trzydzieści tysięcy żołnierzy. Licząc wszystkie granice, garnizony, służbę wewnętrzną. Luan w samej prowincji Negger Bank, która z nami graniczy, mógłby wystawić sto tysięcy. Mają pewnie z osiemdziesiąt, siedemdziesiąt. Korpus, który z nami walczy, ma czterdzieści, czterdzieści pięć tysięcy wojska w linii. W linii! Nie liczę służb. Przez cały czas. Czy ponoszą straty, czy wygrywają, czy jest lato, czy zima, przez cały czas czterdzieści tysięcy na froncie. Ich stać na uzupełnienia, na najemników, na budowę fortów i umocnień. Nas nie.

Zinna przeciągnęła się i roześmiała nagle.

– Ale przynajmniej teren nam sprzyja. – Machnęła ręką. – Dobra… Przejdźmy powoli do praktyki. Dobrym strzelcem to już nie zostaniesz, ale spróbuj chociaż trafić w duże drzewo z odległości dwudziestu kroków.

– Mogę jeszcze o coś spytać?

– No?

– Co to jest front?

Zinna roześmiała się, prowadząc ją na strzelnicę.

– U was prowadzi się wojnę tak: jedna armia idzie na drugą; albo dojdzie do walnej bitwy, albo nie. Dlatego nie znasz pojęcia frontu. U nas jest inaczej. Nie ma walnych bitew, bo nie wytrzymalibyśmy żadnej przy obecnej dysproporcji sił. W dość dużym pasie działań odbywają się ciągłe potyczki, podchody, małe bitwy prowadzone częścią sił, działania partyzanckie, mylące, wypady i ucieczki. Ten pas terenu, gdzie właściwie ciągle wrze, to właśnie front. No, ale nie martw się, mała… Zaraz, ile ty właściwie masz lat?

– Melduję, że nie wiem dokładnie!

– Co?

– Melduję, że w obozie niewolników straciłam rachubę! – krzyknęła Achaja, usiłując stanąć na baczność, co było trudne, bo porucznik ciągle poruszała się szybkim krokiem. – Myślę, że może… mmm… osiemnaście? Albo…

Nie została dobrym strzelcem. Prawdę mówiąc, była ostatnią nogą. Potrafiła co prawda napiąć kuszę szybciej niż ktokolwiek inny, ale z celowaniem… Tu był istotny problem. Uczono ją w Troy, jeszcze we własnym pałacu, strzelać z łuku, ale kusza? To była broń w sam raz dla plebsu. Nie będzie przecież księżniczka tykać czegoś tak niskiego, tak zaprzeczającego honorowi jak kusza! Czegoś, czym zwykły chłop mógł ugodzić rycerza. Niestety. Teraz płaciła za to na przykrótkim szkoleniu. Napiąć, założyć bełt, wycelować… No gdzie, zarazo, mierzysz!!! I strzelić. O, bogowie! Poszła. No, ładnie, to teraz leć po bełt, a ja się zdrzemnę. Hej! Hop, hop… No gdzie, zarazo, polazłaś? Myszy szukasz na polu? Nieeeee. Nie tak. No, co ty robisz? To ma lecieć grotem do przodu. O, bogowie. Hej! Gdzie mierzysz?!!! Weź to ze mnie! Weź to ze mnie!!! O, żesz ty… Czy ci się wydaje, że oficer ma robić „padnij” przed szeregowcem? Gdzie mierzyłaś, małpo jedna?! Co ty mi chciałaś zrobić? Żesz ty… Bogowie! Nie zaciskaj palców na tej dźwigni!!!! Won z tym! Trzymaj to do góry, idiotko!!! Do góry!!! Kurwa… Ja ci dam zrobić mi „padnij”! Ja ci dam, zarazo! Ty mnie jeszcze popamiętasz! Sierżancie, ratunkuuuuu!!! Kurwa… No nie… Niech jej to ktoś zabierze!

Oddział nie polubił jej ale też miał powody. Wieści w obozie rozchodziły się szybko. Drugiego dnia, gdzie tylko Achaja się pokazała, czy w łaźni, czy przy posiłkach, słyszała za plecami: „luańska kurwa”, „ladacznica”, „niewolna dziwka”. Potem zaczęła działać odpowiedzialność zbiorowa. „Ach, Lanni, ty jesteś z tego, no… kurewskiego plutonu?” „Słyszałyście, że stworzono nową, specjalną jednostkę? Burdelpluton! Jak na nas ruszy obca kawaleria, to się dziewczyny kładą na ziemi i rozkraczają! I już natarcie stępione, bo luańscy chłopcy zamiast szarżować dalej, zaczną zsiadać z koni!” Albo: „Dlaczego sztandar Arkach przemalowali na czerwono? Żeby zaoszczędzić na oświetlających go czerwonych latarniach!”. Albo na porannym apelu, kiedy stały na baczność: „Hej, dziewczyny… Po raz pierwszy od wczoraj wieczór wreszcie kolano przy kolanie, co?”. Albo wręcz: „Skąd Chloe wie, że ma okres? Nie wie, bo nie miała! Ona nie wyszkolona jak ta nowa i teraz będzie poród bękarta”.

Cały pluton chodził wściekły, dziewczyny sarkały na siebie nawzajem, rzucały się do oczu o byle co. Nie biły już Achai po doświadczeniach pierwszej kocówki. Widać miały jeszcze jakieś szczątki instynktu samozachowawczego. Ale atmosfera w namiocie przypominała rodzinny grobowiec. Niby nie było to takie straszne. Nikt jej niczego nie kradł, nie wsadzał insektów do pościeli, nie sikał do kubka. Kiedy jednak musiała zaradzić swojej kobiecej przypadłości, nikt nie odwrócił głowy, musiała to zrobić poza namiotem, pod okiem przechadzających się wart. Kiedy usiłowała zasnąć po nocnym dyżurze w kuchni, wszystkie dziewczyny grały właśnie w karty, przekrzykując się wzajemnie, kiedy próbowała wyczyścić zęby, czy się umyć, zawsze brakowało wody, „zużytej” przez koleżanki. Właściwie nic takiego, tyle że czuła się obca.

Wszystkim było źle, ich drużyna straciła czterech ludzi w bitwie, a potem nieszczęsną Goel przy moście. Połowa stanu. Pluton był wyharatany w jednej trzeciej. Ale każda z nich mogła sobie przynajmniej marzyć. Każda miała rodziców, jakichś braci, siostry, domy, mniej lub bardziej sprecyzowane plany na przyszłość. Pewnie, że los żołnierza nie był godny pozazdroszczenia. Ale Achaja nie miała nawet marzeń. Nie mogła wrócić do Troy, pojawienie się w jej małej wioseczce po dziesięciu latach służby (zakładając, że jakimś cudem przeżyje) również mijało się z celem. O czym miała myśleć? Leżała po prostu i gapiła się w sufit. Właściwie powoli zaczynała do tego przywykać.

Potem jednak przyszły uzupełnienia. Dziewczyny z oddziału mogły przynajmniej się na kimś wyładować.

– Lanni, Mayfed, Zarrakh, Shha, Chloe, Achaja! – ryknęła sierżant Mea, stając u wejścia do namiotu. – Mamy czterech rekrutów z uzupełnienia. Zająć się nimi, pokazać co i jak. No, ruszcie się! Wymarsz może być w każdej chwili!

– Akurat. – Lanni podniosła się ciężko. Siedziały w namiocie same, pozostałe drużyny plutonu miały właśnie jakieś dyżury i warty, a to z całą pewnością znaczyło, że nie wymaszerują najbliższej nocy. – No, chodźcie. – Skinęła na cztery, trochę przestraszone dziewczyny. Kiedy weszły do środka, nie bardzo wiedząc, co mają zrobić ze swoimi plecakami, odczekała w milczeniu, aż sierżant się oddali, a potem wrzasnęła: – Przedstawić się! To rozkaz, głupie owce!!!

Lanni była kapralem. W wojsku kapral był nikim, właściwie rodzajem szeregowca, ale rekruci nie mogli o tym wiedzieć, bo w obozie szkoleniowym ten stopień łączył się z władzą równą boskiej. Cztery dziewczyny wyprężyły się na baczność, jedna z nich sprężyście wystąpiła do przodu.

– Melduje się szeregowy Kaisha…

– Wróć!!! – Lanni wzięła się pod boki. – Jak mi się przedstawiasz, oślico! Tu nie kancelaria!

– A jak mam powiedzieć? – Dała się zaskoczyć.

– „Dupa Kaisha”, czy jak ci tam. Szeregowymi to może zostaniecie po pierwszej bitwie, choć wątpię. No, na co czekasz? Mów!

Dziewczyna spąsowiała i zacięła się w sobie.

– To… to świństwo, tak nas…

– Milcz! Co masz w plecaku? Natychmiast!

Kaisha wykrzyczała nazwy wszystkich pięćdziesięciu ośmiu przedmiotów, które nosiła na plecach.

– Nie zapomniałaś o czymś?

– Nie!

– To zrób czterdzieści przysiadów, może sobie przypomnisz. Gdzie to kładziesz, kretynko?!!! – Głos Lanni wzniósł się nagle do krzyku, kiedy dziewczyna zsunęła z ramion plecak. – W oporządzeniu! Wykonać!

Pozostałe patrzyły na swoją koleżankę, która pociła się coraz bardziej. Achaja również z pewną ciekawością podniosła głowę z siennika. Przysiady były mniej widowiskowe niż biegi wokół placu, ale za to szybsze i równie skuteczne. Była również ciekawa, co noszą w plecaku żołnierze armii Arkach, a czego nie wymieniono w regulaminie. Nie sądziła, żeby ktokolwiek słyszał tu o słynnej w wojsku Troy buławie stratega.