– Co masz w plecaku? – spytała Lanni przyjaźnie, kiedy tamta, słaniając się, wstała wreszcie po raz ostatni.
Dziewczyna wymieniła wszystkie pięćdziesiąt osiem przedmiotów. Już nie tak szybko, jak za pierwszym razem.
– Co jeszcze?
– Nic.
– Kurwa! Po pierwsze: „Nic, proszę pani”! „Proszę pani”!!! Za to jeszcze dwadzieścia przysiadów. Po drugie: nie wiesz, że w plecaku masz swój rozum? Przecież tutaj… – Lanni postukała dziewczynę pięścią w czoło. – Tutaj go nie masz, prawda? Za to jeszcze dwadzieścia!
– Ale to…
– Dyskutujesz z przełożonym?!
– Nie, ja…
– Dyskutujesz! Za nie wykonanie rozkazu i pyskowanie jeszcze dwadzieś… Tfu! Dziesięć. – Kapral spuściła trochę z tonu, bo zdała sobie sprawę, że w pełnym oporządzeniu, zmęczona przecież dziewczyna, robiąc sześćdziesiąt przysiadów, może sobie uszkodzić jakieś ścięgno. – Razem pięćdziesiąt! Za to ręce nad głowę, już! Wykonać!
Ta zabawa znudziła się jednak szybko. Shha powiedziała, że nowe są zbyt zakurzone po podróży i kazała im się oczyścić, co polegało na tym, że wszystkie musiały zdjąć swoje spódniczki i porządnie wytrzepać, uderzając nimi o własne głowy.
– Widzisz, jakie ładne tyłeczki? – mruknęła Shha. – Szkoda ich dla luańskich kawalerzystów.
– No. – Lanni, zmęczona wydawaniem rozkazów, opadła na własny siennik. – Tym bardziej, że wrażą im tam, niestety, lance.
Zrobiło się smutno. Cienie koleżanek z oddziału musiały zamajaczyć im przed oczami, bo nagle wszystkim zrobiło się jakoś głupio.
– Dobra – mruknęła Zarrakh. – Nie trzepać się już, bo huk straszny.
– No – dodała Mayfed. – Stanąć twarzą do ściany, nałożyć kiecki na głowy i czekać na dalsze rozkazy!
– Napiłabym się – mruknęła Chloe.
– Mam. – Mayfed podniosła się ociężale, odsunęła swój siennik i z jamy wygrzebanej pod spodem wyjęła dość spory bukłak. Podała go koleżance. – Ale za to przynieś kubki.
– Mamy cztery nowe do posług.
– Daj im spokój. Niech stoją z gołymi tyłkami i wystarczy.
Chloe przyniosła kubki, sarkając pod nosem, rozdała dziewczynom i już chciała położyć się z powrotem, kiedy powstrzymał ją głos Lanni:
– Jeszcze jeden.
– Dla kogo?
Shha zerknęła w stronę Achai.
– Chcesz z nią pić? – Wzruszyła ramionami, ale posłusznie przyniosła kubek.
Lanni zważyła go w ręku.
– Jutro wymarsz – powiedziała cicho. – Znowu będziemy tam… gdzie wiecie. Nie chcę mieć za plecami wroga we własnej drużynie. A poza tym ktoś, kto potrafi przylać całemu plutonowi, zasługuje na jakiś tam szacunek. I… – zawahała się – i jeszcze coś. Ona była już w wojsku. Przynajmniej nie zesra się na sam widok Luańczyka. – Uniosła się na łokciu. – A ty? Chcesz?
Achaja zagryzła wargi. Wstała lekko i podeszła do kaprala. Spojrzała w dół, przeniosła wzrok na cztery dziewczyny stojące pod ścianą z własnymi spódniczkami na głowach, potem spojrzała jej prosto w oczy.
– Chcę.
– No dobra, zsuńcie sienniki, dziewczyny – zakomenderowała Lanni. – Przynajmniej ogrzejemy się w nocy.
– No. – Shha kilkoma kopniakami przysunęła worki ze słomą. – Noc przed wymarszem zawsze chłodna. Choćby nie wiem, jak było ciepło.
Położyły się razem, przytulając do siebie. Achaja znalazła się w środku, nagle zaakceptowana przez koleżanki. I zrobiło się naprawdę ciepło, nie w sensie ciepła ciał bynajmniej.
– Coś ci powiem – mruknęła Lanni. – Musisz wiedzieć, bo… Mogą nas odkryć. A w naszym wojsku się nie kłamie.
– Poza przypadkami, które wyznacza tradycja – roześmiała się Zarrakh.
– No, ale jak spytają, czy piłaś, przyznaj się, bo i tak każą ci przysiąc. A tu się nie krzywoprzysięga. Ale… Jak spytają, czy widziałaś, jak koleżanki piją, mów, że nie widziałaś i przysięgaj na to z podniesioną głową.
– Rozumiem.
– Nic nie rozumiesz! Wszystkie pijemy naraz i wszystkie muszą w tym czasie zamknąć oczy.
Achaja roześmiała się. Podstawiła swój kubek, nie wnikając, jak ma wytłumaczyć się choćby z pytania, czy uczestniczyła we wspólnym piciu. Ale, właściwie one miały rację. Czy fakt, że widziała kogoś, kto trzyma kubek z wódką, musi zaraz świadczyć, że tę wódkę wypił? A może wylał, kiedy sama zamknęła oczy.
– No, to… i pamiętaj, Achaja, o oczach.
Zamknęła je i wypiła zawartość kubka, usiłując powstrzymać dreszcze. Coś nią wstrząsało, ale kiedy otworzyła oczy, stwierdziła, że nie była w tym osamotniona. Oddychała głęboko, usiłując pozbyć się z gardła oparów okropnego bimbru.
– A wiesz, że po tym zawsze poznasz żołnierza – odezwała się Zarrakh. – Wchodzisz do zajazdu, byle gdzie… Widzisz jakąś chłopkę z kilkorgiem dzieci. I nagle jak pije, bach, zamyka oczy. Możesz być pewna, że to była żołnierz.
– No. Tego trudno się potem pozbyć. – Mayfed wytrząsnęła z kubka ostatnie krople.
– A pamiętacie, jak byłam na ślubie brata – powiedziała Shha. – Kurde! Jak zobaczyłam jego teściową, to mi buty spadły. Już myślałam: po nim. Miałam tylko dzień wolnego, więc dorwałam się do weselnej wódy, żeby się szybko upić. A teściowa podchodzi i mówi: „Nie rób tego dziecko, potem będziesz bardzo chciała mieć te wspomnienia”. Zabrała mi pełny kubek i sru! Zamknęła oczy. Widzę, że nasza. Że braciszek będzie miał fajnie bo nie będzie się do niego za bardzo przypierdalać.
– Opowiadałaś to już sto razy – mruknęła Mayfed.
– A ta teściowa kiedy służyła? – spytała Chloe.
– Skąd mam wiedzieć? Nie mam pojęcia nawet w jakiej formacji.
– Jak została teściową – włączyła się Lanni – to pewnie służyła w ciężkiej kawalerii!
Roześmiały się wszystkie.
– I tak miałam szczęście, że stacjonowaliśmy w pobliżu wioski, gdzie był ślub brata – powiedziała Shha. – Szlag! Wlazłam tam w tym swoim mundurze, pod eskortą, jak więzień.
– Dlaczego pod eskortą? – spytała Achaja.
– Aaaaaa… Oni wiedzą, jak to jest. Zwalniają choćby na dzień do rodziny, a ty masz w oczach te swoje dziesięć lat służby. Dupa ci zmięknie na widok braciszka czy mamusi, pobeczysz się i zaraz dasz drapaka z naszej ukochanej armii. Już oni w dowództwie wiedzą. Dobrze, że mnie chociaż nie związali.
– Nie pierdziel! I tak miałaś szczęście – warknęła Zarrakh. – Mnie to nie chcieli zwolnić nawet na pogrzeb taty.
– Bo miałaś dziesięć dni drogi do domu w jedną stronę. A spierniczyłabyś w pierwszym mieście.
– Ja? Ja???
– A co? – zaperzyła się Shha. – Znam ja was, dziewczyny z miast. Wam tylko targ zobaczyć, karczmę, normalne domy i śliczne kiecki z koronkami. I już chodu z armii, becząc, że same też chciałybyście mieć taką kieckę. Zanim za stare będziecie, żeby nosić takie piękne, kolorowe spódnice z rozcięciem na boku.
– Przestańcie – przerwała im Lanni. – Pijmy wreszcie.
Sprawnie napełniła kubki. Znowu musiały zamknąć oczy.
– Słuchaj – spytała Achaja – skoro nie lubisz mieć wrogów za plecami… to czemu tak tresujesz te cztery? – Wskazała dziewczyny z gołymi tyłkami, ciągle wyprężone pod ścianą na baczność.
Lanni uśmiechnęła się smutno.
– Byłaś w wojsku. Sama wiesz, że rekrut to jeszcze nie żołnierz. Nawet po obozie. Cha, cha…
– Wiem, ale… one teraz nie pałają do nas zbytnią miłością.
– Przecież zginą w pierwszej bitwie – szepnęła Lanni. – Wszystkie cztery.
Achaja przymknęła oczy, mimo że wcale nie podniosła kubka.
– Myślisz, że ja pierwszy raz? – szeptała Lanni. – Widziałam to już. Jak prowadzisz rekruta na małe potyczki, gdzieś w zarazę daleko, na nieważny odcinek. Ma szansę. Może zdąży się poduczyć, co i jak. Może zobaczy, co robią inni. A jak te nowe pójdą tam, gdzie my idziemy jutro… To przeżyją tylko do pierwszej luańskiej szarży. Przecież ty też byłaś w wojsku. Musiałaś kiedyś być rekrutem. Powiedz sama. Jakie miałaś wtedy szanse? Żyjesz, bo kazali ci się poddać.
– Wtedy też byłaś tak dobra w biciu? – dodała pytająco Shha. – Nie? Dopiero jak życie ci dokopało, co? W pewnej chwili zrozumiałaś, że jeszcze moment, jeszcze chwila i albo ty pójdziesz na żer wilkom, albo będziesz gorsza niż wilk. I wybrałaś! Jesteś wilkiem, koleżanko, i teraz już możesz tylko myśleć jak wilk, działać jak wilk, szarpać jak wilk. Cha, cha, cha… Nie przekonasz nas, że jesteś owcą, kochanie.
– Ja nie o tym – mruknęła Achaja. – Wiem, że już po nich, skoro idziemy w to miejsce, które znacie. Ale na jaki kij mają jeszcze być poniżane?
– Żeby nie myślały za dużo. Teraz czują tylko wściekłość i nienawiść do nas. Jakby leżały do góry brzuchami, to jutro byłoby jeszcze gorzej. Może nawet przez nie zginąłby ktoś, komu to jeszcze nie naznaczone.
– Pomyśl se, Achaja, co byś zrobiła, gdyby cię wzięli na bitwę prosto z domu – wtrąciła Mayfed. – Poszłabyś? Wytrzymałabyś w linii, jakbyś zobaczyła, że na ciebie idą? Dałabyś chodu z płaczem i przez ciebie by mogli koledzy poginąć. A tak? Bałaś się dowódców bardziej niż wroga. Oni cię sprzedali, a ty dalej wykonywałaś rozkazy, co? Kazali rzucić miecz? Rzuciłaś. Kazali się oddać w ręce oprawców? Oddałaś się bez słowa. Dalej wykonywałaś rozkazy. Kochanie, byłaś świetnie wyszkolonym żołnierzem. Tylko co z tego? Jak cię od razu w duży bój puścili. Doświadczenia nie miałaś i… nie miałaś szczęścia. A właściwie miałaś, skoro do dziś żyjesz. Za kilka dni, jak dojdziemy tam, gdzie mamy dojść, ty będziesz miała swoją szansę. Tylko szansę, nic więcej. Ale to i tak dużo, bo one – wskazała na cztery nowe tkwiące pod ścianą – one nie mają nic.